[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie wygłupiaj się, Isabello!- Jestem prawdą - powiedziała szorstko.- Jestem prawdą, tak jasną jak twoja śmierć.- Chcesz mnie zabić? Oszalałaś.Jak?- Pośrednio.Teraz pójdę po kanistry.Zawczasu zaopatrzyłam się w benzynę.Stary drewnianydom spłonie jak pochodnia.Nikt nie będzie nic podejrzewał.- Zwłaszcza, gdy znajdą zwęglone zwłoki przykute kajdankami do łoża.Myślisz, że nie dowiedząsię, że tu byłaś.?Na moment jakby straciła rezon.- Tak, to rzeczywiście jest problem - westchnęła.- Ale poradzimy sobie.Zdaje się, że miałeś tugdzieś broń myśliwską.Mieliśmy polować na kapibary.Wybiegła z pokoju.Miałem bardzo mało czasu.Ale dostrzegłem pewną szansę.Od dziecka znałemtajniki tego wielkiego łoża, wiedziałem, że pręty, do których przykuła kajdanki, są wkręcane.Próbowałem je poruszyć końcami palców, ani drgnęły.Jeszcze raz, jeszcze raz.Jeden ruszył.Równocześnie słyszałem, jak Isabella wraca z bronią, jak przetrząsa cały dom w poszukiwaniunabojów.Całe szczęście, że nigdy nie pozostawiam broni załadowanej.Klnąc cicho przeszukałakredens, wyrzucając wszystko na podłogę, potem spenetrowała sień, wreszcie skierowała się kudrewutni.Mogłem mówić "Ciepło, ciepło".Ale wolałem nie ułatwiać jej zadania.Wykręcony pręt zcichym brzdękiem uderzył o ścianę, ale uchwyciłem go, zanim spadł pod łóżko.Zsunąłembransoletki.Jedną rękę miałem wolną, teraz kolej na drugi pręt.Cholera, ani drgnął! Szarpnąłemmocniej oburącz.Gwint nie odkręcany od dawna zastygł na dobre.Trzasnęły drzwi.Wracała.Usłyszałem, jak szczękała łamana dubeltówka.Teraz nie miałem szans.Ale.umieściłem pręt na dawnym miejscu.I leżałem nagi wyprężony jak Iksion lub człowiek-schemat z rysunku Leonarda da Vinci.Weszła ze strzelbą w dłoni, ale twarz jej pozostawała spokojna.Jak u zawodowego kata.- Pomodliłeś się? - spytała.- Tak.A czy jako skazaniec mógłbym mieć ostatnią prośbę, Bello?- %7łartujesz?- Nie stać cię na to?- Mam może dokończyć rozpoczęte dzieło? - parsknęła wskazując na moją omdlałą,kompromitująco maleńką męskość.- Tylko mnie pocałuj.Na jej twarzy odbiło się niedowierzanie.- Wiem, że to dla ciebie nie ma żadnego znaczenia - szeptałem - ale ja.ja naprawdę czułem dociebie.Miała trochę głupi wyraz twarzy.Zawahała się.Potem odstawiła dubeltówkę.- To mogę dla ciebie zrobić.Momentami byłeś naprawdę niezły.Pocałowała mnie w usta.To nie był filmowy pocałunek.Nasze wargi były suche, bez wilgoci iciepła.Ale kiedy unosiła głowę, wymierzyłem cios.W pięści miałem drugą połówkę kajdanek.-Masz!Celowałem w skroń.Ale nie mogłem dobrze się zamachnąć.Cios okazał się słaby.Kajdanki tylko rozorały jej policzek.W oczach Belli zdumienie zmieszało się z wściekłością.Miała jeszcze szanse.Mogła skoczyć ku dubeltówce.Mogła zrobić dużo rzeczy, ale nie zrobiłatego.Chciała mnie zabić.Natychmiast, udusić.Uczułem jej pazury na swoim gardle.Byłem jednak na to przygotowany.Porwałem nastawiony luzno pręt, uderzyłem raz, drugi.Osunęła się na pościel, a ja waliłem, waliłem, nie bacząc, że kajdanki wżerają mi się w drugiprzegub.Przestałem, kiedy głowa panny Ybaldia przypominała krwisty befsztyk.Używając śmiercionośnego prętu jako lewarka wyłamałem drugi pręt i uwolniłem lewą rękę.Znogami poszło mi jeszcze łatwiej.W torbie Isabelli znalazłem kluczyki.Potem zadzwoniłem do Wydziału Specjalnego i poprosiłem o numer do auta Lopeza.Pułkownik był bardzo zdziwiony, kiedy kazałem mu natychmiast wysiąść i uciekać.Usłuchałjednak.W dwie minuty potem fontanna ognia wytrysnęła z jego forda.Po kwadransie Lopezzadzwonił do mnie, że zarekwirował jakiś wóz i że ma zamiar dojechać do Santa Cruz na czas i bezprzeszkód.- Ale co się stało, na litość boską? - pytał.- Będzie jeszcze czas na opowiadanie.Wyłączyłem mego komórkowca i popatrzyłem w stronę sypialni.Cały czas miałem nadzieję, że zachwilę koszmar pryśnie, że znów będzie upalne słodkie popołudnie.Nie mogłem zdobyć się na wejście do sypialni.Zamykając drzwi zobaczyłem tylko nogę Belli.Nogę przedziwnej gładkości, która w naturze występuje zazwyczaj jedynie na pupie dziecka.I to niekażdego.Spałem długo.Obudziłem się dopiero póznym popołudniem następnego dnia.Sen miałem ciężki,pozbawiony zwidów, majaczeń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]