X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To nie Przepływ.-Rozluznił obie pięści i pokazał Raithe'owi otwarte dłonie.- To moc boga.Wszelkie ślady czarnego oleju zniknęły i tylko płonące w kominku po-lana dowodziły, że kiedykolwiek istniał.Raithe'owi dzwoniło w uszach.Poczuł, że bolą go szczęki, i uświadomił sobie, że zaciska je z siłą zdolnąpogruchotać zęby.Z najwyższą ostrożnością wyjął rękę z wody i zaczął jąowijać nowym opatrunkiem.- Moc boga - odparł - który jest twoim najbardziej zapiekłym wrogiem inajwiększym zagrożeniem dla wszelkiego życia na tym świecie.- Kiedyś też tak myślałem.- I nic się nie zmieniło, chyba że na gorsze.Na początku, kiedy mi się toprzytrafiło, olej był po prostu żrący i łatwopalny, ale sam z siebie nie wy-buchał ogniem.- Wszystko się zmienia.- Nadal nie rozumiem, jak to możliwe.- Mam nadzieję, że pomożesz mi to wyjaśnić.- Nie mam zielonego pojęcia, od czego zacząć.- Mam taką teorię.Nie, to właściwie nie jest teoria, tylko zwykłe do-mniemanie.ale uzasadnione! - Fist spuścił wzrok.- Legendy Stosowane,pierwszy dzień.Dlaczego nikt nie wie, gdzie negocjowano Porozumienie zPirichanthe? Dlaczego nikt nie wie, gdzie to całe zasrane Pirichanthe jest?Raithe spokojnie pośpieszył ze standardową odpowiedzią:- %7łeby żaden kraj ani żaden lud nie mógł zgłaszać wyłącznych pretensjido Porozumienia.Dzięki temu Porozumienie jest własnością wszystkichkrajów i wszystkich ludów.119 - Dlatego Jhantho %7łelaznoręki w imieniu ludzi, a Khryl, bóg wojny, wimieniu bogów zawarli Porozumienie, i tak dalej, pierdu, pierdu.Ale prze-cież nie byli tam sami.Wszystkie Wielkie Ludy przysłały swoich przed-stawicieli.Pamiętasz, kto reprezentował pierwotnych?- T'farrell Kruczowłosy.- Zgadza się.Syn Panchasella Mithondionne, który Spętał ZewnętrznąMoc, by zapieczętować wrota łączące Dom z Krainą Ciszy.Ale Panchasellnie bał się dzikusów, to znaczy nas, ludzi.Bał się naszych bogów.Kąciki ust Raithe'a wygięły się w dół.Uniósł brwi.- Do czego zmierzasz?- Sam nie wiem.Mam za to przeczucie, że wiem, czym jest Pirichanthe.- Czym - powtórzył czujnie Raithe.- A nie gdzie.- Otóż to.Właściwie nawet nie tyle czym, ile kim.- Fist nabrał powie-trza głęboko w płuca i przeciągle westchnął.- I wygląda na to, że od dwu-dziestu pięciu lat rucha mnie w dupę. KOCSKA WIEDyMAZDZICZAAEW KRAINACH POAUDNIOWYCH, OD KORU PO YALITRAYY, MDRE KO-BIETY POWIADAJ, %7łE TW�J KOC JEST TOB, TYLKO BEZ TWOJEGO IMIENIA.- KOCSKA WIEDyMAHISTORIA WOJNY W FALTANE (DODATEK)W lunetce karabinu wyglądała całkiem niezle.Poruszając delikatnymi palcami, wodził za nią celownikiem i cały czasmierzył jej w pierś, gdy olbrzymi gniadosz, którego dosiadała na oklep,snuł się niespiesznie po dnie wąwozu, wyskubując resztki trawy pozostałepo przejściu ogromnego stada.Nie potrafił określić jej wieku.Jej skóramiała barwę olejowanej dębiny, w skłębionych lokach połyskiwały jasneod słońca pasemka.Skórzany kaftan bez rękawów wyglądał tak, jakbywygarbowano go w dębowym pniaku, i odsłaniał ramiona, na których dłu-gie mięśnie rysowały się wyraznie, okryte tylko ociupiną tłuszczu.Nogimiała długie i mocne, ukryte pod rozciętą skórzaną spódnicą, do złudzeniaprzypominającą kowbojskie ochraniacze na spodnie.Siedziała na koniu121 swobodnie, bez zaciskania kolan, z pustymi rękami.- A niech mnie.- mruknął.- Jednak nie lecieli sobie w kulki.Mimo że spędził w Domu szmat czasu, wciąż nie oswoił się z tym, żeod czasu do czasu jakaś przypadkowa legenda lubi wyskoczyć z krzaków iugryzć go w tyłek.Przykucnięty obok niego ogrilio szturchnął go pod żebro.- Daj popatrzeć.Powoli i ostrożnie cofnął się znad skraju wąwozu.Dopiero kiedy miałpewność, że żaden z koni na dole nie wyczuje gwałtowniejszego porusze-nia, oddał SPARa-12 młodemu ogrillowi.U Hecklera-Colta nikt pewnienie spodziewał się, że ich broń trafi kiedyś w takie ręce, ale jakiś przedsię-biorczy skalnik przerobił karabin - dodał powiększony spust z wielgachnąosłoną jak filiżanka do kawy, i zrobił wycięcie w kolbie, dzięki któremuogrilio mógł złożyć się do strzału, nie wyłamując sobie prawego kła.- Mmm.Zjadłoby się.- Konia czy dziewczynę?- Ty wybierz.- Ogrilio cofnął trójdzielną górną wargę, obnażając kły.-Są tam, na dole, braciszku.- Co ty nie powiesz.Ogrilio przytknął szpon do pomarszczonego pyska.- Nos Orbeka, co?- Nie zgrywaj mi tu wielkiego myśliwego, mieszczuchu.Orbek wzruszył dwudziestoma pięcioma kilogramami ramion.- Widzę Carillona.Chłopak sobie używa.Człowiek wspiął się z powrotem na krawędz i mrużąc oczy, spojrzał w głąbwąwozu.Nie miał już tak sokolego wzroku jak dawniej, ale patrząc wzdłużdługiej czarnej lufy snajperskiego karabinu, dostrzegł szarą plamkę wciemne cętki, która chyba dosiadła od tyłu drugą plamkę, kasztanową.Po-kiwał głową.Skoro ogromny czterolatek tu był, nie powinno zabraknąćtakże Hawkwing i Phantoma.Chyba że napatoczyły się po drodze na pumę,gryfa, stado głodnych ogrillów albo innego z kilkunastu dużych drapieżni-ków zamieszkujących południowe pogórza Bożych Zębów.122 - Masz pojęcie, gdzie jesteśmy?Ogrillo znów wzruszył ramionami.- Na Kansas mi to nie wygląda.Człowiek się skrzywił.- %7łałuję, że ci opowiedziałem tę przeklętą bajkę.- Ile bierzemy?- Tylko te, po które przyszliśmy.Ogrillo posłał mu spojrzenie zdolne zwarzyć mleko.- Taki szmat drogi dla trzech zasranych koni? A ja w dodatku jestemgłodny.- Zostań tu i trzymaj ją na muszce.- Mężczyzna ostatni raz spojrzał wgłąb wąwozu.- Wolałbym uniknąć trupów, ale gdybym miał kłopoty,zdejmij ją.- Jak chcesz, braciszku.Mężczyzna zsunął się pomiędzy kamieniami do miejsca, w którym Ky-lassi czekał z dwoma pomagierami i końmi.- Jest na dole.Jeden punkcik w stadzie liczącym dziesięć tysięcy sztuk.Albo dwadzieścia.Kylassi zagwizdał.- To dużo koni.- Nawet o tym nie myśl.Bierzemy tylko to, co nasze.Moje.Faith.-Mężczyzna skrzywił się i machnął ręką.- Wiesz, o co mi chodzi.Na połu-dnie stąd jest żleb: zejdzcie tamtędy, tylko powoli.I nic nie kombinujcie.Idzcie prosto po Hawkwing, jeśli uda się ją wam wypatrzyć.Carillon iPhantom pójdą za nią, zgadza się?Stajenny skinął głową.- Być może.Najprawdopodobniej tak.A ty co zamierzasz?Mężczyzna zmrużył oczy oślepione skośnym popołudniowym słońcem.- Pogadam sobie z tą końską wiedzmą.***123 Wyszedł spośród skał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Podstrony

    Strona startowa
    eBooks.PL.Prawda O Kielcach 1946 R Jerzy Robert Nowak. Historia.Żydzi.Polityka.Polska.Rzeczpospolita.Państwo.Ojczyzna.Patriotyzm.Honor.NKWD.Prowokacja.Kielce.Spisek.Biznes.Sex.Książka.Książki
    [ebook] [PL] Lackey Mercedes Dixon Larry Trylogia wojen magow 1 Czarny Gryf
    Roberts Nora Więzy krwi (Prawo krwi)(1)
    Elzbieta Chojna Duch Polskie prawo finansowe. Finans
    Matthew Maly Russia As It Is, Transformation of a Lose Lose Society (2003)
    Stanislaw Lem Wysoki zamek (www dodane pl)
    MARJA ŒLEŻAŃSKA KUCHARZ POLSKI [PL] [pdf]
    [ebook] [PL] LeGuin Ursula K Opowiadania orsinianskie
    stefan, eromski przedwiosnie www.przeklej.pl
    Cox Josephine Grzechy ojca
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mizuyashi.htw.pl