[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Głos (w przeciwieństwie do Wowki nie rozpoznałem, do kogo należał) mruknął zezdumieniem:- To dlaczego tak stoisz? Wejdz, Władimirze.-.Iljiczu - dodałem cicho.Wowka rzucił mi złowrogie spojrzenie, a potem wycedził:- A z tobą, panie Lwie Dawidowiczu, porozmawiam pózniej.- I wszedł do pokoju.Początkowo zza drzwi dochodziły dzwięki rozmowy, ale z czasem cichły corazbardziej i nie udało mi się zidentyfikować ani drugiego rozmówcy, ani tematudyskusji.Zresztą nie zwracałem na nią specjalnej uwagi, tym bardziej, że w pokojuobok ktoś wypowiedział słowo wampir.Patrząc w sufit (oj, a cóż to za pęknięcie?) iudając, że, ot tak, przechadzam się po korytarzu, ruszyłem w tamtą stronę.-.o wampirach - mruknął matowy męski głos.Szkoda że nie usłyszałem całego zdania.- To nie są żadne bzdury - zaprotestował ktoś gorączkowo.- To się zdarzyłonaprawdę!- Właśnie że bzdury! Jak w ogóle można taką informację w gazecie wydrukować?!- Jak ci się nie podoba, nie czytaj! - w głosie mężczyzny zabrzmiała nuta goryczy.- A skąd miałem wiedzieć, że takie głupoty powypisujesz? Wampiry! W naszymmieście! W dodatku wszystkie wprost nie mogą się oprzeć chęci pożarcia panaChodyncewa!- A żebyś wiedział! I zobaczysz, jeszcze to udowodnię! Zaangażowałem w tęsprawę wszystkich praktykantów.W końcu znajdą tego chłopaka, a wtedy napierwszej stronie ukaże się mój wywiad z wampirem!- Znalazł się zakichany Christian Slater - fuknął rozmówca.Nagle usłyszałem szurnięcie krzesła, a potem kroki.Ledwie zdążyłem uskoczyćprzed otwierającymi się z impetem drzwiami.Po chwili długi (choć raczej niewysoki),chuderlawy mężczyzna wyleciał z pokoju jak strzała i pobiegł w kierunku schodów,pomrukując coś pod nosem i wymachując rękoma niczym wiatrak.Szybko dodałem dwa do dwóch - nie usłyszałem won z mojego gabinetu,szczurze! , a pokój nie miał numeru dwadzieścia cztery - i wyszło mi cztery (mamnadzieję).Natychmiast rzuciłem się w pogoń za nieznajomym.Zaraz, zaraz.O coWowka chciał go zapytać? Gdzie spotkał kmiotków Drakuli i czego od niego chcieli?- Przepraszam, pan Chodyncew?Mężczyzna zatrzymał się w pół kroku i odwrócił głowę.Pan Chodyncew, na okolat trzydzieści pięć, miał pociągłą końską twarz, wąską szczękę i pozbawione wyrazurybie oczy.Koszmar z ulicy Wiązów.Gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, szybko zrobiłem tę głupią minę fanazachwyconego na widok idola.Musiałem udawać całkiem niezle, gdyż Chodyncewobdarował mnie całkowicie lekceważącym spojrzeniem.- Tak, to ja.Słucham?- Napisał pan świetny artykuł.Chciałem zapytać, czy mógłbym.- Wybacz, młody człowieku - przerwał mi obcesowo dziennikarz.- Nie udzielamwywiadów.- Ale mnie nie chodzi o wywiad.- Autografów też nie rozdaję! - ryknął, po czym wystrzelił w kierunku schodów.Przez chwilę stałem jak wryty, trzepocząc rzęsami i próbując się otrząsnąć się potym, jak chamsko zostałem potraktowany.Kiedy nieco ochłonąłem, postanowiłem, żepobiegnę za facetem i jeśli nie obiję mu gęby (mimo wszystko to chuligaństwo), toprzynajmniej powiem mu, co o nim myślę.Gdy już miałem to zrobić, poczułem, jakktoś chwyta mnie za ramię.- Andriej, a ty dokąd?Odprowadziłem dziennikarza tęsknym spojrzeniem (tak dobrze żarło i zdechło!).- Nieważne.Z kim rozmawiałeś?- Chyba nietrudno się domyślić.Z ojczymem.Chrząknąłem ze zrozumieniem,oddalając się spod gabinetu wuja Wicka.- I jak tam spotkanie z agentami straży cara, Władimirze Iljiczu?- Kiepsko, Lwie Dawidowiczu, kiepsko!- Nie lepiej byłoby - Trocki? Nawet pochodzenie miał żydowskie.Wowka zachichotał radośnie.- I tobie to przeszkadza? Kiedy moi przodkowie skakali po drzewach, twoiprzynajmniej modlili się w świątyniach.- Zawsze twierdziłem, że masz coś wspólnego z pchłami - westchnąłem smutno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]