[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mierzyłem w twoją krtań, panie.Deparnieux zaśmiał się głośno i śmiał się przez dłuższą chwilę.- Och, nie wydaje mi się, by tak było, przyjacielu.Zaiste sądzę, że strzała uderzyła tam właśnie,gdzieś ją wycelował.I znów wybuchnął śmiechem.Halt zauważył, że pomimo tego wybuchu wesołości, oczy rycerzapozostawały posępne i złowrogie.- Tak więc - mówił dalej Deparnieux - postanowiłem dokonać uważniejszego osądu takiejosobliwości.Może się okazać, przyjacielu, że będziesz mi przydatny.Któż bowiem wie, jakiejeszcze inne umiejętności i talenty kryją się pod tym dziwacznym płaszczem?Horace przyglądał się im obu.Gallijski rycerz nie zwracał na niego najmniejszej uwagi, cozresztą Horace'owi jak najbardziej odpowiadało.Choć zdawało się, że obaj mężczyzni wiodąmiędzy sobą rozmowę błahą i lekką, czuł, że w istocie jest ona jednak śmiertelnie poważna.Wszystko to przerastało go, więc był zadowolony, mogąc zdać się na przewodnictwo Halta i poprostu czekać, do czego to wszystko doprowadzi.- Wątpię, byś mógł mieć ze mnie jakiś pożytek, panie - odparł spokojnie Halt na ostatnie słowaczarnego rycerza.Horace zastanowił się przez chwilę, czy Depar-nieux zrozumiał ukrytyprzekaz tej wypowiedzi, a mianowicie, że Halt, niezależnie od swych umiejętności czyuzdolnień, nie zamierzał oddawać ich w usługi tutejszego wielmoży.Jednak Deparnieux chyba pojął sens tych słów, bowiem raz jeszcze zmierzywszy wzrokiemkrępą postać rozmówcy, rzekł:- To się jeszcze okaże.Tymczasem pozwolę sobie służyć wam moją gościnnością, przynajmniejdopóki nie wy-dobrzeje ramię twojego młodego przyjaciela - obdarzył Horace'a zimnymuśmiechem, po raz pierwszy od początku rozmowy zwracając nań uwagę.- Bądz co bądz, niejest to całkiem bezpieczna okolica, zwłaszcza jeśli ktoś nie w pełni włada ręką dzierżącą tarczę.Noc spędzili w obozowisku rozbitym na małej polance opodal drogi.Deparnieux wystawiłstraże, ale Halt spostrzegł od razu, że większość wartowników czuwa pilnie nad jego osobąoraz Horace'em, nie troszcząc się zbytnio o ewentualnych napastników z zewnątrz.Bezwątpienia Deparnieux czuł się tu bezpiecznie.Co znamienne, gdy rozłożono już obozowisko,czarny rycerz zażądał, by oddali mu broń, stwierdziwszy lekko kpiącym tonem, iż jest wszakjego obowiązkiem zadbać, by cenny dobytek jego gości znalazł się pod odpowiednią strażą.Niemając w gruncie rzeczy żadnego wyboru, obaj Aralueńczycy musieli być posłuszni.Potem Deparnieux zrezygnował już z wszelkich pozorów gościnności, bowiem spożyłwieczerzę samotnie w rozbitym dlań przez sługusów namiocie - oczywiście czarnym - gdzie teżspędził resztę nocy.Halt tymczasem znalazł się w nie lada kłopocie.Gdyby był sam, gdyby nie był obarczony swymmłodocianym towarzyszem, nic prostszego: rozpłynąłby się w mrokach nocy, a po drodzeodzyskałby bez trudu swą broń, nawet gdyby ceną za to miało by być uszczuplenie śwityDeparnieux o kilku ludzi.Jednak kłopot polegał na tym, że Horace jako rycerski czeladnik nie przeszedł szkolenia wkryciu się, toteż nie istniał ani cień szansy, by Halt zdołał go jakoś przemycić.Gdyby zaś on,Halt, zniknął bez śladu, pozostawiając Horace'a w niewoli, szanse chłopaka na przetrwaniebyłyby dość nikłe.Tak więc Halt, ku swej niemałej irytacji, musiał zadowolić się czujnym snemi oczekiwaniem, co czas pokaże.Przynajmniej zmierzali nadal na północ, a więc we właściwymkierunku.Ponadto dowiedział się jeszcze w tawernie, że o tej porze roku przełęcze Teutonii, a tymsamym drogi wiodące z niej do Skandii, są już zasypane śniegiem.Tak więc ZamekMontsombre, skoro nie było niczego lepszego, także mógł spełnić dla podróżnych rolę zimowejprzechowalni.Halt nie miał wątpliwości, że Deparnieux domyśla się z grubsza, na czympolegają owe umiejętności i talenty" i w jaki sposób chce je wykorzystać - z pewnością przeciwswoim sąsiadom, feudałom rządzącym włościami.Miał tedy wrażenie, że na razie - on i Horace- są w miarę bezpieczni.Natomiast gdy przyjdzie czas, nastąpić mogą istotne zmiany.Lecz czas ten jeszcze nienadszedł.***Następnego dnia dotarli do zamku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]