[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Może.Zmarszczyłem bezwiednie czoło. Co chcesz przez to powiedzieć? Nie wiedzą, że my o tym wiemy oświadczył konspiracyjnie. O tej oponie.Gdzieś jąukryli i zamierzają ją wytoczyć dopiero wieczorem, przed rozpaleniem ogniska.Może to z powodu tej godziny, którą spędziłem w gabinecie pana Macinnesa, ale niemogłem zrozumieć, o co mu chodzi. Więc? Uważają, że jeśli się o tym dowiemy, to z zazdrości będziemy to sabotować.Zaczęło mi być zimno. No cóż, wiemy o tym.Nie rozumiem tylko, jak, u diabła, możemy sabotować oponę odtraktora. O to właśnie chodzi.Nie zamierzamy jej sabotować. Podniecenie Artairauwidaczniało się w błysku jego oczu. Zamierzamy ją ukraść.Poczułem się kompletnie zaskoczony. Czyj to pomysł? Donalda Murraya odparł Artair. Ma plan." " "Nazajutrz podczas długiej przerwy szron wciąż pokrywał ziemię grubą warstwą.Wszyscywylegli na szkolne podwórze.Było z sześć górek nadających się do zjeżdżania.Najlepszaznajdowała się w miejscu najbardziej oddalonym od bramy, tam gdzie grunt schodził stromo ażdo rowu odpływowego.Stok miał dobre pięć metrów długości.Krótki rozbieg, resztydokonywała grawitacja.Trzeba było jednak zeskoczyć na końcu z sanek, bo w przeciwnym razielądowało się w rowie.Przebierałem niecierpliwie nogami, stojąc w kolejce i chcąc jak najszybciej zjechać, aleDonald Murray zwołał zebranie chłopaków z Crobost i wszyscy zbiliśmy się w grupkę obokpracowni technicznej.Mogłem tylko obserwować z zazdrością, jak inni pędzą na sankach.Donald był wysokim, kościstym chłopcem o kształtnej głowie i włosach o barwie piasku,które opadały mu na czoło.Podobał się bez wyjątku wszystkim dziewczynom, ale nie zwracał nato najmniejszej uwagi.Preferował męskie towarzystwo i miał predyspozycje do przywództwa;w jego obecności człowiek czuł się bezpieczny i nie lękał się braci Macritchiech.Angel zdążyłjuż ukończyć szkołę i poszedł do zawodówki w Lews Castle.Jednak Murdo Ruadh pozostałi stanowił wciąż zagrożenie.Początkowo Donald czerpał siłę z faktu, że wszyscy bali się jego ojca.To znaczy wszyscyz wyjątkiem samego Donalda.W tamtych czasach pastor Coinneach Murray wciąż był niezwykleznaczącą postacią w miejscowej społeczności i zaliczał się do ludzi budzących niemały respekt.Coinneach to po gaelicku Kenneth i choć na tablicy pod kościołem było napisane KennethMurray , wszyscy znali go jako Coinneacha.Nikt się tak jednak do niego nie zwracał.Wszyscymówili pan albo wielebny Murray.Wyobrażaliśmy sobie, że jego własna żona tak gonazywa.Nawet w łóżku.Donald jednak nie mówił o ojcu inaczej niż ten stary drań.Sprzeciwiał mu się przykażdej okazji, odmawiał chodzenia w niedzielę do kościoła i w rezultacie spędzał ten dzień naplebanii.Pewnego wieczoru w sobotę urządziliśmy sobie przyjęcie w czyimś domu.Rodzice tegokogoś byli akurat na weselu w Stornoway i obawiając się jazdy samochodem po kilku drinkach,postanowili zostać tam na noc.Nie było tak strasznie pózno, może wpół do jedenastej, kiedydrzwi otworzyły się gwałtownie i na progu stanął sam Coinneach Murray, niczym anioł pomstyzesłany przez Boga, by ukarać nas za grzechy.Oczywiście większość obecnych paliła i piła.Byłyteż dziewczęta.Coinneach wyraził grzmiącym głosem swoją dezaprobatę i oznajmił, żeporozmawia z naszymi rodzicami, i to bez wyjątku.Czy nie wiemy, że jest wigilia DniaPańskiego i że dzieci w naszym wieku powinny już dawno leżeć w łóżkach? Wszyscy byliśmyprzerażeni.Z wyjątkiem Donalda.Nie ruszył się z miejsca; siedział z puszką piwa w rękuw swobodnej pozie na kanapie.Oczywiście pastor przyszedł przede wszystkim po niego.Oskarżycielsko wycelował drżący palec w syna i kazał mu się zbierać.Donald jednak siedziałdalej z posępnym wyrazem buntu na twarzy, po czym zaszokował nas wszystkich, mówiąc ojcu,żeby się odpieprzył.Zapadła taka cisza, że można było usłyszeć muchę przelatującąw Stornoway.Czerwony z gniewu i poniżenia, Coinneach Murray wkroczył w głąb pokoju i wytrąciłDonaldowi puszkę z dłoni.Piwo rozlało się wszędzie, nikt jednak nie drgnął.I nikt się nieodezwał słowem.Nawet pastor.Pomijając respekt, który wzbudzała koloratka, miał niezwyklesilną osobowość.Był potężnie zbudowanym, mocnym człowiekiem.Chwycił Donalda za kark,podniósł go z kanapy i wyprowadził siłą w nocną ciemność.Był to budzący grozę pokaz siływobec aktu buntu; nikt nie chciał być na miejscu Donalda, wiedząc, co się stanie, kiedy ojciecprzyprowadzi go już do domu.I, zgodnie z obietnicą, wielebny Coinneach Murray odwiedził rodziców każdego chłopakai dziewczyny, którzy tamtego wieczoru brali udział w zabawie; przyszło im drogo za to zapłacić,choć ja tego uniknąłem.Moja ciotka odznaczała się sporą dawką ekscentryczności i było rzeczącałkowicie naturalną, że w bogobojnej społeczności odstawiała zaprzysięgłą ateistkę.Oznajmiłapastorowi bez ogródek, choć nie tak dosadnie jak Donald, gdzie może sobie wsadzić swojeświętoszkowate oburzenie.Odparł, że ciotka z pewnością pójdzie do piekła. No to się tamspotkamy oznajmiła, zatrzaskując za nim drzwi.Przypuszczam, że to od niej nauczyłem siępogardy wobec Kościoła.Tak więc Donald zyskał, i to zasłużenie, pewien rodzaj legendarnego statusu, niez powodu funkcji, jaką sprawował jego ojciec, tylko dlatego, że Donald mu się sprzeciwiał tak,a nie inaczej, i że postępował wbrew wszystkiemu, co tamten uosabiał.Donald jako pierwszyw naszej klasie zaczął palić.I pić.Był pierwszym z moich rówieśników, którego zobaczyłemzalanego.Ale miał też pozytywne cechy.Osiągał dobre wyniki w sporcie.Zajmował w klasiedrugie miejsce.I choć nie mógł się pod względem fizycznym równać z Murdem Ruadhem, jeślichodzi o intelekt, bił go na głowę.Murdo wiedział o tym, więc na ogół omijał Donalda szerokimłukiem.Tamtego dnia zebrało się nas na podwórku szkolnym sześciu.Donald, ja i Artair, a takżedwóch chłopaków z najniżej położonej części wioski, Iain i Seonaidh, wreszcie CalumMacdonald.Zawsze było mi go żal.Niższy niż pozostali, miał w sobie coś delikatnegoi miękkiego.Osiągał dobre wyniki z wychowania plastycznego, lubił muzykę celtycką i grałw orkiestrze szkolnej na clarsach, małej harfie celtyckiej.Był też bezlitośnie prześladowanyprzez Murda Ruadha i jego bandę.Nigdy o tym nie mówił i nigdy się nie skarżył, ale zawszewyobrażałem sobie, że wieczorami płacze przed zaśnięciem.Oderwałem wzrok od górki naprzeciwległym końcu podwórza i zająłem się planem wieczornego najazdu na Swainbost. Dobra rzucił Donald. Spotkamy się na końcu drogi cmentarnej w Swainbost jutroo pierwszej w nocy. Jak mamy wyjść niepostrzeżenie z domu? spytał Calum.Oczy miał szeroko otwartei nie krył obaw. To twój problem. Donald nie wykazywał najmniejszego zrozumienia. Jeśli ktoś niechce iść, trudno. Urwał, żeby wszyscy mieli szansę wycofać się póki czas.Nikt tego nie zrobił. W porządku, około stu metrów dalej, przy drodze prowadzącej na cmentarz, znajdują się resztkistarego czarnego domu z blaszanym dachem.Przechowuje się tam głównie sprzęt rolniczy.Nadrzwiach jest kłódka.Tam właśnie schowali oponę. Skąd to wszystko wiesz? spytał Seonaidh.Donald uśmiechnął się z wyższością. Znam jedną dziewczynę ze Swainbost.Drze ze swoim bratem koty.Wszyscy skinęliśmy głowami, niezaskoczeni w najmniejszym stopniu tym, że Donald znadziewczynę ze Swainbost; nie wątpiliśmy, że poznał ją dogłębnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]