[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Filip nie śmiał się.Uważał, że to nie zabawa.Nieobecność dociekliwego grubaskaprzeciągała się ponad miarę.Zjawił się w momencie, kiedy Filip i Francuz zgodnie ruszyli, bywezwać pomocy.- Tam nikogo nie ma - wysapał - po prostu przeciąg i wiatr otworzyły drzwi.Chłopiec pokiwał głową na znak, że to oczywiste.Zwierzbił go jedynie język, by zapytać,dlaczego tak wystraszył ich zwykły przeciąg i kogo profesor spodziewał się zobaczyć wwieży zegarowej.12Wieczorem przejaśniło się i po południowej burzy, poza rześkością powietrza, nie zostałośladu.Choć pogoda poprawiła się, humory mieszkańców pałacu nie podążyły w ślad za nią.Wszyscy zasiadający do kolacji wędrowali wzrokiem ku pustym miejscom przy stole.Niktspecjalnie nie przyjaznił się z Juergenem czy Kurtem, ale chyba każdy z niepokojem zadawałsolne oczywiste pytanie: Czy to ostatnia ofiara, kto będzie następny i co go spotka? -Przynajmniej tak sądził FilipZapewne te same myśli nurtowały Paszkowskiego, bo siedział jeszcze bardziej zasępionyniż po wypadku Niemca.Przy stole panowała cisza mącona tylko brzękiem talerzy isztućców.Nawet pani Nina utraciła całą swą wesołość i dowcip.Pierwszy odezwał się Szur.- No i co nasz wiejski Sherlock Holmes? Znalazł już w wannie trupa i odkrył mordercę wumywalce?Pan Paszkowski uśmiechnął się z przymusem.Reszta towarzystwa nie zwróciła uwagi nanie najlepszej jakości dowcip.Za to wszyscy skierowali wzrok ku dyrektorowi oczekującwyjaśnienia.Chrząknął zakłopotany.- Jakby tu państwu powiedzieć.Otóż nie było żadnych wypadków.Sierżant stanowczotwierdzi, że pan Juergen spadł z konia, bo nie umiał dobrze jezdzić, a pan Kurt po prostuzakpił sobie z Józefa i za parę dni wróci.Obecni popatrzyli po sobie skonsternowani.Nietęgą minę miał sam dyrektor.JedynieFrancuz skomentował:- Czy ja dobrze rozumiem? Ten szeryf myśli, że wszystko jest w porządku?- Tak, panie profesorze.Trafnie to pan ujął.- Co tam sierżant.Jak ktoś zginie znowu, to na pewno nie on.A ja nie lubię być zimnymtrupem.Mimo woli wszyscy obecni przy stole wybuchnęli chóralnym śmiechem.Francuz speszyłsię niepomiernie i aby zatrzeć swą niezręczność w operowaniu językiem polskim dodał:- A niech ten policjant nie fantazjuje.Pan Juergen od dziecka jezdził na koniu.- To racja - potwierdziła pani Nina.- Mnie mówił to samo.Zresztą wszyscy widzieliśmy.Był bezspornie najlepszym z nas.Dyrektor bezradnie rozłożył ręce.- Cóż mogę poradzić.Nie zmuszę przecież milicji do prowadzenia śledztwa - rozejrzał sięprzy tym wokoło i dodał żartobliwie - chyba, że ktoś z państwa się tego podejmie.Tylkouprzedzam, że na taką pracę nie mogę wystawić zlecenia.Trzeba to potraktować jako hobby.Filipowi wydawało się, że wuj mówiąc te słowa popatrzył bacznie na Szura.Nikt zresztąnie odezwał się, ani też nie podjął tematu, tylko Francuz począł dopytywać:- Co to jest zlecenie? Dlaczego dyrektor tego nie chce dać? Może to nas uratuje.- Tak w Polsce, wśród dżentelmenów, nazywają się pieniądze - skwitował krótko tofinansowo-buchalteryjne określenie Szur.Profesor ucieszył się.- To cudowne, wspaniałe.Jak się to mówi - delikatność uczuć.- Chała tam delikatność - mruknął Szur - każdy forsę garnie do siebie jak może.- Co to jest chała? - zainteresował się ponownie profesor.- Bułka - wyjaśnił Szur - bułka duża, bez maku, czyli wielkie nic.Francuz miał ochotę dalej doskonalić swój język polski i zadawać dalsze pytania,rozszerzające znajomość różnych słów, gdy uprzedził go Anglik.- My, jako starzy oficerowie znamy doskonale sytuacje, w których trzeba walczyć doostatniego żołnierza.Czy i w tym przypadku zachodzi taka konieczność? - zapytał poangielsku.- Nie bardzo rozumiem, co pan ma na myśli.- Interesuje mnie, czy wszyscy siedzący przy tym stole mają kolejno ulec wypadkowi lubzniknąć tajemniczo, by skłonić jakiegoś fachowca do podjęcia śledztwa.- A skąd pan wie - zagadnął nagle płynną angielszczyzną Szur - że śledztwo nie jestprowadzone.- My Anglicy, jak pan zapewne wie, zawsze wierzymy przedstawicielom władzy.Jeślisierżant oświadczył, że nie będzie dochodzenia, to znaczy, że go nie ma.Szur jeszcze chciał coś powiedzieć, ale Harry go zignorował zwracając się do pani Niny.- Ja nie wyjadę, bo w życiu nie bałem się i gorszych rzeczy, ale pani radziłbym stądzniknąć normalnie, to znaczy wyjechać autobusem.Co zaś do szanownego profesora, toostatecznie obojętne jest gdzie umrze z samego strachu, czy tutaj, czy też w Paryżu.Kobieta posłała mu najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek Filip w życiu widział.- Jestem słabą kobietą, co nie oznacza, że się boję.Zostanę z panem.I mam nadzieję, żepozostali dżentelmeni nie odmówią nam swego miłego towarzystwa.Powtórzyła to po polsku uzyskując aprobatę nawet profesora Sorbony, który nagle poczułprzypływ odwagi.Z rozmowy prowadzonej w języku angielskim Filip niewiele zrozumiał, jednakże poostatnim stwierdzeniu pani Niny pojął, iż tematem było uniknięcie dalszych wypadków,choćby za cenę wyjazdu.Wprawdzie nadal z nieufnością przyglądał się tym wszystkimkasztankom, karym i bułankom z piekła rodem, ale dopiero teraz zaczęło się mu u wujapodobać.Sytuacja stawała się pasjonująca, jak w najbardziej interesującej książce.Chwilamimiał wrażenie, że przeżywa jej lekturę na jawie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]