[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. I drugą w życiu popełnić omyłkę rzekła pas si b�te.Raz mnie wydanoza mąż, teraz się już ja sama wydam.et a bon escient. Westchnęła. %7łebym miała ciągle u boku takiego miłego przyjaciela i kuzynka.tobym nienarzekała! dodała.a tym czasem póki tu jesteś, biorę cię w kontrybucję.Nie mogłem się wymówić i od herbaty en t�te a t�te. Dziwnie bo miła,zajmująca i tak bez żadnej tej przesadzonej pruderji, że z nią można mówić owszystkiem.Sama o sobie powiada qu'elle est tr�s bon gar�on! I prawda.Dlamnie to ma urok nowości.Ta biedna Liii.niesłychanie była, przesadzenie,nudnie comme il faut.Obrażała się każdem słówkiem un peu sal�.Ona to znosićlubi i wybornie jej z tem.To jest prawdziwie dobry ton kobiety, która wyższąsię okazuje nad dziecinne obawy znalezienia się nieprzyzwoitego.Stan wdowi daje jej więcej swobody c' est d�lideux.Trudno mi się było odniej oderwać.Wyszedłem około dziesiątej oczarowany.26.maja.Znowu dwa dni a właściwie trzeci już jak nic nie pisałem, bo choć kładnędatę 26, ale widzę, że już po północy.Następny dzień miałem wolny.Kuzynka Emilia kazała mi się stawić koniecznie.Musiałem u nich jeść obiad. Hrabina Marja zupełnie już wyzdrowiała. Ale ty mi Emilkę bałamucisz powiedziała przy powitaniu.Wiem, wiem.Sam na sam siedzieliście wczoraj cały wieczór.Toby jeszcze nic nie było, alemja jej nigdy nie widziała tak rozentuzjazmowanej kimś, jak tobą, panie Adamie.Sama mi się przyznała po całych dniach mówi o was.Matce się poskarżę.Na obiedzie był Tartakowski czegoś w złym humorze, posępny, Emiljanielitościwie sobie z niego żartowała, a zle znosił te dowcipy jej i gniewał się.Stanowczo posądzałem ją niesłusznie o słabość dla Tartakowskiego, i inni są wbłędzie.Ona sobie z niego żartuje.Przy obiedzie, tak się jakoś na słowa ostrestarli, że już sama Emilja uczuła potrzebę ułagodzenia nieboraka i wyszła z nimna chwilę do drugiego pokoju, aby mu dać admonicję, która poskutkowała.Baron się opamiętał.Wieczorem poszedłem do Iwińskich gdzieśmy znowu trochę grali.a wróciwszydo domu zastałem Stefana u mnie, drzemiącego w krzesełku.Tak wiernie mniechciał dopilnować i doczekać.Nie miło mi, że w mieście już z tego częstego bywania u hrabiny Marji, ludziejuż coś snują.My jesteśmy tak nieszczęśliwi, że ulica, która zaledwie ruchynasze obserwować może i od sług się coś o nas dowiedzieć, komponuje na nasniestworzone rzeczy.Zazdrość to i ta złośliwość demokratyczna, która by radawszystko złe w nas wynalezć.Stefan, który nigdzie nie bywa (w świecies'entend) już słyszał w mięście, że ja się staram o Emilję, że odsądziłemTartakowskiego, że do póznej nocy tam przesiaduję, a stara hrabina umyślniechorą udaje, aby mnie oplatać i pochwycić.Oburzyło mnie to niesłychanie! j'etait indign�! Zgromiłem Stefana, że możesłuchać coś podobnego i powtarzać! Wytłumaczyłem mu, że mi się nie śni oEmilji, że to moja kuzynka. No, to chwała Bogu rzekł cieszę sięniewymownie, bo gdybyś wpadł w jej sidła, byłoby po tobie.Uśmiechnąłem się na to.Za kogoż mnie masz ! rzekłem. Za młodego i namiętnego chłopca. Wprawdzie młodym jestem odpowiedziałem, ale namiętności panowaćumiem.bądz spokojnym.Niema nic nieznośniejszego jak tego rodzaju miasteczka, bo mają wszelkieniedogodności wsi, a brak im wygód miasta.W takim Paryżu, Londynie,Wiedniu nawet człowiek to nie niepostrzeżony, il a toute sa libert� d' action.nikt go nie szpieguje i nie śledzi.Tu się ruszyć dosyć, zagadać, uśmiechnąć, abębnią zaraz, a trąbią, a kamienują.Nigdybym długo tu nie mógł mieszkać podtaką nieznośną kontrolą.My w większym świecie la soci�te proprement dite, jesteśmy na toszczególniej wystawieni.bo mamy ten honor, że nas ten motłoch nie cierpi.Etnous le lui rendons bien!Stefan się podjął całego wyboru naszego do Chełmicy, mieliśmy też z sobązabrać Hawryłowicza.Nie cierpię ubranemu we fraku jechać kilka mil.Musiałem z sobą zabrać Florka, tłumoczek i le strict n�cessaire.Stefan przybyłpoczwórnym powozem, piątka dobrych koni.Wyjechaliśmy około dziesiątej.Hawryłowicz w drodze wyręczał mnie rozmową ze Stefanem, który kwandransazmilczeć nie może. Oba sobie gardła zrywali, a mnie wolno było milczeć,myśleć i uśmiechać się.Myślałem też najwięcej o Emilii.Coraz więcej ją cenię. Tyle w niej uczucia i tak szczere, głębokie, nierachujące się dziecinnie.Szepnęła mi ostatnią razą, że jeśli się uprę jechać doKrakowa i do Wiednia gotowa szukać pozoru, aby mnie wyprzedzić lubnapędzić.Byłem wzruszony.Około godziny drugiej stanęliśmy w karczmie wChełmicy, ażeby się przebrać.We trzy kwadranse byłem gotów z toaletą.Stefan i Hawryłowicz tylko się otrzepać kazali.Już ztąd mogłem się przypatrzećzamkowi.Hawryłowicz powiada, że to była ruina obrzydliwa, dziś toprawdziwy Castel.coś tak romantycznego u nas w kraju się nie spotyka.Na dosyć wysokiem wzgórzu, budowa nieregularna z bastjonami, zwieżyczkami, dachami i daszkami.okolona fosami, w których dziś rosnąogromne drzewa.park do koła, staw prześliczny.Senjoralnie się to przedstawia!Zamek z dziedzińcem wielkim w pośrodku, na który się wjeżdża sklepionąbramą.cały otoczony wewnątrz gankami, galerjami, słupami, okrytemibluszczem i winem.W rogu wieżyczka rzezbiona jak sztuczczyk do igiełek.Coto musiało go kosztować!W dziedzińcu zastaliśmy pełno różnorodnej służby, czysta maskarada, angielscyjokieje, murzyn, liberja w kamaszach, jakichś dwóch niby Greków, kozak.,.Aszumno a wrzawliwo.a wesoło i nie karnie.Stefan tryumfując prowadził po wschodach na pierwsze piętro.Wszędzie znaćstarą budowę, tylko umiejętnie zrestaurowaną.dlatego pokojów dużo, alerozmiary ich małe.W przedpokoju jakby tego było nie dosyć cośmy widzieliw podwórzu, zastaliśmy jeszcze sług ze sześciu, na ławach siedzących.Wsieniach pełno osobliwych myśliwskich przyborów.Ztąd weszliśmy do sali,wybitej skórą złoconą i paradnie przybranej, a z niej do salonu wielkiego, po zaktórym jeszcze ciągnie się szereg pokojów.Wielki salon Kafarnaum!! Czegotam niema! opisać go trudno.Jednakże choć spróbuję go sobie przypomnieć.Naprzeciwko wnijścia uderzyłmnie komin marmurowy, przepyszny, widać z Włoch sprowadzony, z ramamido zwierciadła także z marmuru białego ze złotem.Rzezba może nadto bogata,dłubana, cacana, ale wspaniała.Na ścianach kilkanaście obrazów, o ile mogłemdostrzedz, wcale pięknych.W kątach na słupach wazony rzezbione.Z okienwidok na staw i ogród.Konsole, meble, ramy, obicia, biało ze złotem.Ogólnewrażenie zbytniej wspaniałości, trochę dziwactwa.orjentalnego smaku wbłyskotkach, ale nie bez charakteru.Gospodarz już był wyszedł na nasze spotkanie, ubrany nie zupełnie prawidłowo(miał jasno-niebieską chustkę na szyi, ujętą ogromnym pierścieniem zbrylantem), ale z pewnem staraniem.U zegarka łańcuch, przerażający grubością,a na palcach na ten dzień powkładane znać pierścienie, śmieszne.Stefan mniemęczył już po drodze, zmuszając admirować osobliwości zamku i kosztowności.To prawda, że zbytek olśniewający i śmieszny, a bric a brac jakiśpretensjonalny bo czego tu niema !Dopłynąwszy do salonu i złoconych krzesełek, pokrytych goblinami, siedliśmynareszcie.Na kominie przypominam sobie zegar boule, niewidzianej piękności, i kilkapuharów, któreby muzeum ozdobić mogły.Wlasch z upodobaniem i nasycając się; pozwalał Stefanowi robić inwentarzswych skarbów.W dobry kwadrans zaszeleściała suknia, weszła panna Arja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]