[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Podobno słychać ich nawet w naszych samolotach odrzutowych, kilka tysięcymetrów nad ziemią - śmieje się Maczek.- A co dopiero tutaj.Rozgłośnia jest dwie ulice stąd.Skręcamy ostro w prawo.Silnik wyje niczym ranione zwierzę.Jakby na potwierdzeniesłów Cezarego przez wizjer w przednim włazie dostrzegam oto rzęsiście oświetlony, szerokigmach.Nasz pojazd zwalnia.Im bardziej się zbliżamy, tym gorzej widać okazały fronton.Coś go zasłania.Po kilku sekundach widzę, co, a raczej kto ogranicza nam pole widzenia.- Cholera - klnie naraz dowódca, szarpiąc jednocześnie jakieś dzwignie.Wozem gwałtownie zarzuca.Zatrzymujemy się, ale silnik wciąż gra.Spoglądam znówprzez wizjer.Oto przed nami gęstnieje tłum ludzki, ciemny, pulsujący, grozny.Nad tłumemwyciągnięte ręce, wśród których przeważają zwinięte w kułak, starcze dłonie, używane dowygrażania całemu światu, jak i zakrywania oczu kamerom nieprawomyślnych telewizji.Kolejne piętro stanowią trzymane w dłoniach parasolki i sękate laski, a takżetransparenty z pokracznie wypisanymi słowami, pośród których najczęściej pojawiają sięwyrazy: POLSKA i HACBA.I jeszcze RCE PRECZ.Nic nie słychać, usta tych ludzi poruszają się miarowo, nietrudno jednakwywnioskować, że nie są zbyt przyjaznie do nas nastawieni.Może przeszkodziliśmy im wjakiejś uroczystości, ważnej liturgii czy przemówieniu?- A czemu nie jedziemy? - pyta bełkotliwie Krzysiek Zajączek.- Jakaś flaszka miałabyć, panie dowódco.Maczek jednak nie odpowiada.Spogląda przez wizjer.Patrzę i ja przez swój, bo mamobok.Widzę, jak tłum przed nami tężeje i wyciąga ku nam swoje setne macki.Twarzeotaczających nas ludzi wykrzywia podobny, charakterystyczny grymas.Skąd je pamiętam?Wiem! Duda-Gracz malował takie pyski.Mimo że hełmofon mam wciąż na głowie i tymsamym słuchawki na uszach, słyszę, że o nasz pancerz raz po raz coś stuka.Jest gruby, niebez powodu czołg nosi zaszczytne miano twardy , odgłosy przypominają stukanie do drzwidomu na parterze, słyszane przez kogoś, kto śpi sobie smacznie na piętrze.Ale już nie śpi.Musi się obudzić, kurwa, musi szybko wrócić mu świadomość.W wyciągniętych ku nam dłoniach spostrzegam nagle brukowe kamienie.Po razkolejny Maczek rozwiewa moje wyrażone tylko w myślach obawy.- Nie dadzą rady - mówi, choć jego głos wydaje mi się nieco drewniany; może to zasprawą słuchawek, w których też słychać strzępki muzyki i telefonicznych rozmów.Naraz coś rozbłyska.W ręku jakiegoś człowieka na zewnątrz rozbłyska płomień.Pochwili niknie, pozostaje po nim jednak ciemny dym.Czuję wyraznie jego zapach.Wdziera się do środka, pod nasz pancerz.Maczek zaczyna kasłać.- Ruszaj! - krzyczę do niego.- Czemu nie jedziemy?!Nie odpowiada.Rzęzi, trzymając się za gardło.Szybko dochodzą do mnie takżeodgłosy kasłania innych.Dymu jest coraz więcej, gryzący, czarny, szczypie w oczy.- Otwórzcie włazy.Otwórzcie włazy! - wrzeszczy któryś, ale nikt nic nie robi.Zaczynam się dusić.Prawie nic już nie widzę.Wyciągam ręce przed siebie i niemal poomacku szukam czegoś, co przypominałoby klamkę.Wiem, że na zewnątrz czekarozsierdzony tłum, ale żądza zaczerpnięcia choćby jednego haustu świeżego powietrza jest owiele silniejsza.Zamiast klamki moja dłoń trafia jednak na chłodny, gładki kształt.Poznaję! Czuleobejmuję go palcami jak wąską dłoń dziewczyny, gdy dzieje się to pierwszy raz.Lewa dłoń,także po omacku, sięga nieco wyżej, zatrzymuje się na szorstkiej wypukłości.Naciśniętalekko, odskakuje z cichym szczękiem.Czuję, że ręce mi drżą, drżę cały, a może to tylko czołgwprawia w wibracje potężny silnik, teraz zupełnie bezużyteczny.- Chłopcy, chłopcy! Palimy się.- słyszę głos któregoś z członków naszej załogi, alenie potrafię go rozpoznać.Mimo zupełnego braku widoczności, dymu gryzącego oczy, przełyk i tchawicę,wdzierającego się do płuc, mimo alkoholu toczonego przez krew, raptownie rozjaśnia mi sięświadomość.Poprawiam uścisk, wstrzymuję oddech.Powoli naciskam spust.Mechanizmszarpie gwałtownie.Pierwsza seria brzmi jak najpiękniejsza muzyka.Zwalniam.Naciskamponownie, tym razem dłużej, kołysząc się na boki wraz z grającym mechanizmem.Słyszęmetaliczny zgrzyt.Dochodzi z góry, podobnie jak odgłosy poruszenia.- Odłamkowym.- Jest odłamkowym.- Ognia!Potworny huk zwala mi się na głowę, jednak dobrze wiem, co oznacza.Dymu podpancerzem też już jakby mniej.Szybko spoglądam przez wizjer.Po szkle spływa gęsta,ciemna maz.Przywieram policzkiem do chłodnego, pachnącego technicznym olejem metalu.Po razkolejny naciskam spust.- Przeciwpancernym - dobiega znów z góry.- Jest przeciwpancernym.- Wal!Wystrzał przypomina uderzenie dzwonu, wypadająca łuska - mniejszego dzwonka.Ktoś siada obok mnie.To Cezary Maczek.Z niedawną werwą przekłada dzwignie.Silnikzaczyna wyć, wozem szarpie.- Kurwa, nic nie widzę! - klnie Czarek Maczek.- Otworzę - wołam, dopadając z ochotą włazu.Nim uświadamiam sobie, co za nim ujrzę.- Zamknij te drzwi! - woła Krzysztof Zajączek.- Ale ja muszę - bronię się.Czyjeś ręce wpijają mi się w ubranie, ciągną do siebie.Inna ręka zamyka drzwijadącego samochodu.Tuż przed oczami widzę twarz Piotra.Patrzy na mnie z politowaniem ikręci głową.Rómmel drzemie wtulony w tylną kanapę samochodu.Radio gra cicho staryprzebój sprzed lat.Stoimy na jakimś skrzyżowaniu.Znów świat wokół wiruje mi na niebiesko.Zdejmujęokulary, trę oczy, znów nakładam szkła.Przed nami stoi nie co innego, a policyjny radiowóz ito jego sygnalizatory obracają się na dachu.Z tyłu zresztą taki sam.I też na sygnale.Silniknaszego wozu jest wciąż włączony.Właśnie wchodzi do niego Zajączek.- Przypięły się, mendy jebane! - ocenia krótko sytuację, trzaskając drzwiami.- Mamyczekać na żandarmerię.- Ale o co chodzi? Kierowca przecież nie pił - próbuję i ja włączyć się w sprawę,czując jednocześnie, że język mi jakoś dziwnie kołowacieje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]