[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uderzenie zatrzęsło iglicą.W dół posypały się odłamkiskalne i fragmenty grzybów, w górę wzbił się zielonkawypył.Reiner padł na kolana, ale momentalnie poderwał sięz ziemi.W kłębach oparów gazowych dostrzegł zarys gi-gantycznego zwierzęcego pyska o wytrzeszczonych, prze-krwionych oczach.Behemot.Kolejne uderzenie nadeszło z północy.Reiner złapałsię kamiennego występu, żeby nie stracić równowagi.Skałę, do której przylgnął, pokryła gęsta pajęczyna pęk-nięć.Wibracje przeszły w trzęsienie ziemi.Bez zastano-wienia przeskoczył na sąsiednią, przekrzywioną iglicę.Nie znalazł chwytu i zaczął się zsuwać po mokrej po-wierzchni, wyrywając kępy porostów.Wreszcie instynk-townie wydobył czarny miecz.Zamachnął się rozpaczli-wie i wbił go w skałę, zatrzymując niekontrolowany upa-dek.Za jego plecami behemot strzaskał wierzchołek ska-ły, którą Reiner właśnie opuścił.Kamienne odłamki wiel-kości samochodów, niczym elementy jakieś olbrzymiej,makabrycznej układanki, rozprysły we wszystkich kie-runkach, zraszając świat poniżej deszczem niby-meteorów.Veller nie miał tyle szczęścia i nie zdołał uciec.Razemz odpryskami skalnymi runął w dół.Od strony obozu rozległy się krzyki.To był skoordy-nowany atak.Delphine!Reiner podciągnął się na klindze miecza i dotarł dojednego z wydrążonych w skale otworów.Przebiegł nimkilka metrów i wydostał się po drugiej stronie na płaski,niemal poziomy odcinek iglicy.Gdzie się podział behe-mot?Jak bydlę wielkości wieżowca mogło się tak po prosturozpłynąć w powietrzu?Jeśli nie liczyć hałasów dochodzących z obozu, byłoprzeraźliwie cicho.Zamarły nawet zwykłe odgłosy tejgroteskowej dżungli.Reiner okręcił się na pięcie, ale ze-wsząd napierała na niego ciemność i gęste, zielone oparywydostające się ze szczelin w ziemi.Rozczapierzona łapa pojawiła się znikąd.Reiner usko-czył do przodu, wylądował na znajdującym się poniżejrozłożystym, brunatnym grzybie.Kościana iglica zatrzę-sła się, ale nie pękła.Zasypał go grad skalnych odłamkówwielkości ziaren piasku, a wszystko wokół zasnuł biało-szary pył.Potoczył dookoła oszalałym wzrokiem, usiłując ocenićsytuację.Wszędzie wznosiły się powykrzywiane iglice,przywodzące na myśl las połamanych włóczni albo morzenagrobków.Zejście na dół zajęłoby zbyt dużo czasu.Od-wrócił się i spróbował wypatrzeć Vellera.Mężczyzna w masce podnosił się właśnie spod zawali-ska skał i grzybni.Płaszcz miał pobrudzony i rozdarty, alesam wydawał się cały.Iglica, na której się znalazł, znaj-dowała się poza zasięgiem Erharda.- Veller!Mężczyzna w masce uniósł głowę, nadal oszołomionyupadkiem.- Veller, zabierz ją stąd! - wrzasnął Reiner.- Obiecuję!Słyszysz?! Obiecuję!Veller kiwnął głową i nie oglądając się za siebie, po-mknął w dół, do obozu.Przykro mi, Delphine, pomyślał Reiner i zaczął sięwspinać jeszcze wyżej, żeby przedostać się na kolejną,bardziej stabilną iglicę.Widział ruch na samej granicypola widzenia.Behemot się z nim bawił.Krążył pomiędzyskałami jak zjawa i pojawiał się z najmniej oczekiwanegokierunku.Przełknął ślinę i wspiął się na kolejny wierzchołek.Przejmujące zimno mroziło go do szpiku kości, pył dusił,a napastliwa ciemność zabijała nadzieję.Ledwo dyszał.Ze znużeniem podniósł się na równe nogi i wyprostował.Miał dość.- Gdzie jesteś?! - wrzasnął.- Pokaż się!Potwór zmaterializował się tuż przed nim.Jego sierść pokrywały okruchy skalne i kawałki grzy-bów, obce oczy płonęły żądzą mordu.Monstrum nie po-ruszało się.Górowało nad człowiekiem i wpatrywało sięw niego intensywnie.Reiner nigdy nie czuł się mniejszy.Ponownie wydobył miecz.Nie będzie uciekał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]