[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Korytarz pogrążył się w ciemności.Tang mówiła dalej: To dobrze.Proszę mnie zawiadomić, kiedy znajdzie się zpowrotem w areszcie.Rozmowa została przerwana.Fonsecca próbował połączyćsię ponownie i uzyskał komunikat, że sieć jest zajęta.Rozejrzałsię.Okno w odległym końcu korytarza przepuszczało słabeświatło z zewnątrz.Zwykle dobrze oświetlone Centrum Obywa-telskie było teraz szare, z ciemnymi oknami, jakby zostałoopuszczone.Usłyszał głosy na dole klatki schodowej.Wyruszyłna poszukiwanie szeryfa.f& f& f&Sala rozpraw pogrążyła się w całkowitej ciemności.Niemiała okien i światło po prostu zniknęło, a wszyscy jakby ośle-pli.Nastąpiło ogólne poruszenie, tłum w sali się niepokoił.Sędzina walnęła młotkiem.Dzwięk zabrzmiał głupio wciemności, ale zakończył wrzawę. Proszę zachować spokój.Za parę sekund włączą się świa-tła awaryjne.Perry stał na miejscu dla świadka.Prokurator właśnie goprzesłuchiwał.Napięcie sięgnęło zenitu.Mógł tu czekać, żeby zapaliły sięświatła, i dalej zeznawać z nadzieją, że oskarżyciel ma wystar-czającą władzę, by wpłynąć na komisję do spraw zwolnień343warunkowych i datę zwolnienia.Mógł zachowywać się grzecz-nie i wrócić do swojej celi szerokości dwóch metrów w północ-nym bloku w Quentin.Mógł czekać, żeby sprawdzić, czy prawookazało się dla niego łaskawe.Albo nie.Zamknął oczy i wyobraził sobie salę rozpraw.Sie-dzisko reportera sądowego.Miejsca dla ławy przysięgłych.Stoły oskarżyciela i obrońcy, bramka i przejście przez galerięna wprost, za nimi.Potem drzwi.Ames otworzył oczy.Bokiem wysunął się z miejsca dlaświadka i jak wąż prześliznął się przez salę.Sędzina ponownie walnęła młotkiem. Niech wszyscy zostaną na miejscach.Szeryfie, proszę za-bezpieczyć więznia.Została zignorowana.Perry wyszedł tuż za grupą prawni-ków.f& f& f& Na trzy.Jo i Gabe odliczyli i popchnęli zrujnowaną szafkę, ustawia-jąc ją pionowo.Sophie trzymała latarkę, żeby coś widzieli.Joodwinęła długi kawałek taśmy, nadgryzła brzeg, żeby łatwiejbyło go oderwać, i zabezpieczyła drzwiczki.Wycie samocho-dów i alarmów przeciwwłamaniowych na zewnątrz doprowa-dzało ją niemal do szału.W oknach migotały świece, anachro-nicznym bursztynowym blaskiem.Wyjęła miotłę i zaczęła zamiatać potłuczone szkło i porcela-nę.Gabe przyciskał do ucha komórkę i przemieszczał się, zapa-lając świece i jednocześnie próbując dodzwonić się do oddzia-łu.Wreszcie się poddał. Obwody szaleją.Jo wskazała na telefon stacjonarny. Spróbuj przez ten.344Sophie stała w drzwiach do kuchni, trzymając latarkę.Wy-glądała na zagubioną. A może zajmiemy się twoim kostiumem? zapytała Jo,odstawiając miotłę.Dziewczynka uniosła ramiona w pełnym bezradności ge-ście.Brązowe oczy miała szeroko otwarte i pociemniałe, odbi-jało się w nich światło świec.Jej buzia zdradzała głębokie na-pięcie, jak za mocno naciągnięty drut użyty do zabezpieczeniapodczas silnego wiatru.To okropne widzieć tak otwarty niepo-kój u małego dziecka, pomyślała Jo ze smutkiem.Poruszyła ramionami, żeby zakołysała się jej upiorna ręka. Tędy.Chcesz być staroświeckim, powolnym zombie, czynowoczesnym, szybkim? Nie wiem odrzekła Sophie i niechętnie poszła za nią wstronę schodów.Okno w korytarzu na górze zostało wyrwane.Gałąz dębubezceremonialnie wdarła się do środka.W domu pachniałokurzem i dębiną.Pod stopami chrzęściło szkło.Dziecko skuliłosię, gdy szły po nim do pokoju. Co powiesz na zombie SpongeBob? Zombie Bratz? Może. Sophie uśmiechnęła się nieśmiało. Tatuśnienawidzi lalek Bratz. W takim razie będziesz wyjątkowo przerażająca, praw-da?Kiedy dziesięć minut pózniej zeszły na dół, Gabe postawiłczajnik na gazie.Pochylony nad kuchennym blatem rozmawiałprzez telefon stacjonarny, pisząc coś w notatniku przy świecy.Jo jęknęła: Sierżancie Quintana.Podniósł wzrok.Sophie wyciągnęła wyprostowane jak u lal-ki ramiona i z głową przechyloną na bok powiedziała upiornympiskliwym głosikiem zombie:345 Tatusiu, zabierz mnie na zakupy.Gabe stłumił śmiech i uniósł ręce w obronnym geście. Nie, proszę, tylko nie to.Nie podchodz.Dziewczynka na sztywnych nogach ruszyła przez kuchnię wjego stronę.Miała na sobie szczątki dawno zapomnianych ciu-chów, które Jo ekshumowała z dna szafy, włącznie z błyszczą-cym topem ze spandeksu, który stosownie rozdarła.WłosySophie były spiętrzone w szaleńczą fryzurę w stylu HelenyBonham-Carter, a wokół oczu miała czarne koła wymalowanekredką.Błyszczący niebieski cień do oczu, porzucony kiedyśprzez Tinę, ściekał z kącika ust małej na podbródek.Wyglądałoto, jakby żuła balową suknię nastoletniej Miss America. Kup mi make-up, tatusiu. Przechylała się z boku nabok. Teraz.Gabe cofnął się do blatu i zakrył twarz dłońmi. Nie, to pali, pali!Sophie się roześmiała.Quintana ją uściskał i uśmiechnął siędo Jo, ale głos miał poważny. Muszę jechać.W oddziale brakuje ludzi. Szkody? Jeszcze zbieramy informacje, ale potrzebują mnie.Ukląkł obok córki. Przepraszam, świerszczyku.Nie będęmógł cię zabrać na obchód okolicy. Do Jo zaś powiedział: Mamy wstępne informacje o zamknięciu niektórych dróg.Tranzystorowe radio mówiło o pożarach i zawalonych bu-dynkach na południe od Farmers Market.Przewrócone słupytelefoniczne zablokowały ulice.W wielu dzielnicach pozrywanezostały elektryczne kable.Gabe wydawał się spięty. Nie mogę się dodzwonić do pani Montero
[ Pobierz całość w formacie PDF ]