[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mama często odpuszczała mi czynsz w zamian za zbieranie opłat od przelatującychprzez jej pole turystów.Ci niekiedy zabierali mnie na obiad i płacili w zamian zabłyskotliwe opowieści i rady afrykańskiego kombatanta.Raz zdarzył się cud.Napobliskim basenie spotkałem Polaka.Dziwnego.Mówiąc po ludzku, chyba jakiegośpomniejszego gangstera.Nie dociskałem go pytaniami.Z dość mgławicowych opowieścirodaka wynikało, że na jego powrót do Polski czekają przeróżne służby, więc on wybierałNairobi, w którym mieszkał w apartamentowcu z dwiema pracującymi dla niegoukraińskimi prostytutkami.Prowadził kasyno dla czarnych, a zarobki puszczał w kasynie dlabiałych.Namawiał mnie, żebyśmy razem pograli, a ja zawsze tłumaczyłem, że mnienie stać nawet na jeden zakład, poza tym nie gram dla zasady.Ale lubiłem się z nim włóczyć nocami.Nairobi by night, dziwne miejsca, dziwni ludzie z bronią,mrok.Kiedyś, kolejnej nocy, porządnie już pijany wręczył mi garść żetonów i rzekł: Obstawiaj.Jak przegrasz trudno, jak wygrasz oddasz mi tylko to, co ci dałem.Spędziłem już z nim na tyle sporo czasu, że wiedziałem, iż cokolwiek się stanie, raczej mnienie potnie ani nie zakopie żywcem.Więc wziąłem równowartość dwustu dolarów.Na stoleruletki ułożyłem wszystkie żetony w kształt liter MM, moich inicjałów. Pojebało cię? krzyknął. Stawiaj po trochu.Ale się uparłem.Krupier zakręcił kołem i wygrałem 1400 dolarów minus zwrot 200 dlaszemranego darczyńcy.Miałem spokój na wiele tygodni, mogłem nawet opłacić się ONZza pobyt w ich bazie w Somalii.A parę dni pózniej, kiedy do niego zaszedłem, mieszkanie byłozamknięte na głucho i już nigdy więcej go nie spotkałem.To był jednorazowy cud.Normalnie mój budżet wyglądał tak jak w zatopionymw dżungli Gulu na północy Ugandy: gówniany (pod względem zapachowym można tenprzymiotnik traktować całkiem dosłownie) hotel za dwa dolary, rano spacer naprzedmieścia do dziko rosnących mangowców, z których zrywałem darmowe śniadanie, naobiad i kolację miska ryżu z pikantnym sosem po dolarze i co drugi wieczór torebkaprzedziwnego bimbru (nadal widzę!) za dolara.Problemy zaczynały się, gdy musiałem sięprzemieszczać, przeżyć w dużym mieście, załatwiać wizy i dziennikarskie przepustki.Kiedyś w pisanym ręcznie i kopiowanym w punkcie ksero liście do przyjaciółwspomniałem o mojej finansowej dupie i o wynikającym z niej wiecznym zmęczeniui irytacji.Kilka tygodni pózniej na adres polskiej ambasady w Nairobi przyszła przesyłka, a wniej kilkaset, chyba 250 dolarów od Michała, Mikołaja, Dominika, Marka i Pawłówdwóch, mam nadzieję, że nikogo nie pominąłem.I list taki mniej więcej w duchu: Na tyle nasstać, więc nie zmarnuj tej kasy i gnaj za marzeniami!.Chyba się nawet wtedypopłakałem przy pani z ambasady, która wręczała mi kopertę.Znaliśmy się jeszcze z liceum, a z Dominikiem nawet z przedszkola, trzymaliśmy sięprzez wszystkie te lata, byli też z nami Max, Grześ, Piotr i inni, kłóciliśmy się, godziliśmy itrzymamy się nadal, gadamy kilka razy w tygodniu, spotykamy się nieustającow podzespołach, a kiedy raz na miesiąc czy dwa dochodzi do obrad plenarnych w pewnymwarszawskim oldskulowym lokalu, wtedy nasze żony i narzeczone klną, na czym światstoi.Nie wiem jak z resztą watahy, ale moje bebechowe rozumienie chłopactwa ukształtowałnajważniejszy pisarz mej najwcześniejszej młodości Edmund Niziurski.Księga urwisów,Sposób na Alcybiadesa, Naprzód, Wspaniali! , Awantura w Niekłaju, Adelo, zrozum mnie! ,Szkolny lud, Okulla i ja, niezliczone opowiadania - to z nich najpierw chłonąłem przekonanie,że jedną z najważniejszych rzeczy w życiu jest chłopięca, a potem męska przyjazń.Na dobre ina złe.Tak, u Niziurskiego często pojawiał się wątek rozczarowania, zdrady, o tym nigdy niezapominałem, ale za moich kumpli dałbym się pokroić.A oni jak wiele razy udowadniali zamnie.Przeczytałem kiedyś, że jeżeli mierzyć uczucia w skali od zera do dziesięciu, tow związku heteroseksualnym możemy dobić do szóstki, no, siódemki, w męskimhomoseksualnym do ósemki, a lesbijki otrą się o dziewięć.A gdzie, pytam, męskaprzyjazń, bez seksualnych podtekstów?Więc nie pozostaje mi nic innego jak tylko życzyć, by wasze kobiety rozumiały, żeczasem nie ma na świecie nic piękniejszego niż posiedzieć z kumplem i pomilczeć.Dlaczego nie zostałem oceanografemChciałbym napisać, że od zawsze pragnąłem być dziennikarzem, ale minąłbym siędelikatnie z prawdą.Moje pierwsze konkretne marzenie o przyszłości to oceanografia.Niepamiętam, czy to ja poprosiłem rodziców, by mi kupili poważną księgę naukowąo oceanach, bo już mnie fascynowały, czy też zainteresowanie przyszło pod wpływemprezentu.Pewne jest, że na dłuższy czas zanurzyłem się w morskich głębinach, śledziłemdyskusje, który rów jest najgłębszy i ile ma w zasadzie metrów, czytałem z podziwemo przygodach i odkryciach Jacques a Cousteau, oglądałem potwory żyjące setki metrów, jeślinie kilometry pod powierzchnią, a nawet, o zgrozo, napisałem wzmożony uczuciowo wiersz osile miłości przypominającej tsunami i na tym moja przygoda z oceanografiązasadniczo się skończyła.Może to i lepiej.Jedyny znany mi człowiek z szerokorozumianego kręgu towarzyskiego, który studiował naukę moich marzeń, pracuje dzisiaj wbanku.Był powód praktyczny porzucenia marzeń o wyprawach, których dokonuje JamesCameron.W szkole podstawowej nr 233 imienia Xawerego Dunikowskiego, położonej naulicy Konwiktorskiej na warszawskim Nowym Mieście byłem całkiem niezłyz matematyki.W sumie jednym z najlepszych.Z fizyką szło nieco gorzej, ale dawałemradę bez problemu.Z matematyki startowałem nawet w olimpiadzie, poległem w miaręszybko, no, ale jednak co olimpiada to olimpiada.A potem poszedłem do liceum i wszystko sięzmieniło.Już egzaminy mnie otrzezwiły.Zdawałem do matfizu, klasy matematyczno-fizycznejw liceum Frycza Modrzewskiego, od lat mającego reputację jednej z najlepszych szkółśrednich w Warszawie.W dodatku zdawałem w czerwcu 1983 roku.Miesiąc wcześniejmilicja zakatowała na śmierć maturzystę z Frycza Grzegorza Przemyka.Dziesiątkitysięcy warszawskich licealistów i studentów szły w kondukcie żałobnym, a w telewizji JerzyUrban, rzecznik komunistycznego rządu, kłamał dzień w dzień, kryjąc mordercówi ich protektorów od Kiszczaka i Jaruzelskiego.Więc wczesnym latem 1983 roku, opróczzwyczajowych tłumów, które chciały dostać się do Frycza, doszło jeszcze sporo młodych ludzi,dla których zdawanie do Modrzewskiego było gestem solidarności z zamordowanym starszymkolegą, pokazaniem wała łobuzom rządzącym krajem.Nastoletnim znakiemsprzeciwu.Na egzaminie dostałem piątkę (wówczas najwyższa ocena) z polskiego, czwórkę plusz matematyki i czwórkę z fizyki.Z taką średnią dostałbym się do każdej innej szkoły, ale nie doModrzewskiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]