[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Światła gwiazd zamazały się.Wrócił do oświetlonegownętrza namiotu.Agnieszka wciąż słuchała z napięciem.Widział jej pochyloną jasną głowę.Czy napraw-dę rozumiała cośkolwiek z tego „ćwierkania”? Antek dawno by już nadawał „99”, czyli„Zgiń-przepadnij !”Nie.Nawet Antek nie zrobiłby tego, bo ten skrót nie jest nigdy używany przez krótko-falarzy, ale wypowiedziałby całą wiązankę dowcipów.Marcin z ulgą pomyślał, że Antkowedowcipy nie przeszkodzą Agnieszce.Nie miał ochoty dłużej słuchać, jako że i tak nic nie rozumiał.Sięgnął po „Trzy po trzy”i uśmiechnął się na myśl, że jest to nawet dobrze dobrany tytuł na taką okazję.Wtem otwór namiotu stał się purpurowy.Sierść Gapci zaczerwieniła się.Błysnęłymetalowe części centralki telefonicznej.Chłopiec spojrzał w górę, czy na płótnie namiotu nierysują się zygzaki błyskawic.Ale skąd burza? Niebo przecież było pogodne!Wnętrze namiotu pociemniało równie nagle, jak się rozjaśniło.W półmroku znikłtelefon, Gapcine kudełki przybrały normalną, kremową barwę.- Jest - powiedziała Agnieszka.Czekali w napięciu.Terkotanie krótkofalówki umilkło.Chwile dłużyły się w wieczność.Kiedy jednak Marcin doszedł do wniosku, że nocne przedstawienie już skończone i można iśćspać - poczuł, że się dzieje coś niezwykłego.U wejścia do namiotu stanął nieznajomy.Jego kombinezon lśnił księżycowym świa-tłem.Miękki hełm czy też po prostu kaptur był odrzucony na plecy, a spośród fałd wychylałasię kształtna głowa o włosach czarnych jak skrzydło kruka.Gapa wpatrywała się w przybysza, przekrzywiając łepek, z otwartym ze zdumieniapyskiem.Nawet nie szczekała.Nieznajomy zdawał się nie dostrzegać nikogo poza Agnieszką.Zbliżył się, położył ręce na jej ramionach.Marcin widział przed sobą ich oświetloneprofile: jasny w obramowaniu puszystych włosów i ciemny, ostro zarysowany jak u górali czyIndian.Milczeli, ale chłopiec dałby głowę za to, że obcy człowiek pyta o coś Agnieszkę.Może o to, czy ona przywołała go tutaj?Skinęła głową potakująco.Wtedy nieznajomy zwrócił się w stronę mapy.Dłuższą chwilę stał przed nią, jakbyporównując zarysy lądów z czymś sobie znanym.Dotknął dłonią Oceanu Atlantyckiego.Nawyrazistej twarzy odbił się żal, smutek, zawód.Cisza stała się nie do wytrzymania.Marcin chciał krzyknąć, po prostu po to, by sięprzekonać, że żyje, że nie stał się cieniem, niedostrzegalnym dla dziwnej istoty, która zjawiłasię między nimi.Nieznajomy spojrzał na chłopca, jakby dosłyszał wołanie, które przecież się nie rozle-gło.- Jun - powiedział wskazując siebie, a potem podniósł dłoń ku gwiazdom.W otworze namiotu migotało niebo, dotykając mroków ziemi.Agnieszka nie mogłazasnąć.Gdzieś za drzwiami, na trawie, leżał tajemniczy pojazd przybysza z Kosmosu.Nimnadejdzie świt, trzeba zabezpieczyć go przed niepowołanym „znalazcą”, a Juna uchronićprzed hałasem, krzykiem, tłokiem, przed wywiadami reporterów i pytaniami ciekawskich.Kogo prosić o pomoc? Posterunkowego Jabłońskiego? To dobry człowiek, ale zacznie prze-cież od wypełniania formularzy urzędowych, no i gotów z miejsca posądzić Juna o szpiego-stwo.Więc może zatelefonować do komendy? Ale drużynowy w ferworze działania zwykledecydował sam, nie pytając nikogo o zdanie.A co postanowi? Czy można być pewnym, żejego decyzja będzie słuszna, najlepsza? Gdybyż trafić do ludzi, którzy zrozumieją trudnąsytuację.Zawieźć Juna do Warszawy? Ale do kogo?I jak porozumie się ten ktoś z Junem, który wprawdzie umie odczytywać myśli, ale niezdoła przecież n a z w a ć niczego po polsku ani w żadnym ziemskim języku.Trzeba działać ostrożnie.Tu na miejscu nie może wiedzieć o tajemnicy nikt poza nią iMarcinem.Jakie to szczęście, że Dondek i Antek są w obozie.Oby tam pozostali jak najdłu-żej.Tymczasem ona rozpocznie lekcje z Junem, wprowadzi go w ziemskie sprawy i przygo-tuje do rozmów w Warszawie.Na stacji jest trochę książek, encyklopedie, słowniki, no iradio.Radio? Drgnęła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]