[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszyscy członkowie Drugiego Zespołu już tam byli.Większość zdążyła się nawet przebrać, chociaż do zaplanowanych na ten dzień ćwiczeń pozostało jeszcze parę minut.Wszyscy byli odprężeni.Uśmiechali się i żartowali przyciszonym głosem.Kiedy już wszyscy przebrali się, poszli do zbrojowni po swoje pistolety maszynowe.Każdy zawiesił sobie broń na szyi, sprawdził, czy magazynek jest pełny, wsunął go w gniazdo, przesunął dźwignię bezpiecznika, a potem zważył pistolet w ręku, upewniając się, że to jego broń.Każdy strzelec miał pistolet maszynowy dostosowany do swoich indywidualnych wymagań i przyzwyczajeń.Przez minione dwa tygodnie ćwiczyli niemal bez przerwy.Przerabiali sześć podstawowych scenariuszy, z których każdy można było rozgrywać w różnych warunkach.Najbardziej nielubianym była akcja na pokładzie samolotu pasażerskiego.Miała tylko jedną dobrą stronę: terroryści nie mogli uciec.Cała reszta była wprost fatalna.Mnóstwo cywilów na linii ognia, sporo miejsc, w których przeciwnicy mogli się ukryć, a jeśli któryś z nich miał przy sobie bombę (niemal zawsze grozili, że mają) wystarczyło, że pociągnął za sznurek albo nacisnął guzik i – jeśli sukinsyn nie był skończonym idiotą – wszyscy na pokładzie ginęli.Na szczęścieniewielu ludzi wybierało taką śmierć.Dla Dinga i jego zespołu była to jednak niewielka pociecha.Często terroryści bardziej niż śmierci obawiali się schwytania, więc trzeba było strzelać szybko i absolutnie celnie; zespół musiał zaatakować samolot jak huragan o północy.Szczególnie ważne były granaty obezwładniające, żeby sukinsynów na moment sparaliżowało, pozbawiło zdolności do walki.Można było wtedy pakować po dwa pociski w nieruchome głowy i pokładać w Bogu nadzieję, że cywile, których próbowało się ratować, nie wstaną z miejsc i nie zablokują strzelnicy, w jaką nagle zmienił się pokład Boeinga czy Airbusa.–Drugi Zespół, gotowi? – spytał Chavez.–Tak jest! – rozległa się chóralna odpowiedź.Ding wyprowadził ich na zewnątrz.Biegiem pokonali kilometr, dzielący ich odstrzelnicy, przy czym był to szybki bieg, nie jakiś poranny jogging.Johnston i Weber byli już na miejscu, po przeciwległych stronach kwadratowego budynku.–Dowódca do snajpera Dwa-Dwa – powiedział Ding do mikrofonu w swoim hełmie.– Dzieje się coś?–Nic, Dwa-Sześć.Zupełnie nic – zameldował Weber.–Snajper Dwa-Jeden?–Sześć – zgłosił się Johnston.– Widziałem, jak poruszyła się firanka, ale nic więcej.Mikrofony wykazują cztery do sześciu głosów wewnątrz.Mówią po angielsku.Nic więcej do zameldowania.–Przyjąłem – potwierdził Ding.Reszta zespołu była ukryta za ciężarówką.Po raz ostatni spojrzał na plan budynku.Byli w pełni przygotowani do akcji.Strzelcy znali rozkład wnętrz na pamięć, mogli go sobie wyobrazić z zamkniętymi oczyma.Świadom tego, Ding dał im ręką znak, żeby ruszali.Jako pierwszy do drzwi popędził Paddy Connolly.Kiedy tylko się tam znalazł, wypuścił z rąk swojego HK, pozwalając, by broń zawisła na pasku i wyciągnął materiał wybuchowy z worka, przytroczonego do kamizelki kuloodpornej.Przymocował ładunek do framugi drzwi i w górny prawy róg wcisnął detonator.Sekundę później przesunął się o trzy metry w prawo, trzymając w lewej ręce zdalny detonator, podczas gdy prawą chwycił rękojeść pistoletu maszynowego, unosząc lufę do góry.Okej, pomyślał Ding.Już czas.– Ruszamy! – krzyknął do swoich ludzi.Kiedy pierwszy z nich wyskoczył zza ciężarówki, Connolly wcisnął guzik i framugarozpadła się, a drzwi wleciały do środka.Pierwszy strzelec, sierżant Mike Pierce, wbiegł do budynku w niecałą sekundę później, znikając w kłębach dymu.Chavez był tuż za nim.Wewnątrz było ciemno, światło wpadało jedynie przez wyrwane wybuchem drzwi.Pierce błyskawicznie rozejrzał się po pomieszczeniu, stwierdził, że jest puste i zajął pozycję przy drzwiach do następnego pokoju.Ding wbiegł tam pierwszy, prowadząc swój zespół…Byli tam.Cztery cele i czterej zakładnicy…Chavez uniósł swego MP-10 z tłumikiem i strzelił dwukrotnie w głowę celu po lewej stronie.Zobaczył, że pociski trafiły w sam środek twarzy, tuż poniżej pomalowanych na niebiesko oczu.Przeniósł wzrok na prawo i spostrzegł, że Steve Lincoln również załatwił swojego, zgodnie z planem.Chwilę później pod sufitem zapaliły się światła.Było po wszystkim.Od zdetonowania ładunku wybuchowego minęło siedem sekund.Program tego ćwiczenia przewidywał osiem sekund.Ding zabezpieczył broń.–Jasna cholera, John! – powiedział do dowódcy Tęczy.Clark stał, patrząc z uśmiechem na cel po swojej lewej stronie, odległy zaledwie o półmetra.Dwie dziury po pociskach gwarantowały natychmiastową śmierć.John nie miał na sobie kamizelki kuloodpornej.Nie miał jej też Stanley, który na drugim końcu pokoju również próbował nadrabiać miną.W kamizelki ubrane były natomiast panie Foorgate i Montgomery, siedzące pośrodku na krzesłach.Obecność kobiet zaskoczyła Chaveza, ale uzmysłowił sobie, że obie należały do Tęczy i zapewne bardzo chciały pokazać, że ich miejsce jest razem z chłopcami.Pomyślał z podziwem o ich harcie ducha, ale nie o zdrowym rozsądku.–Siedem sekund
[ Pobierz całość w formacie PDF ]