[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Więcej niż wściekły: w tejchwili miał minę zabójcy.Uniósł broń w naszą stronę, a wtedy.Strange: Wycelował w ciebie?Quinn: Niedokładnie.Jak mówiłem, ruszył ręką.Omiótł mnie lufą,a miał taki wyraz twarzy.W moim umyśle nie było cieniawątpliwości.Wiedziałem.Naprawdę wiedziałem, że on zarazpociągnie za spust.Eugene wykrzyknął moje imię, a ja zacząłemstrzelać. Wystarczy stwierdził Terry.Strange zatrzymał taśmę. Ja to widzę tak mruknął cicho. Tamtej nocy twój partnerbył kierowcą radiowozu.To, że natknęliście się na Chrisa Wilsona,absolutnie nie stało się przypadkowo.Franklin skręcił w Ulicę D, botak to było ustawione.Wiedział, że Kane zwabi tam Wilsona.Wiedział,że Kane nie będzie musiał zbytnio się starać, żeby Wilson wyciągnął naniego broń. Ani żebym ja zaczął do niego strzelać wtrącił Quinn. Możliwe.Fakt jest faktem, twój partner w tym siedział.Mamyfotografie i notes Chrisa.Ten młodzieniec naprawdę odwalił kawałsolidnej policyjnej roboty.Moje nagrania potwierdzają. Ja po prostu nie chcę w to uwierzyć, Derek. Uwierz własnym słowom odparł Strange. Spojrzał namnie, potem na Gene'a, i przez jego twarz przeszło coś paskudnego. Miał minę zabójcy , kiedy ujrzał Eugene'a.Sam powiedziałeś: Omiótłmnie lufą.To nie tobie Chris Wilson był gotów zadać śmierć.Celowałdo gliniarza, który się sprzedał.Do skurwiałej mendy, siedzącej wkieszeni dilera, przez którego jego siostra kiblowała w tamtejumieralni.Kumasz, co do ciebie mówię, facet? Tak Quinn wpatrywał się uporczywie w podłogę. I dobrze.Teraz mi powiedz, kto to jest Adonis Delgado? Wielki, wredny glina.Siedział przy barze U Eriki tego dnia,kiedy rozmawialiśmy z Eugene'em. Taki brzydki mięśniak z przetrąconym nosem? Aha. Czyli to ten, co w kiblu chciał mi pokazać, kto tu rządzi.Pewniemyślał, że da mi do zrozumienia. Ale Eugene? mruknął Quinn. A żebyś, kurwa, wiedział.Eugene.211Quinn wstał.Zciągnął skórzaną kurtkę z oparcia krzesła i ubrał sięw nią. A ty dokąd? Idę po resztę tej historii. Potrzebna ci pomoc? To moja jazda Quinn odwrócił się, gdy doszedł do drzwi.Nie kładz się na razie spać. Jeszcze się zobaczymy tej nocy? Aha.Nawet coś ci przywiozę.Eugene Franklin miał kawalerkę w wieżowcu przy przylegającymdo nabrzeża odcinku Maine Avenue w dzielnicy Southwest.Jak wielugliniarzy-kawalerów Franklin uważał mieszkanie właściwie za miejscedo spania, jedzenia i oglądania telewizji.Pokoik dzienny był skąpowyposażony mała kanapa i fotel, naprzeciwko nich telewizor, a dotego ława i telefon na stoliczku przy oparciu kanapy.Na dzwięksygnału Eugene podniósł słuchawkę. Taak? Gene, cześć, tu Terry.Jestem w holu, przy drzwiachwejściowych. Ale, Terry. Wpuść mnie, facet.Muszę z tobą o czymś pogadać.Franklin wcisnął przycisk na słuchawce.Wstał z kanapy i wolnoprzejechał palcem po odstającej górnej wardze.Miał taki nawyk wchwilach stresu lub zamieszania.Podszedł do drzwi wejściowych, otworzył je i stanął w progu.Quinnzmierzał w jego stronę przez długi, pokryty pomarańczową wykładzinąkorytarz. Cześć zawołał z uśmiechem.Jego długie włosy falowały, kiedy szedł.Przemierzał ten korytarzbłyskawicznie, z pochyloną głową. Jak postać z kreskówki,zdeterminowany, zmierza do celu. pomyślał Franklin.Wtedyjednak zauważył, że ten uśmiech Quinna był raczej jak grymas,wymuszona mina, w której był ból i coś dużo gorszego. Cześć, Eugene powtórzył, kiedy doń podszedł, ale nawet niezwolnił kroku, a Franklin zobaczył, że jego gość wyciągnął pistolet zzapaska spodni.Eugene zrobił krok wstecz, do wnętrza mieszkania, kiedy Quinnbrutalnie zamachnął się bronią, aż jej kształt rozmazał się w świetle212jarzeniówek na korytarzu.Metal uderzył w skroń Franklina, który zmiejsca zatoczył się do tyłu, a pokój wirował wokół niego.Ugięły się pod nim nogi.Zaczął upadać i kiedy tak walił się napodłogę przez mroczniejące światło, pistolet znów śmignął w jegostronę, ale tym razem Franklin niemal nie poczuł ciosu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]