[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co jej się stało? Słowa same wyskoczyły jej z ust, szybkie, zapalczywe, i niemożna było ich cofnąć.On wciąż napierał, tym razem nie spuszczając z niej oczu.- Każdy mężczyzna w Londynie pragnie mieć Falconwell na własność, jeślinie z powodu ziemi, to po to, żeby kłuć mnie nim w oczy.Jeśli będzie szła jeszcze trochę szybciej, niechybnie potknie się i upadnie wśnieg.Warto jednak było próbować, bo nagle zaczęła się obawiać, co się możestać, jeśli on ją złapie.Jeszcze trochę.Wtem potknęła się o ukryty pod śniegiem korzeń i pisnąwszy cicho, upadłana wznak z rozrzuconymi w próbie utrzymania równowagi ramionami.Latarniawypadła jej z rąk.Był górą.Wielkie, silne dłonie objęły ją, uniosły i zanim jeszcze zdołałastanąć, przyparły do pnia wielkiego dębu.Opasał ją ramionami i trzymał jak wkleszczach.Chłopiec, którego znała, zniknął bez śladu.A z mężczyzną, który go zastąpił, nie było żartów.Był blisko.Za blisko.Nachylony nad nią, łaskotał oddechem jej policzek,wzmagając jej zdenerwowanie.Wstrzymała dech, cała skupiona na bijącym odniego cieple, na tym, co on teraz powie.- Poślubią nawet starą pannę, żeby je dostać.Nienawidziła go.I słów, i sposobu, w jaki je wypowiedział: ze spokojnymokrucieństwem.Poczuła pod powiekami łzy.Nie.Nie! Nie będzie płakać.Z jegopowodu?Ten potwór w niczym nie przypominał chłopca, którego znała dawno temu.Chłopca, o którym marzyła, że któregoś dnia powróci.Ale nie taki!Jeszcze raz spróbowała mu się wyrwać, teraz zirytowana.Szarpnęła się, aleon był o połowę silniejszy.Wciąż przyciskając ją do pnia, nachylał się corazniżej, niżej.Za blisko! Strach nią targnął, na szczęście szybko wyparty przezfalę gniewu.- Puszczaj!Nie ruszył się.Przez długą chwilę miała wrażenie, że jej po prostu nie słyszał.- Nie.- Nie było w tym śladu emocji.Znowu się szarpnęła.Zaparłszy się jedną nogą o jego lśniący trzewik, drugą zcałej siły wierzgnęła.- Psiakrew! - krzyknęła.Wiedziała, że damy nie przeklinają, pewnie będziesmażyć się w piekle za ten występek, nie wiedziała jednak, jak inaczejporozumiewać się z tym brutalem, z tym obcym człowiekiem.- Masz zamiarmnie tu zostawić, w śniegu, żebym zamarzła?- Nie - powiedział tuż przy jej uchu, wciąż trzymając ją jak w kleszczach.Głos miał niski, mroczny.Nie rezygnowała.- To może mnie porwać? %7łeby wziąć za mnie Falconwelł jako okup?- Nie, choć nie byłby to taki zły pomysł.- Był tak blisko, że czuła jegozapach: bergamotki i cedru, a na policzku jego oddech.- Planuję jednak cośznacznie gorszego.Zamarła.Chyba jej nie zabije?Bądz co bądz, kiedyś się przecież przyjaznili.Dawno temu, zanim stał sięprzystojny jak szatan i jak on zimny i zły.Nie, nie zabije jej.A może ją.?- C-co?Przeciągnął koniuszkiem palca po jej szyi, pozostawiając na niej smugęognia.Wstrzymała dech; wrażenie było niemal nie do zniesienia.- Jesteś właścicielką mojej ziemi, Penelopo - szepnął jej w ucho.Głos miałniski, chrapliwy, i choć budził w niej dreszcz strachu, zarazem cała była skupionana jego brzmieniu.- A ja chcę ją odzyskać.Nie powinna była dziś wychodzić z domu.Jeśli przeżyje, to już nigdy więcejnie wyjdzie.Nie otwierając oczu, pokręciła głową, cała w zamęcie, jaki siał w jejzmysłach.- Nie mogę ci jej dać.Przeciągnął ręką wzdłuż jej ramienia w długiej, cudownej pieszczocie imocną, ciepłą dłonią ścisnął jej przegub.- Nie, ale ja mogę ją wziąć.Podniosła powieki i spojrzała mu w oczy, czarne teraz w ciemności.- Co to znaczy?- To znaczy, moja droga - to poufałe słówko zabrzmiało jak drwina -że siępobierzemy.Podniósł ją, przerzucił sobie przez ramię i poniósł tak, wstrząśniętą, kuzaroślom kryjącym dwór Falconwelł.Drogi M.Nie mogę w to uwierzyć! Jak mogłeś mi się nie przyznać, że wybrali Cięprzewodniczącym klasy! Dopiero twoja Mama mi o tym powiedziała (była zresztąbardzo z Ciebie dumna).Jestem wstrząśnięta i zniesmaczona, że nie podzieliłeśsię tą nowiną.Jakimś cudem udało Ci się nie wygadać, ale to wcale a wcale nierobi na mnie wrażenia.Pewnie nie opowiedziałeś mi też mnóstwa innych rzeczy otwojej szkole.Czekam.Bardzo cierpliwa P.Dwór Needham, luty 1814Droga P.Obawiam się, że tytuł przewodniczącego niewiele znaczy, kiedy jest siępierwszoklasistą.Po lekcjach i tak muszę spełniać kaprysy starszych uczniów.Nic się nie bój, jeśli zostanę przewodniczącym drugiej klasy, na pewno będę siębezwstydnie przechwalał.Rzeczywiście, można by mnóstwo opowiadać.ale nie dziewczynom.M.Eton College, luty 1814Bourne wymyślił z pół tuzina scenariuszy, kończących się tym, że wywabiaPenelopę z rodzicielskiego domu i żeni się z nią, aby odzyskać swoje grunty.Planował uwiedzenie, zastosowanie przemocy, a nawet - jeśli inaczej się nie uda -uprowadzenie.%7ładen z tych scenariuszy nie przewidywał jednak - w głównej roli żeńskiej -awanturnicy, która najwyrazniej nie miała krzty rozsądku, skoro w środku nocy,pośród bezludnych pustkowi hrabstwa Surrey, gdy ziąb przenikał do szpikukości, wyruszyła, by zbadać nieznane światełko w oddali.Oszczędziła mu sporo zachodu.Naturalnie popełniłby błąd, gdyby zaglądał w zęby temu darowanemukoniowi, a raczej klaczce.Więc ją sobie wziął.- Ty brutalu!Skrzywił się, bo zabębniła mu pięściami po plecach, a jej wierzgające naoślep nogi groziły utratą delikatnych fragmentów jego anatomii od jednegodobrze wymierzonego kopniaka.Unikając tego nieszczęścia, szedł niewygodniezgięty.- Puść mnie!Zignorował jej krzyk, unieruchomił za to jednym ramieniem jej nogi ipodrzucił ją wyżej.Wrzasnęła i żeby nie spaść, chwyciła go za palto na plecach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]