[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rylskim, co mu dalej czynićwypadało.Nim dojechał mecenas do Zakrzewka, miał dosyć czasu do namysłu, co mu tammówić wypadnie - najzgodniej z własnym interesem.Szkalmierski miał bowiemza zasadę naprzód pamiętać o sobie, potem robić coś dla drugich, jeśli mu to nicnie zawadzało, a służyło do podzwignięcia reputacji.Skłamać wyraznie i byćzłapanym na fałszu nie miał ochoty, byłoby to złą rachubą - ale rzecz mógłwystawić nieco ukolorowaną, na przykład, że testament wprawdzie dopuszczałsiostry do równego działu, lecz były pewne zastrzeżenia i klauzuły, że odebraniespadku okazywało się trudnym i wymagało zachodów umiejętnych.Chciał delikatnie dać do zrozumienia pani baronowej, że najkorzystniej dla niejbyłoby pójść za.prawnika, który by naówczas sercem i duszą musiał intereszachwiany i zawikłany podzwignąć.W tych myślach, wstrząsając się jeszcze z trwogi na wspomnienie panny Felicji,dojeżdżał do Zakrzewka.Z prezesem skończył był, przedstawiając mu, iżsprawę należało zostawić czasowi.Zostawia się zwykle czasowi tę niedojrzałągruszkę, której nie możemy być pewni czy dojrzeje, czy zgnije.Bądz co bądz mecenas od niejakiego czasu był jak w wirze wypadków myślimu się przesuwały różowe i czarne, plącząc najdziwaczniej, napełniając gotrwogą, niepokojem, nadziejami i zwątpieniem.Matka, Wilmuś, domSebastiana, baronowa, Felicja, prezes, snuli się gorączkowym natłokiem wwyobrazni człowieka, dla którego wszystko, aż do świętej postaci macierzydrogiej, służyło tylko za narzędzie, za podstawę własnej przyszłości.Czuł się jakoś wielce znużonym, gdy na ostatnią stacją przyjechał.Tu - na nieszczęście z powodu przejazdu nadzwyczajnego, pocztmajster wrozpaczy nie był w stanie dać mu koni do Zakrzewka.Wieczór się zbliżał, nocgroziła.Mecenas chciał się kłócić zrazu, potem ziewnął, skombinowawszy, żesprawa nie była tego warta.Przed pocztą stał właśnie powozik dosyć lichy, który trochę wcześniej nadszedłbył, a teraz go zaprzęgano.Mecenas z zazdrością spoglądał nań, gdy właścicielwyszedł z pocztowej kwatery.Był to mężczyzna słusznego wzrostu, jeszcze wcale przystojny, z wąsemwidocznie poczernionym, z włosami krótko ostrzyżonymi i prawdopodobnieufarbowanymi, gdyż wyglądały jakoś dziwnie brązowo, postawy wojskowej,trzymającej się prosto, ale nieco nakuliwający na jedną nogę.Noga ta wlokła się za nim i nie składała w kolanie.Pomimo to, opierając się nalasce, chodził żwawo i wyglądał lub przynajmniej chciałby był młodo wyglądać.Z cygarem w ustach wyszedł przynaglać zaprzęganie koni, gdy ujrzał na ławceskurczonego mecenasa, któremu zmęczenie nadawało pozór chorego izbiedzonego człowieczka w nader kwaśnym humorze.Nieznajomy był właśniepo przekąsce i w nader różowym usposobieniu.Spojrzał na tego zwiędłegoeleganta, który nadawał sobie tony pańskie, i litość go wzięła. Cóż to? trafiłeś pan rzekł na brak koni? a! każdego to spotkać może,szczęściem, żem się ja pośpieszył, ale na poczcie jak we młynie, kto pierwszyzajechał ten miele. Toteż czekam cierpliwie odparł mecenas. A w którą pan stronę, jeśli wolno spytać? bo tu się szosy rozchodzą.- Ja ku Zakrzewku.- Ja także.- Na stacją przyszłą, jeśli panu pilno, mógłbym pana dobrodzieja podwiezć.- Serdeczne dzięki składam, ale jakże powóz porzucić.Pan też do Zakrzewka?- W tę stronę, w tę stronę.- Ja tylko do Zakrzewka - rzekł mecenas.- Do prezesa?- Pan go zna?- Trochę - dawniej - z daleka.- Mam nawet dosyć pilną sprawę, bo jestem prawnikiem z powołania, a tegorodzaju interesa zwłoki nie cierpią.Nieznajomy zbliżył się nieco, konie dopiero zaczynano zaprzęgać, usiadł więcokoło mecenasa pokręcając wąsa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]