[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chłopiec jest kowalem? - odezwał się niespodziewanie sir William.- Corazmniejsze jest teraz zapotrzebowanie na ten fach.- Nie sądzę, by kiedykolwiek samochody całkowicie wyparły konie zDrakesden, sir Williamie.- Pastor uśmiechnął się uprzejmie.- A nasze rozważanianie dotyczą Daniela.Nie poszedł w ślady ojca - został farmerem.- No to z pewnością wkrótce stąd odejdzie - ucieszyła się lady Blythe.- Nieutrzyma rodziny z tego nędznego poletka.SR- Wielmożna lady się myli.- pastor poczerwieniał jak burak.W drżącej dłoni filiżanka zadzwoniła o talerzyk.- Tak, pastorze? - głos lady Blythe twardością dorównywał stali.- O czym panmówi?- Daniel dokupił jeszcze piętnaście akrów, całe pole przylegające do działkiGillorych.Z początku nie zrozumiała wagi słów pastora.I nagle do niej dotarło, z całychsił próbowała opanować wybuch wściekłości.- Naszą ziemię?Fanshawe skinął głową.Wyglądał na przerażonego.- Przecież kupiła ją jakaś kobieta z Londynu - wmieszał się sir William.- Niepamiętam nazwiska.Gwendoline domyśliła się wszystkiego.- Według pana słów, Fanshawe, Gillory spędził ostatnie lata w Londynie, takobieta jest pewnie jego znajomą.Dobrze wiedział, że jemu nigdy niesprzedalibyśmy ziemi Blythe'ów.Z jej głosu powiało lodowatym chłodem.Wysiłkiem woli opanowała drżenierąk, przesadnie powolnymi ruchami złożyła serwetkę i odstawiła filiżankę natalerzyk.- Pozwólcie, że się oddalę - Williamie.pastorze.Przez okno sypialni Gwendoline patrzyła na ogrody, na pola, powędrowaławzrokiem aż po horyzont.Zrozumiała istotę triumfu, jaki tego ranka dostrzegła wzielonozłotych oczach Daniela Gillory'ego, pojęła gorycz walki, jaką toczyła.Posiadanie przez kogoś takiego choćby piędzi ziemi Blythe'ów napawało ją udręką.A jednak w głębi duszy z radością powitała początek zmagań - marazm ostatnichmiesięcy wyniszczał ją.Znowu, jak w roku 1914, postacie Thomasine Thorne iDaniela Gillory'ego stopiły się, stając się jednym wrogiem, jednym intruzem.SRCZZ TRZECIA1921-1923Choć spiżarnia świeci pustkami,Zabawa trwa!Czasy coraz cięższe,Ale zabawa trwa.(słowa popularnej piosenki)SRRozdział siódmyPaństwo Blythe wrócili do Anglii na początku 1921 roku.Na chodnikachwciąż leżały resztki brudnego śniegu, niebo nawet w samo południe przygnębiałostalową szarością.Na rogach ulic stali wojenni weterani, wielu bez ręki czy nogi, iwyciągali czapki po jałmużnę.Młodzi zamieszkali w Claridges.Patrząc z okna na Londyn, w którym nie byłaprawie osiemnaście miesięcy, Thomasine zadumała się nad pierwszym półroczemich małżeństwa.Sierpień spędzili w Le Touquet, a pózniej, nigdzie nie zagrzewającmiejsca, objechali całą Francję: Deauville, Trouville, Biarritz, Nicea i Montpellier.Potem dogoniły ich jednak listy od księgowego Nicholasa, i wtedy z niechęciąwrócili do Calais.Tego ponurego londyńskiego popołudnia Thomasine uświadomiłasobie, że od chwili ślubu jej dni, potem tygodnie, tak przerazliwie do siebiepodobne, zlały się w jedno.Nie potrafiłaby sobie przypomnieć, kiedy i jakie miastoodwiedzali, w czyim towarzystwie spędzała czas na plaży, z kim tańczyła, i z kimprowadziła błyskotliwą, ale pozbawioną głębszej myśli rozmowę.W którymś z nadmorskich miasteczek poszła do lekarza.Opowiedziała oswoich przejściach, zwierzyła się z obaw.Bała się.Czy nieleczone poronienie nazawsze ją okaleczy? Czy urodzi dziecko, którego razem z mężem pragną.Duma niepozwoliła jej wspomnieć o innych kłopotach, wyznać, że mąż, choć kocha, nieczęstojej pożąda.Francuski lekarz, pocieszał ją jak mógł, a na koniec przepisał środek nauspokojenie.Przekonywał, że ma jeszcze mnóstwo czasu.Wczoraj gdy z pokładupromu przemierzającego kanał patrzyła, jak grzebieniaste fale wznoszą się, by zachwilę zderzyć się z burtą statku, pomyślała, że się mylił.Nie powinna czekać zadługo.Właśnie rozpędzony czas i chwilowy brak funduszy zmusił ich do wejścia nastatek, który wypluje ich na brzeg w Dover.Ani ona, ani Nicholas nie tęsknili zaAnglią.Wątpliwości dopadały Thomasine przed świtem lub gdy Nicholas nalegał naSRjeszcze jedno przyjęcie, następny wieczór poza domem, lub, co najgorsze, gdypróbowali się kochać i nic z tego nie wychodziło.Nie zawsze ponosili klęskę, niespotkało jej upokorzenie nieskonsumowanego małżeństwa.Nie wierzyła, by brakpożądania ze strony Nicholasa był równoznaczny z niedostatkiem miłości.Jegoprzywiązanie wręcz rosło.To we własne uczucie wątpiła.Jej wiara w sensmałżeńskiego związku zawieranego w potrzebie, przekonanie, że przyjazń mawiększe znaczenie niż pożądanie, w ciągu tych pierwszych miesięcy osłabły.To, copomogłoby jej pokonać wątpliwości - poczęcie dziecka - nie nastąpiło.Co miesiącmiała nadzieję, i co miesiąc cierpiała, gdy widziała, jak jej oczekiwania spełzają naniczym.Wieczorem, za każdym razem, gdy Nicholas żegnał ją niewinnympocałunkiem, wątpliwości rosły.Właśnie stanął obok niej i w niepewnym geście czułości położył dłoń na jejramieniu.- Okropna pogoda, zupełnie jakby ktoś zaciągnął zasłonę.Uśmiechnęła się, patrząc na ciężkie, żółtoszare chmury.- Wygląda, jakby zaraz miał spaść śnieg.Podobałoby mi się.- Nie zostaniemy w Anglii długo, Thomasine, obiecuję.Tylko tyle czasu, ilepotrwa omówienie sytuacji z moim księgowym.Musiało zajść nieporozumienie.-Sięgnął do kieszeni po papierośnicę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]