[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz tylko psułaharmonię zerwana firanka w dużym pokoju i zwalone nadywan pisma ale już w pracowni trudno było uwierzyć, żeczłowiek, któremu służyła, nie wejdzie tu za chwilę, nieusiądzie nad zaczętym rękopisem przy wielkim biurku.Cóż tobyło za biurko! Zrobiono je pewnie w końcu dziewiętnastegowieku dla prezesa wielkiej firmy, wraz z teczką wyłożonązielonym filcem, marmurową statuetką tylko telefon byłdziełem innej, mniej dbałej o urodę przedmiotów epoki. Gosposia zaparzyła ci kawy, a ja nie protestowałem rzekł Grzywiński pewnie ci to dobrze zrobi. Dziękuję.Gdzie ta gosposia? To ona zawiadomiła milicję? Ona.Siedzi w kuchni i popłakuje. No to poproś tu gosposię, a sam się wybierz do sąsiadów.Jak tam kogoś znajdziesz, to go uprzejmie zaproś.Gosposia była drobna, okrągła, w okularach, zbliżała się dosześćdziesiątki.Przez duży pokój przebiegła drobnym truchtemoglądając się trwożnie na okno z zerwaną firanką.Siedziałemprzy biurku docenta Jabczyńskiego, przeglądałem leżące nanim papiery, notatnik z numerami telefonów. Proszę, niech pani podejdzie powiedziałem proszęusiąść. Wolę nie siadać gosposia splotła ręce na po- dołku,przymknęła oczy.Zadziwiające, opuszczała powieki, kiedy tylkozaczynała mówić, a gdy milkła, wytrzeszczała oczy.Jak lalka.Czekałem, czy nie zaskrzypi: mama. Postoję, paniekapitanie.Ja już w tym mieszkaniu niczego nie będę dotykać,ja tego mieszkania się boję.%7łeby ludzie coś takiego robili, i tokto, taki pan, dyrektor, uczony, po świecie jezdził, wszystkomiał, co mu potrzeba (muszę powiedzieć Grzywińskiemu,kto snuje podobne, co on, refleksje) a to z tej samotności, ztego życia bez rodziny, tylko dla siebie tacy żyją, to grzech, igrzech na swoje sumienie biorą pociągnęła nosem myślałam, że ku lepszemu idzie, że już się ożeni, a on cośtakiego zrobił! Może go zdradziła, rzuciła, a on z rozpaczy?Taka dobra kobieta, porządna, jak co było trzeba, ja tylko doniej, panu nawet nic nie mówiłam, a to koszulę kupić, abo coinnego, a ona. Jakże się nazywała ta pani?.a, ona.Jak się nazywała? Pani Irena. A nazwisko? A ja tam nie pamiętam, proszę pana.Jakieś takie.No,pani Irena.Raz jej mówię. Jakieś takie. westchnąłem. No dobrze.Jak często tupani przychodzi? Co drugi dzień, proszę pana.Sprzątam, zmywam naczynia,zabieram, co trzeba, do prania, czasem coś upiekłam albougotowałam.Mam klucz. Zostawi go nam pani.Kiedy pani ostatni raz widziaładocenta Jabczyńskiego? Przedwczoraj będzie, tak.Przyszłam rano, o ósmej, pandocent jeszcze nie wyszedł, rozmawiał ze mną, wesoły był taki.A potem pewnie go w domu nie było czy co, bo naczynia czyste,nawet szklanki umył, też nie wiem, czemu mył, bo. Zdarzało się kiedyś, żeby mył naczynia? przerwałem. Nigdy, proszę pana zacisnęła powieki jak tu pięć latprzychodzę.W zlewozmywaku składał.A teraz umył, a jakumył? Pestki od cytryny do szklanek poprzyklejane, co jazresztą będę mówić. Ile jest kompletów kluczy do mieszkania? Ja mam jeden, jak powiedziałam, tylko od bramy niemam, bo mi niepotrzebny, nocą tu nie chodzę.Pan docent,Panie, świeć nad jego duszą, miał drugi, a trzeci, zapasowy,wisi w przedpokoju.I wytrzeszczyła oczy. Gdzie wisi? wstałem od biurka. Nie widziałem. Na wieszaku, proszę pana.Zaraz przyniosę.I ruszyła truchtem.Wziąłem notes z numerami telefonów,przeglądałem go spacerując po pokoju.Irenę znalazłem pod I.Ja się tego nazwiska nigdy nie dowiem.Wykręciłem numer,usłyszałem kobiecy głos. Czy mogę mówić z panią Ireną? Ach, wyszła.Rozumiem,pracuje.Mówi kapitan Joachim, z milicji.Przepraszam, z kimrozmawiam? Tak.Proszę pani, nie znam nawet nazwiska panisiostrzenicy.Zaraz pani wyjaśnię.Pani siostrzenica jestznajomą docenta Jabczyńskiego.Tak, pan Jabczyński uległwypadkowi.Nie, nie przez telefon.Proszę mi łaskawie podaćnazwisko i numery telefonów, pod którymi będę mógł zastaćpani siostrzenicę w ciągu dnia.Skontaktujemy się z nią.Tak,słucham.Dziękuję.Zanotowałem, odłożyłem słuchawkę. Nigdzie nie ma tych kluczy! przycwałowała gosposia iprzymknęła oczy zawsze wisiały z boku, na wieszaku,myślałam, że spadły, ale na podłodze też ich nie ma. Może to te? spytałem wskazując na biurko.Leżały nanim klucze, które wyjęliśmy z kieszeni Jabczyńskiego. Nie powiedziała zdecydowanie to klucze panadocenta.W tamtych był jeden srebrny, dorobiony, a ten tutaj,widzi pan, złoty.Tylko brakuje. Czego brakuje? Klucza od bramy. powiedziała z namysłem. Był taki większy, bardziej płaski. Pani jest pewna? Zupełnie pewna, proszę pana.Dwa były od bramy, jeden upana docenta, a drugi w tych zapasowych. Jesteś zajęty? w uchylonych drzwiach pojawiła się głowaGrzywińskiego zastałem panią z naprzeciwka, była taka miła,że zgodziła się przyjść. Proszę bardzo, proszę powiedziałem głośno.I do gosposi: Dziękuję, proszę zaczekać w kuchni.Sąsiadka docenta Jabczyńskiego, wcale efektowna kobieta potrzydziestce, wyglądała niezle, mimo że była nieumalowana iprzyszła w starych dżinsach oraz obszernej, wzorzystej bluzie. To straszne westchnęła omiatając niepewnymspojrzeniem pokój, znajomy pewnie, ale przemieniony przezwypadki, które wszystkiemu nadały nowe znaczenia. Jeszczenie mogę w to uwierzyć.Dlaczego on to zrobił? Jaki miałpowód? Różne są powody, proszę pani powiedziałem. Sprawy osobiste, zawodowe, stan zdrowia, nagłedepresje.Właśnie szukamy powodu. %7ładen z tych motywów, które pan wymienił, nie wydaje misię prawdopodobny pokręciła głową. To był człowiekzrównoważony, zdrowy, ustabilizowany.Przecieżzauważylibyśmy, gdyby. Znała go pani dobrze? Wydawało mi się, że dobrze.Kilka lat mieszkamy drzwi wdrzwi.Bywał u nas, rozmawialiśmy często. A wczoraj ? Wczoraj też.Był u nas przed szóstą, na krótko.Mieliśmymęża imieniny, wieczorem przyszło sporo osób. Docent Jabczyński także? Niestety, bardzo przepraszał, że nie może wieczorem.Cośmu ważnego wypadło, miał mieć gości. Gości? uniosłem czujnie głowę. Pani jest pewna? Kogo? Tak nam powiedział. rozłożyła bezradnie ręce. Wiepan, nie mieliśmy w zasadzie wspólnych znajomych.Niepytaliśmy, kogo. Słyszała pani, jak ktoś przychodził albo wychodził? Normalnie słyszę, jeżeli nie patrzymy na telewizję.Alewczoraj było dużo osób, wesoło, głośno, może nawet trochę zagłośno, wie pan, to żywioł, trudno go opanować.Nasi gościewychodzili dopiero po trzeciej nad ranem, blisko przez godzinę,kilka razy zjeżdżaliśmy, żeby otworzyć bramę.Nie, nic niesłyszeliśmy, niestety.Zresztą bardzo byłam pod konieczmęczona. To zrozumiałe wstałem. Dziękuję pani.Skontaktujemy się z panią jeszcze.Uśmiechnęła się blado, wyszła. No i widzisz? Miał gości rzekł Grzywiński. Ano właśnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]