[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypomniał sobie, że je rozdał, schylił się więc i otworzył kluczem czarną skrzynkę.- Zaczekaj, spróbuj tego - rzekł Marlowe, częstując go tytoniem ze swojego pudełka.- Dziękuję, ale nie znoszę tego paskudztwa.Fatalnie działa mi na gardło.- Spróbuj.Jest specjalnie przyrządzony.Nauczyłem się tego od Jawajczyków.Król nieufnie wziął pudełko.Tytoń w nim był z tego samego pospolitego zielska, októrym wspomniał, ale nie żółty jak słoma, tylko ciemnozłoty, nie suchy, ale wilgotny ipozwijany, nie bezwonny, ale pachnący jak prawdziwy tytoń, mocno i słodkawo.Królodszukał paczuszkę bibułek ryżowych i poczęstował się, aż nazbyt hojnie, spreparowanymzielskiem.Zwinął papierosa niedbale w rurkę i obciął wystające brzegi, strząsając nadmiartytoniu na podłogę.Wielki Boże, pomyślał Marlowe.Powiedziałem ci, żebyś spróbował, a nie od razubrał wszystko, co jest.Wiedział, że powinien zebrać z podłogi kruszyny i włożyć je zpowrotem do pudełka, ale nie zrobił tego.Są rzeczy, których robić nie wypada, dodał wmyślach.Król pstryknął zapalniczką i obaj uśmiechnęli się na jej widok.Król wciągnął dymraz, potem drugi, aż wreszcie zaciągnął się głęboko.- Ależ to jest wspaniałe - oznajmił ze zdumieniem.-Może nie tak dobre jak kooa, aleto jest.- Urwał i poprawił się.- Chciałem powiedzieć, że jest niezłe.- Owszem, całkiem niezłe - rzekł Marlowe i roześmiał się.- A jak to robisz?- Tajemnica firmowa.Król pojął, że ma przed sobą kopalnię złota.- Obróbka jest pewnie długa i skomplikowana - zaczął ostrożnie.- Och, nie, właściwie jest całkiem prosta.Zcięte zielsko moczy się w herbacie, apotem wyciska.Następnie posypuje się odrobiną cukru i miesza, a kiedy cukier się rozpuści,podgrzewa na patelni na małym ogniu.Trzeba mieszać bez przerwy, bo inaczej wszystko nanic.Trzeba tak utrafić, żeby nie było ani za suche, ani za wilgotne.Króla zaskoczyło, że Marlowe tak łatwo, bez wstępnych targów, zdradza mu, na czympolega obróbka zielska.Na pewno chce mi tylko zaostrzyć apetyt, pomyślał.To nie może byćtakie proste, bo wszyscy by tak robili.Pewnie wie, że tylko ze mną może przystąpić do tegointeresu.- To wszystko? - spytał z uśmiechem.- Tak.Naprawdę nic więcej.Król ujrzał przed oczami kwitnący handel.I do tego legalny.- W twoim baraku pewnie wszyscy robią sobie tytoń w ten sposób? - spytał.Marlowe zaprzeczył ruchem głowy.- Robię go tylko dla mojej grupy.Od miesięcy droczę się z nimi, opowiadam różności,ale jeszcze nie doszli, jak się go naprawdę przyrządza.Król uśmiechnął się od ucha do ucha.- A więc tylko ty jeden się na tym znasz?- Ależ skąd - odparł Marlowe i Królowi zamarło serce.- To miejscowy sposób.Znanyna całej Jawie.Król rozpromienił się.- Ale tutaj nikt go nie zna?- Nie wiem, nie interesowałem się tym.Król wypuścił z nosa dwie smużki dymu, szybko kalkulując w myśli.Tak, dziśnaprawdę mam wyjątkowe szczęście, pomyślał.- Posłuchaj, Peter - rzekł.- Chcę ci zaproponować pewien interes.Pokażesz midokładnie, jak to się robi, a ja ci odpalę z zysków - zawahał się - dziesięć procent.- Co takiego?- Dobra.Dwadzieścia pięć.- Dwadzieścia pięć?- No, dobrze - powiedział Król spoglądając na Marlowe a z większym szacunkiem.-Twardy z ciebie kupiec, ale to świetnie.Ja wszystko załatwię.Będziemy kupować hurtem.Trzeba zorganizować wytwórnię.Ty możesz doglądać produkcji, a ja zajmę się sprzedażą.-Wyciągnął rękę.- Będziemy wspólnikami, podzielimy się równiuteńko - ty pół i ja pół.Umowa stoi.Marlowe utkwił wzrok w wyciągniętej dłoni Króla, a potem spojrzał mu w twarz.- O nie, co to, to nie! - rzekł stanowczo.- Bój się Boga, Peter! - wybuchnął Król.- Nikt się z tobą sprawiedliwiej nie podzieli.Czy może być uczciwszy podział? Ja przecież wykładam forsę.Będę musiał.- Urwał, gdyżnagle przyszła mu do głowy pewna myśl.- Peter - dodał po chwili, nie pokazując po sobie, żeczuje się dotknięty - nikt nie musi wiedzieć, że jesteśmy wspólnikami.Pokażesz mi tylko, jakto się robi, a ja dopilnuję, żebyś dostał swoje.Możesz mi ufać.- Wiem o tym - odparł Marlowe.- No więc dzielimy się po połowie.Król promieniał.- Nie.- A niech to szlag! - zawołał Król, czując, że go naciskają.Jednakże pohamowałgniew i pomyślał o interesie.A im dłużej myślał.Rozejrzał się, żeby się upewnić, czy niktich nie podsłuchuje, po czym ściszył głos i powiedział chrapliwie: - Sześćdziesiąt procent dlaciebie, czterdzieści dla mnie.Czegoś takiego w życiu nikomu nie proponowałem.Umawiamysię na sześćdziesiąt do czterdziestu.- Nie.- Nie?! - wykrzyknął Król, nie wierząc własnym uszom.- Przecież coś z tego muszęmieć.To za ile, do jasnej cholery, sprzedasz ten swój sposób? Chcesz od razu gotówkę doręki?- Nie chcę nic - powiedział Marlowe.- Nic?Król, zdruzgotany, opadł bez sił na fotel.Marlowe nie mógł się w tym wszystkimpołapać.- Wiesz, nie bardzo rozumiem, dlaczego pewne rzeczy tak cię podniecają - rzekł zwahaniem.- Nie jestem właścicielem tego sposobu, żeby go sprzedawać.To prosty,miejscowy zwyczaj.W żadnym razie nie mógłbym nic od ciebie wziąć.To nie byłoby wporządku.Absolutnie.A zresztą.- Urwał i dodał prędko: - Mam ci go teraz pokazać?- Zaraz.To znaczy, że nie chcesz nic za jego pokazanie? I to po tym, jakzaproponowałem ci sześćdziesiąt procent z zysków? Kiedy ci mówię, że mogę na tym zrobićpieniądze?Marlowe potwierdził skinieniem głowy.- Wariat - powiedział bezradnie Król.- Coś tu się nie zgadza.Nic nie rozumiem.- A co tu jest do rozumienia? - spytał Marlowe i uśmiechnął się blado.- Powiedzmy,że dostałem udaru słonecznego.Król przyglądał mu się badawczo przez dłuższą chwilę.- Czy odpowiesz mi szczerze, jeśli spytam cię wprost?- Tak, oczywiście.- Czy to wszystko z powodu mojej osoby?Słowa zawisły w rozgrzanym powietrzu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]