[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jak to, krowy nie trzymacie? Nie, panie. Có\ wy zatem jadacie, nie mając mięsa ani mleka? Nie głodniśmy, z łaski pańskiej.Wody świe\ej panu uczerpię! Chyba z twoich rąk będzie mi smakowała.Mamka patrzała coraz bardziej zdziwiona tą mową i zachowaniem się młodego.Takdawno nie słyszała nic więcej od ludzi jak grozby i grubiaństwa.Pan wypił wodę, zapalił cygaro i wcale się do boru nie kwapiąc, rozparł się na koszlawymstole i ścigał oczami Kostusię, krzątającą się po izbie. Nie chłopi wy? zagadnął. Nie, panie, szlachta. I nietutejsi? Jak\e tu przywędrowaliście? Chleba szukając i spokoju. No, chleb ten nie bardzo tuczy, jak po was widzę, ale co spokój, to prawdziwy.W tejgłuszy, by wytrzymać, trzeba być albo bardzo szczęśliwym, albo bardzo nieszczęśliwym.Có\, piękna Kostusiu, was do których zaliczyć?Nie zauwa\ył, \e do nędzarki, sługi swej najni\szej z hierarchii oficjalistów, odzywał sięwyra\eniami i pojęciami swego świata, \e ją pytał o uczucia ludzi wykształconych.Mowa jejczysta i zachowanie niezwykle odurzyło go.Kostusia na to ostatnie pytanie spojrzała mujasno w oczy. My, proszę pana, biedni, więc szczęśliwi u Boga odparła powa\nie.śarty jego obijały się o nią bez wra\enia.Dusza jej zanadto trosk była pełna.Uśmiechnęłasię, ale jak się uśmiechają tylko smutni niekiedy, kurczem ust; odpowiadała, jak odpowiadająmędrcy dzieciom.Zapominał się coraz bardziej.Zajmowała go ta kobieta, to spotkanieniezwykle ciekawe w stra\y, gdzie przyjechał dla bezmyślnej zabawy. A tam, skąd idziecie, zostawiliście kogo? Zostawiliśmy, ale tych zawsze odnajdziemy na miejscu. Rodzinę? Groby, panie! A dawnoście się pobrali?Krew purpurą oblała twarz dziewczyny. Zda się bardzo dawno, choć nie na lata z cicha odparła.Mamka tymczasem dobyła zpiecyka obiad w garnuszku i wylała w miskę.Zupa to była nieokreślonego koloru.Kostusiawzięła dwie ły\ki, ukroiła kromkę chleba, usiadła obok Sewera, miskę umieściwszy międzysobą a nim.Zaczęli jeść, dzieląc się chlebem i strawą.Panu wstyd się zrobiło rozło\onych przed nim specjałów na widok tej strawy zielonawej,po której pływały nieliczne szperki. To wasz obiad? spytał. Lebioda z mąką pochwaliła się stara.Kombinacja ta była jej pomysłu i wykonania.Skończywszy jeść, Kostusia umyła statki, zebrała okruchy dla psa. Zabawię tu u was dni parę rzekł pan. Przygotujcie mi nocleg w komorze.Jesttłumoczek w czółnie.A tymczasem, Sewer, poka\ mi, co masz w lesie.Ruszajmy. Pańską łodzią, czy naszą? spytała Kostusia, biorąc wiosło z kąta, u drzwi. Moją.Co? I ty ruszasz? Pomogę mu wiosłować rzekła. A i owszem.Zgodziłbym się nawet na zostawienie go tutaj w takim razie.Zmiejąc się, wyszedł naprzód, Kostusia niosła za nim torbę i strzelbę.I stało się, \e zamiast pomagać Sewerowi, sama zepchnęła łódkę, usiadła w końcu ijednocześnie sterując oraz wiosłując, wypłynęła na rzekę.Pan się rozło\ył w środku, nadywanie, Sewer usiadł na przedzie i ruszyli.Gorąco było i cicho.Prąd rzeki, zwykle wolny, teraz był prawie niewidzialny, łódz sięślizgała bez oporu wśród masy wodnych roślin, ocierała się o krzaki nadbrze\ne.Pan nieprzed siebie patrzał, ale na Kostusię.Zginała się i prostowała miarowo z ruchem wiosła, bez\adnego, zda się, wysiłku.Ręce jej spracowane i ciemne ściskały silnie drzewo, ramiona,odsłonięte do połowy, naprę\one były, muskularne, zdrowe, pełne \ywej krwi.Upał zabarwiłszkarłatem jej cerę złotawą, trud rozchylał usta i nozdrza. Ile masz lat, Kostusiu? spytał. Dwadzieścia. A wiesz, \e ładna jesteś i mo\esz łatwo w głowie zawrócić.Có\? Nie podziękujesz miza komplement? Gdyby mi pan powiedział, \em dobra, to bym podziękowała.śe ładne mówi codzień słońce kwiatom, ptakom, muszkom, wszystkiemu, co duszy nie ma i co ginie ka\dejjesieni. Nim się duszę zobaczy, widzi się piękność.Jedno drugiego nie wyklucza.No, przyznajsię, \e ci Sewer częściej mówi, \eś ładna, ni\ \eś dobra. Ale \ebym duszy nie miała i jego dusza nie była moją, gdzie by on był, a gdzie ja! szepnęła, zapominając się, \e do pana mówi& sługa.Ale on dawno o tym nie pamiętał i z odcieniem zawiści spytał: Bardzo go kochasz? Jak \ycie ludzie szczęśliwi odparła spokojnie.Pan się powoli obrócił.Ciekawy był, jak teraz wygląda ten człowiek, który przecie\ musiałsłyszeć słowa Kostusi.Stra\nik siedział, nad wodą pochylony, i ręką łowił pływające rośliny, uśmiechając się,gdy którą uchwycił, i wciągając zdobycz do łodzi.Zmęczony był i oblepiony drobniutkąrzęsą.Dzika mięta, której stos miał pod nogami, roztaczała mocną woń.Pan Michał zaczął mu się przypatrywać bacznie i powa\nie.Myśl jakaś niejasna jeszczebyła w jego wzroku, badanie, ciekawość, zdziwienie.Umilkł, tknięty nagle przypuszczeniemnadzwyczajnym.Człowiek ten nie słuchał widocznie ich poprzedniej rozmowy ani rozumiałnic.Absorbowało go dziecinne zajęcie. Sewer ozwał się głos Kostusi co ty robisz! Zamoczysz dywan pana.Zaraz miwyrzuć wszystko i nie rób więcej.Nie rób, Sewer powtórzyła.Stra\nik, swoje imię posłyszawszy, podniósł na nią oczy przestraszone, niepewne, jak ktoś,nagle przebudzony, ale nieco głuchy.Zaruszał ustami, ale nie wydał dzwięku i z biernymzwierzęcym posłuszeństwem spełnił \ądanie.Pęk mięty plusnął w rzekę, zapachniał napo\egnanie i wplątał się między łozy.Sewer patrzał tam i tak pozostał nieruchomy,zgarbiony, z obwisłymi ramionami, jakby drzemał.Pan Michał ciągle mu się przypatrywał, ju\ teraz nie ciekawie, ale z natarczywością.Zagadka jakaś, tajemnica wychylała mu się z za: chowania tych ludzi względem siebie.Akobieta tymczasem zwróciła łódz na jeden z tysiącznych zygzaków wodnych przerzynającychTemrę i opowiadała, to lub owo wskazując. Tu, panie, wiosną tokowały cietrzewie, teraz ju\ małe wodzą starki.Pozawczorajspotkałam dwa stada, po piętnaście sztuk naliczyłam.śerowały po wrzosach, a takienietrwo\ne, \em ręką jednego pojmała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]