[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jeszczeraz mosanie Achinger, przyznajesz się, żeś zgrzeszył i winien, czynie?Achinger usta zaciął tak, że mu krew pociekła z warg, drżał cały, aleszablę podniósłszy sadził już na przeciwnika.Dydak był w swoim żywiole, a szabelką począł jak wirtuoz robić,ledwie parę razy machnął, a poznali wszyscy co to się święci.Nieupłynęło i Zdrowaś Maria ciął dwa razy Achingera, przyjaciele chcielirozejmować, ale huknął tak, że odstąpili.Igraszką dla niego był taki przeciwnik. Teraz waszmości płatnę po pysku wołał Dydak i ciął jakpowiedział teraz w ucho i oberznął go jak Makhusa teraz wramię.Na ostatek ogromnym głosem zawołał: A teraz ręka, co fałszpodpisywała precz!Jednym cięciem pięść z szablą odpadła na ziemię, jak od topora. Ot i dosyć! rzekł Dydak patrząc już na szablę, nie naprzeciwnika. Boży sąd dokonany.%7łycie zostawiłem na towaszmości, abyś do pokuty miał czas i przejednania się z Bogiem i zludzmi.Reflektuj-że się.Achinger jęcząc leżał na ziemi, ale Przypkowski poskoczył na placcały zaperzony. Mospaneńku zawołał żeś podołał jeszcze, nie osobliwość, aleja proszę.ja proszę, ze mną się spróbujcie.Dydak stanął, podniósł głowę. Za co się będziemy bić? spytał. Ja biorę jego stronę.Co to sąd Boży.jaki sąd Boży, rzecz byłaprzewidziana, bo ten się licho bije, chcecie sądu.na to macie mnie. A! to Waszmość chcesz diabła stronę brać? spytał szlachcic. Diabła czy nie diabła, ja pomszczę przyjaciela. Ale mospaneńku, ten przyjaciel był nicpoń.a jam go wyzwał nafudicium Dei.Bóg osądził, czy pan dekretowi Bożemu chcesz sięsprzeciwiać? Co tu ma pan Bóg do tej sprawy wyrwał się Przypkowski sądz jak chcesz, mów sam co ci ślina do gęby przyniesie, a bij się. Ja tylko jednego słowa proszę spokojnie dodał Dydak czyjegomość apelujesz od sądu Bożego? hę? Apeluję. Zatem w imię Ojca i Syna staję w obronie wyroku przez najwyższąsprawiedliwość ferowanego.Z niezmierną ciekawością otoczyli pana Przypkowskiego i Dydaka.Jakkolwiek nie ułomek, szlachcic był o pół głowy niższy odprzeciwnika, który jeszcze i tę miał wyższość, że się na niewielkiejpiasku kupce umieścił i górował nad Bożawolą.W milczeniu złożyli się raz, drugi raz, szable brzęknęły i Dydak głowąkiwnął. Dobrze się bije, ale contra Deum to nic nie pomoże! zawołał. Hej! hej! czy masz Waćpan żonę i dzieci? zapytał bijąc sięciągle. Wdowiec i bezdzietny rzekł ktoś z tyłu ale ma kochanicę. A! to w rachubę nie wchodzi mówił Dydak ścinając się wciążtak, aby poznać grę przeciwnika, jego ruchy i chody. Teraz mospaneńku przez łeb.Raz był taki, że od wierzchołka głowy przekroił skórę do nosa ikoniec nosa rozciął na dwoje.Przypkowski się lewą ręką pomacał tylko, a nie zawołał o pardon. To mało jegomości? spytał Dydak a no! jak wola! ja niezwykłem odmawiać.tylko poczekajcie, żebym mógł to zrobić co miwypada.Krew lała się po twarzy przeciwnikowi, a szlachcic przyspieszając jużkoniec, dobrał chwili i na odlew płatnął go tak, że dwa cięcia zrobiłykrzyż. Dosyć! krzyknął Dydak.Przypkowskiemu też było dość, rzuciłszablę klnąc wściekły, i gdyby go nie pochwycili, z pięściami by siębył może i zębami puścił na szlachcica.Tak dokonawszy tego co nazywał wyrokiem Bożym, Dydak ukląkł iodmówił cichą modlitwę, po czym wstał, poszedł po kontusz, zkieszeni dobył onuczkę, którą szablę dobrze wyszorował, i niezważając na nic i na nikogo i nie wdając się w gawędy żadne, kroczyłdo dobrodzieja, który stał przywiązany do drzewa.Mało kto uważał,iż dobrodziej był objuczony jak do drogi. Kochany Rymszo! rzekł obejmując go Dydak niech ci Bógpłaci żeś mi wygodził.nagrodę otrzymasz od tego, który sercamiludzkimi włada.Bywaj zdrów kochanie, bo mi do domu pilno. Jak to.a do kasztelana nie wstąpisz? spytał Rymsza. A po co? rzekł szlachcic żeby mi jeszcze dziękował.Albomto ja dla niego zrobił! nie, dla miłości Boskiej.Bywaj zdrów, mnietam żonisko czeka, dzieci pewnie szaleją, a w polu robota.muszęjechać, ino przez Warszawę się przemknę i do domu.Począł tedy ściskać Rymszę, całować, i zaraz do pakunku boć trzebabyło mundur do mantylzaka włożyć a kubrak przywdziać a i buty nastarsze przemienić.Przebranie odbyło się na piasku, a choć o parę kroków stali poranieni iwrzawliwie się tam krzątano i rozprawiano, już na nich Dydak niespojrzał, swoje zrobiwszy.Nikt też go teraz bardzo zaczepiać niemyślał, i gdy na dobrodzieja wsiadł, jeden mu Rymsza rękę podał, onczapkę zdjąwszy pożegnał przytomnych i stępa sobie ruszył kumiastu.Przypkowski dostał dwie dobre kresy przez łeb, które kości nienadwerężyły, ale było dla szlachcica ignominią zostać w ten sposóbnaznaczonym naumyślnie; więcej się też tym desperował niż raną,którą mu zalepiono plastrami.Gorzej daleko było z Achingerem, boten był posiekany niesłychanie, ucho się mu jedno trzymało tylko naskórze, gęba kawałkami porąbana, a co najgorzej że prawą rękęcałkowicie stracił, bo ją natychmiast odjąć było potrzeba i doktorbardzo wątpił czy się rana da wyleczyć przy tylu innych mniejznacznych ale zawsze ciężkich.Smętne były twarze wszystkich idziwne wejrzenia, Achinger płakał.Milcząco położyli go na wóz iruszyli jak z pogrzebem.Wypadek walki był fatalny i wielkiegoznaczenia.Dydak wprawdzie bił się wybornie, ale ci co na rębaninęjego z obu przeciwnikami patrzyli, zaręczali, że nic podobnego wżyciu nie widzieli: razy padały jakby nie ludzką dłonią zadawane alejakąś fatalnością i siłą niepojętą kierowane.On sam ani razu tkniętynawet nie został mimo że Przypkowski bił się bardzo dobrze i kilkarazy zdawało mu się że go ciąć był powinien.Cały ten dziwnypojedynek zrobił wrażenie wielkie na patrzących, a obejście sięosobliwsze Dydaka jeszcze mu dodało dziwaczności.Odbyło się todosyć prędko, tak, że Rymsza, któremu Bożawola polecił oznajmić oskutku i całym przejściu kasztelanowi, przed południem stanął wpałacu.Kasztelan nie spodziewał się wcale nic podobnego, pragnąłnawet szlachcica odciągnąć od tego, zdziwił się więc mocno, gdy muoznajmiono naprzód że z rana odjechał, a potem do niego sięzaanonsował pan Rymsza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]