[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Gdzie w tym sens, panie inspektorze? - narzekał.-Facet wciąż się bawi.Na pewno mamy coś lepszego do roboty.- Alcott, leniwa łajzo, ty mówisz o robocie? Bez gadaniamasz spełniać wszystkie moje rozkazy.Nikt poza tobą się nieskarży.Wynoś się!Wreszcie zobaczył wychodzących Grantów.Ona wspierała się na ramieniu męża.Cobie na głowie miał cylinder, a naszyi - biały jedwabny szal.Nie musiał przez całą noc sterczeć na ulicy.Nuda i zmęczenie sprawiły, że Alcott stał się mniej ostrożny.Grant go zauważył.Wsadził żonę do powozu i przeszedłprzez ulicę.Alcott nie miał gdzie się schować.- Och! To przecież posterunkowy Alcott! Mam rację?Wierzę, że chcielibyście znalezć coś na ząb i łyk dobregopiwa.Proszę.To wam pomoże zabawić się przy śniadaniu.Coś mi się zdaje, że w Scotland Yardzie nie płacą wygórowanej pensji za długie godziny służby w przejmującymchłodzie.Cobie wsunął w dłoń policjanta złotego suwerena.- Powodzenia w dalszych przedsięwzięciach.Na pewnosię wam przyda.A to bezczelny łotr! Cobie odwrócił się i lekkim krokiempowrócił do czekającej żony.Nie było sensu go dalej śledzić.Gdyby tylko chciał, z łatwością mógłby zgubić każdy pościg.Alcott próbował następnego ranka wytłumaczyć to Walkerowi.Inspektor go po prostu wyśmiał.- Kpi sobie z nas, panie inspektorze - z szacunkiem powiedział Alcott.Bates stał za Walkerem.Przytaknął skinieniem głowy.- Naprawdę - ciągnął Alcott z rosnącą desperacją.-Niech pan spojrzy.Zapłacił mi zeszłej nocy.Dał pieniądze.- Wyjął z kieszeni suwerena.- %7łarty sobie stroi dosłowniew żywe oczy.- Sam jesteś kiepskim żartem - burknął Walker, wydymając usta.- Nie potrafisz się porządnie ukryć.- To niech pan pośle za nim kogoś, kogo on nie zna.Może będzie miał więcej szczęścia.- Nie mam nikogo innego, Alcott.Wracaj do obowiązków.Wieczorem zdasz mi raport.Alcott mruknął coś pod nosem i wyszedł.Na pocieszeniemiał monetę, znów bezpiecznie ukrytą w kieszeni.- Próba przekupstwa? Alcotta?Milczący dotąd sierżant Bates chrząknął nagle i powiedział ugrzecznionym tonem:- Nie chodzi wyłącznie o niego, szefie.- Co to ma znaczyć, Bates?! - ryknął Walker.- Wie pan przecież, że moja stara jest w ciąży.Dwa dnitemu wracam z roboty, patrzę, a ta przynieśli jakąś paczkę.Tajemnicza sprawa, mówi żona.Czytam załączoną kartkęi widzę, że wcale nie taka tajemnicza.W paczce była wyprawka dla dziecka.Cudo.Z pozdrowieniami od pana Dilleya.Powiedziałem żonie, że to od kumpla, którego niedawno poznałem.Musi być bogaty, na to moja stara.Ona zna się narzeczy.O co w tym wszystkim chodzi, panie inspektorze?Może pan mi wyjaśni?Walker nie umiał na to odpowiedzieć, bo najzwyczajniejw świecie sam nie wiedział.W drodze powrotnej od Hertfordów Cobie siedział w powozie naprzeciwko żony.Dinah nisko zwiesiła głowę i zamknęła oczy.Ogarnęło ją zmęczenie.Mimo to wyglądała wspaniale.Jej delikatna uroda, którązauważył już w Moorings, zaczęła rozkwitać na dobre.Wiedział już, że postąpił słusznie, kiedy podjął decyzję, że sięz nią ożeni i wprowadzi w wielki świat.Dalsza opieka"Violet i niechciany mąż byłyby dla niej równoznaczne z unicestwieniem.A on przecież obiecał ojcu Dinah, że da żoniewiele powodów do radości.Zamyślił się głęboko.Czy to była właśnie miłość? To, żechciał dawać radość i patrzeć, jak pod jej wpływem pąk rozkwita i zamienia się w piękny kwiat? Co miłość miała wspólnego z pożądaniem? Kochał czy pożądał Dinah? W obukwestiach odpowiedz brzmiała: nie.Nie mógł jej kochać,chociaż pragnął - zgodnie z odwiecznymi prawami natury -zapewnić jej spokojne życie i obdarzyć potomstwem.Wiedział, że Dinah będzie najwspanialszą matką.Violet Kenilworth miała dzieci, ale nigdy ich z nią nie widziano.Dorastały z dala, raz na dzień zaledwie witane przezmatkę, która tylko w ten sposób dawała im do zrozumienia,że naprawdę do niej należą.Potem wracały pod opiekę niańki, guwernantki i nauczyciela
[ Pobierz całość w formacie PDF ]