[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rosły pałace i zamki, pomniki.A dookoła zalegały pokłady mułu,szlamu - cuchnące, ohydne.W czarnym bagnie przewalały się tysiące brudnychwynędzniałych postaci.Wszystkie jednakowo nijakie.Moczary, zgnilizna.Odór butwiejącejmaterii.Noc.Dlaczego noc? To był przecież dzień.Rozchyliły się złote wrota i na wykładanymarmurowymi płytami dukt wybiegł radośnie mężczyzna z kobietą.On smukły, postawny,odziany w szatę koloru płatków róży, ona piękna, jasnowłosa, jak ucieleśnienie snu.Trzymalisię za ręce, oboje szczęśliwi, promienni, bez trosk.A wokół przelewało się bagno głów, rąk,nóg, ust wypełnionych szlamem.Wypływały na krótką chwilę i ginęły na powrót w ponurejotchłani.Była noc.Dlaczego noc? Przecież dzień królował, gdy na drogę wypełzła okrytamułem postać.Na jasne perłowe płyty ściekała czarna śmierdząca maz.Odpadały gnijącekawały ciała.Szkielet okryty mułem czekał w bezruchu.Ktoś.Kim był? Jednym z wielu?Sobą? Nikim? Roześmiana kobieta stając przed ponurym wysłannikiem moczarów, właśnietak zapytała: Kim jesteś?..Odpowiedzi nie było.Nie wiedział? Jednym z wielu? Sobą?Nikim? Spróbowała jeszcze raz. Dlaczego się nie uśmiechasz? - w pytaniu pobrzmiewałaciepła troska.Mężczyzna i kobieta cieszyli się każdym oddechem.Postać zrodzona z błotastała i patrzyła na nich pustymi oczodołami.Czas nie istniał.Powstał dopiero w chwili, gdywysłannik bagien zacisnął dłonie na szyi chłopaka.Młodzieniec w purpurowej szacie upadłna perłowe płyty.Z błota, z mrocznej otchłani kotłujących się postaci nadbiegł posępny szept: Dlaczego się nie uśmiechasz?..Oczy dziewczyny ciemniały coraz bardziej, twarz traciłaróżowy odcień, skóra wiotczała, mięśnie zaczynały gnić.Piękne ciało przeistaczało się wcuchnący szlam.Nadchodziła noc.Dlaczego noc? Był przecież dzień.Z nieba uderzyły dwiebłyskawice.Oślepiające węże obudziły blask drugiego słońca.Gejzery płynnej lawywirowały w obłędnym tańcu.Muzyka? Nie, nie muzyka, krzyk.Krzyk sięgający gwiazd.Krzyk bólu? Krzyk rozkoszy? Krzyk radości?Na krzyżu Stroiciel Efram krzyczał, szarpiąc się w więzach.Chrapliwy wrzask rozrywałteż usta skrępowanego w fotelu mężczyzny.Obaj uwalniali się od wizji.W rozchyloneszeroko oczy z wolna wracała rzeczywistość.Rotron w pozycji gotowości oczekiwał napolecenia.- Judaszu - padły pierwsze słowa - moje kody strojenia już są, pora na twoje.Drugi mężczyzna wolniej odzyskiwał świadomość.- Nigdy ich nie dostaniesz, świrze.- Zatem pora - Eframa chyba ucieszyło to, co usłyszał - na ból, o którym ci mówiłem.- Możesz mnie nawet ukrzyżować, ty pomylony gnoju - mężczyzna odzyskał jużpoczucie rzeczywistości - ale o kodach zapomnij!- Ależ Judaszu, strach miesza ci w głowie! - Efram roześmiał się beztrosko.- To ja będęukrzyżowany.Tobie pozostanie tylko uczestniczyć w moim bólu.Nie jesteś wybrańcem,jesteś zdrajcą.Przywołał rotrona.- Setniku - uśmiechnął się do robota - czyń swoją powinność!***Siedzieliśmy z Melonem w kabinie nawigacyjnej scoptera.Dobry człowiek z dokówspisał się doskonale.Stabilizatory wymienione, system przyziemienia po całkowitejrenowacji, nawet posprzątane w środku.- Esco - Melon zmarszczył czoło w zamyśleniu - dlaczego w dokach nie było Wigili?Przerwałem wprowadzanie koordynat lotu.- Martwi na ogół nie informują przełożonych o ucieczce - rozłożyłem ręce.- Nawetgdyby zaczęli szukać już teraz, pościg raczej nie dopadnie nas przed strefą zmiany czasu.Pokiwał głową.Dokończyłem programowania trasy.Należała mi się solidna porcjawhisky i parę godzin snu.Dlatego zanim ruszyła procedura startu, jeszcze raz sprawdziłemparametry.Gdyby obyło się bez niespodzianek, a tych miałem jak na razie dość, to mogliśmyliczyć na trochę spokoju.Pózniej nie będzie już takiej okazji.- Dlaczego Eltenera? - Melon najwyrazniej był bardziej wypoczęty.- Powinienem się zdrzemnąć, możesz zapytać konkretniej? - Uruchomiłem systemyautomatycznego startu.- Ludzie gadają, że Kwiaty Pamięci to był twój biznes.- Do rzeczy, Melon, nie mamy całej wieczności! - Scopter uniósł się nad płytę lotniskabez żadnego szmeru.Jeszcze raz pokiwałem głową w uznaniu zasług dobrego człowieka.- I że zostałeś z niego wydymany przez jakąś dziwkę.Poczułem, jak kamień z żołądka wędruje do przełyku.I nie był to efekt przeciążeniastartowego.- Pytanie, Melon, miałeś zadać pytanie!- Skoro ma Wigilię w kieszeni i Kongregardzi jej sprzyjają, po co lecimy na Eltenerę? -Spojrzenie utkwił w mojej twarzy.- We dwóch nie wybijemy wojsk Białego Oficjum aniWigili Ditleva i nawet się nie zbliżymy do Larommy.Wykorzystując konieczność skontrolowania przyrządów, wziąłem kilka głębokichoddechów.- Melon, podobno szukałeś na Garbusie śmierci? - Pokiwał głową.- Na Eltenerzeznajdziesz ją na pewno.Popatrz - plunąłem w bok.Zlina przylgnęła do rogu monitora.-Prawdopodobieństwo, że ślina trafi akurat w róg monitora, było prawie żadne.A jednaktrafiłem.Nie wiem, czy właściwie pojął mój filozoficzno-fizyczny wywód.Mało mnie to zresztąobchodziło.Wiedziałem, czego chcę, i nie miało znaczenia, że najprawdopodobniej zginę.- Max mówił, że wracasz tylko po to, żeby zniszczyć Larommę.- nie rezygnowałMelon.- Pewnie ma rację - zgodziłem się.- Jak inaczej sobie wyobrażasz odzyskanie interesu?- Czułem, że nie brzmi to przekonująco.- Trochę za pózno, Melon, na wątpliwości.Właśniewchodzimy na orbitę Garbusa - pokazałem obraz planety wypełniający monitor.- Nie, nie - zaprzeczył pośpiesznie - nie mam zamiaru się wycofać.Dobrze wiedzieć, żenie lecimy tam na wycieczkę krajoznawczą.- w oczach płonęły mu ogniki radości, takokrutnej, że po plecach przepełzł mi zimny dreszcz.Popatrzyłem na Melona ze smutkiem.Każdemu jego własny krzyż.A jeśli przyjdzie taka chwila, że będę musiał umrzeć?.A jeśli taka chwila przyjdzie.Scopter wszedł na zaprogramowaną trasę.- Melon, prześpię się trochę - powiedziałem, pokonując opór ściśniętego gardła.- Zbudzmnie, gdyby coś się działo.Normalnie aparatura sama daje mi sygnał przy strefach zmianyczasu, więc nie musisz zbytnio kombinować.Potrzebuję snu, okay?- Jasne, Esco, kimaj sobie.Wyciągnąłem nogi, przymknąłem powieki.Głębokim, równym oddechem starałem sięuspokoić myśli.Nie wiem, skąd przywędrował obraz oceanu.Bezkresna woda błękitem wypełniającahoryzont, migocząca tysiącami iskier w blasku Ti-Dejaniry.I posąg wryty w piach plaży.Wielka kamienna figura o pustych oczodołach, poznaczony siatką pęknięć mozolnieżłobionych przez wiatry, deszcze i ocean.Trwanie, to był monument trwania.Nie, nie dokońca.To było też przemijanie.Czas, który kruszy kamienie.Tak, to było teżprzemijanie.Była ciemność - ciemnością od początku okryte.Wszystko było jednym bez cech oceanem.Kochany.Siedzę przy stole zastawionym na dwie osoby.Palą się świece.Jest butelka dobregowina.Jesteś nawet Ty.na zdjęciu, które stoi przede mną.Całuję ten kawałek Ciebie iprzysięgłabym, że czuję ciepło Twoich ust.Ale po chwili przychodzi smutek.I bolesnaprawda.Jesteś daleko ode mnie.Carlo bardzo mi pomaga, nie wiem, co bym bez niegozrobiła.To niezwykłe, że człowiek, który ma przed sobą niewiele życia, potrafi zapomnieć oswoim nieszczęściu i pomagać mi w moim.Kiedy wrócisz, będzie chciał Cię poznać.Zobaczysz, polubisz go, to wyjątkowy mężczyzna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]