[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może i lepiej, bo cały czas czytałampierwszy tom  Form muzycznych Chomińskiego, nie zwracając uwagi na jego czarne i złespojrzenia.W hotelu się odobraził.W łóżku.Doszedł swoich praw szybko i gwałtownie.Było.byłodobrze.Ale czułam, że to nie miłość, ale złość leżała na dnie tego seksu.Kręciło mnie to.Aż się przestraszyłam.I jego, i siebie.Popaprany mam z nim układ.Cośze mną nie tak.Kiedy Marcel siedzi spokojnie, żartuje i mnie uwodzi, tak jak rano przy śniadaniu, kocham go, ale gdy zaczyna ten swój spektakl pt.ja jestem ważny, najważniejszy, a ty się nieliczysz, to spadam, odpadam i mnie już nie ma.12.09.2004MarcelPot spływał mi wąskim strumyczkiem po szyi, zaschło mi w ustach, ale czułem się lepiej.Spacer pozwolił mi rozładować, nie całkiem, ale jednak, złość kumulującą się, kłębiącą w moichtrzewiach, w głowie, w ciele.Czułem się lepiej, otępienie wywołane alkoholem i stresemustąpiło.Miałem ochotę napić się czegoś zimnego, chwilkę odsapnąć i wrócić do hotelu tą samąnadmorską trasą, skręciłem więc z plaży do rozświetlonego baru położonego na jej skraju.Trzcinowy daszek, drewniana podłoga i muzyka, jakaś samba czy rumba, barbarzyńskiekreolskie rytmy i światło płynące z lampionów powieszonych między drewnianymi słupamiwprawiło mnie w lepszy nastrój i przyciągnęło do knajpki jak ćmę, oczywiście barową.Zbliżając się, miałem nieomal ochotę zatańczyć do wtóru wybijającej ostry rytm perkusji.Gdy podszedłem na kilka zaledwie kroków do tej knajpki czy tawerny, zobaczyłem grupęczarnych chłopaków grających w karty.Wyglądało to na pokera.Jedni grali, a inni kibicowali,pokrzykując coś głośno i jazgotliwie, acz mało zrozumiale w miejscowym narzeczu, które robiłowrażenie jakiejś mutacji języka francuskiego.Pośród nich, w środku całej tej gromady, siedziałabiała dziewczyna w skąpym kostiumie kąpielowym.Jedną nogę miała opartą na sąsiednim krześle i przesuwała właśnie całą pulę, wygranąwidać, na swoją stronę stolika, ścigana zaglądającymi jej w stanik spojrzeniami młokosów.Małgosia.Mało mnie szlag na miejscu nie trafił.Zatrzymałem się na sekundę jak wryty, jakbytrafiony jakimś gigantycznym kamieniem, którego ciężar poczułem aż w żołądku.Złapałemoddech, którego mi nagle zabrakło, i ruszyłem ostro, z kopyta, pełen furii, do przodu.Mag, kiedy mnie zobaczyła, poderwała się do góry, stanęła jak wryta i upuściła częśćmonet na ziemię.W ciszy, która nagle zapadła, słychać było metaliczny brzęk toczących sięmonet.Ryknąłem.Nawet nie pamiętam, co wykrzykiwałem.Byłem w furii.Byłem w szale.A ona stała blada i milcząca.Szarpnąłem ją za rękę.Pociągnąłem, coś krzycząc.Jeden z wyrostków ruszył na mnie, dziamgając kompletnie niezrozumiale.Walnąłem go na odlew.Ulżyło mi.Powinienem komuś wcześniej przyładować.To pomaga, zdecydowanie.Rozejrzałem się dookoła, komu by tu jeszcze przywalić.Nie było z tym problemu, bo kilku jegokoleżków rzuciło się na mnie hurmą.Zacząłem na oślep rozdawać ciosy.Zrobiła się zawierucha.Ja, otoczony tymi smarkaczami, waliłem jak młot parowy czyelektryczny.Dostawałem, ale nie czułem bólu, tylko straszną zaciekłość i zaciętość.Mag coś krzyczała po francusku i.nagle, zupełnie nieoczekiwanie puścili mnie iodstąpili.Stałem, zadziwiony i wściekły, sam na środku tej knajpki, otoczony wrogimtłumkiem.Nie było z kim się bić.Stałem bezradnie z opuszczonymi rękami, a Mag spokojnie sięgnęła za siebie, nasąsiednie krzesło, wzięła z niego pareo i zawinęła sobie wokół bioder, potem wsadziła pod pachęjakiś zeszyt i grubą książkę, którą wszędzie targała, pożegnała tę bandę wyrostków krótkim Hi,wzięła mnie pod ramię i wyprowadziła wśród wrogiego milczenia.Wychodząc, poczułem na sobie wzrok grubego Murzyna siedzącego przy barze isączącego niespiesznie długiego drinka ozdobionego tandetną palemką.Sigismondo Jones w swoim pomiętym wdzianku - skonstatowałem bez emocji.Znalazł ją.Niezły jest.Patrzył na mnie martwym wzrokiem, zupełnie jakby mnie widział pierwszy raz w życiu.Widocznie tak trzeba.Ale czułem się pod tym jego spojrzeniem ciut nieswojo.Dałem się Małgosi wyprowadzić.Nic nie było ani do powiedzenia, ani do zrobienia.Szliśmy w milczeniu brzegiem morza, blisko siebie, ale jak ludzie zupełnie sobie obcy.W końcu nie wytrzymałem i wykrzyczałem jej, że szukam, gonię za nią cały boży dzień.Wszyscy w hotelu jej szukają i co ona sobie do diabła myślała, jak tak bez jednego słowazniknęła.Tłumaczyła coś nieporadnie, że chciała się pouczyć w samotności, poszła na spacer itrafiła do tego barku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Podstrony

    Strona startowa
    Matthews Jessica Harlequin Medical 501 Potrójne szczęœcie
    Roberts Nora Rodzina Stanislaski Alex. Szczęœliwa pomyłka
    134. Marshall Paula Urodzona pod szczęœliwš gwiazdš
    Lewis Susan Gorycz szczęœcia
    § Smith Jennifer E. Tak wyglšda szczęœcie
    Margit Sandemo Odnalezione szczęœcie
    Manula Kalicka Tata, one i ja
    Stover Matthew Punkt przełomu
    Rola User Experience w prowadzeniu e usług
    ANGIELSKI, PET B3 L1.T1
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • briefing.htw.pl