[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomimo znacznej wysokości lądowanie było mięk-kie, bo ciało boga zamortyzowało upadek.Aerolot wbiłsię w jego tkankę niczym stalowa drzazga.Zanim vimanwytracił resztki pędu, Veller już zaczął odpinać pasy.- Spieszysz się gdzieś?- Tak, i ty też powinieneś.Za chwilę zlecą się tu ctany igorsze plugastwa.Musimy uciekać - dodał, wstając.- Delphine, jesteś cała? - zapytał Reiner.- Mhm.Nic mi nie jest.Upiorze, czy nie staniemy siępodatni na wpływ Lewiatana?- Już na nas wpływa.Jeśli szybko stąd nie odejdzie-my, zostaniemy tu na zawsze.Czy to wystarczający ar-gument?- Masz dar przekonywania, Veller - skwitował z cierp-kim uśmiechem Reiner."Warunki, jakie panowały na zewnątrz, nie różniły sięzbytnio od tego, czego Reiner doświadczył podczas swychsennych podróży.Było zimno, ale chłód zdawał się ema-nować od wewnątrz.W powietrzu unosił się nieprzyjem-ny fetor nieczystości i chmary natrętnych owadów.Tu itam ciało Lewiatana znaczyły naturalne kratery, z któ-rych wydostawały się zielonkawe gazy ograniczające wi-doczność.W ciemnościach echem niosły się nieludzkieryki i zbyt ludzkie jęki.Maszerowali już od dobrych kilku godzin, ale krajo-braz zdawał się nie zmieniać.Na zgrubieniach tkankiwyrastały rogowe wypustki, ni to paznokcie, ni to pazury.Pomiędzy fałdami mięśni i tłuszczu wiły się grube, pół-przezroczyste żyły wielkości tuneli kolejowych.Miejsca-mi te żyły były przecięte, a wielokolorowe płyny, które sięz nich wylewały, tworzyły rzeki, bagniska i jeziora.Cza-sem musieli przebyć las włosia albo wyjątkowo paskud-ną, ropiejącą ranę, która dla nich stanowiła urwisko alboprzepaść.Reiner podejrzewał, że skały, które wyrastaływokół nich, to nic innego jak kości, które przebiły ciało, apózniej przez niezliczone lata skryły się pod porostami igrzybami.Z vimana wyruszyło osiem osób, ale dwóch zmężczyzn, których zwerbował Vcller, zdążyło już uciec wnoc.- To zew Lewiatana - wytłumaczył im.- Na każdegoprzychodzi czas.Jedni przeistoczą się szybciej, inni będąmusieli patrzeć, jak ich towarzysze ulegają zezwierzęce-niu.Podczas wędrówki napotykali przeróżne istoty, alewiększość z nich stroniła od podróżnych.Najmniejsze,podobne do gryzoni, długimi, zakończonymi kolcamitrąbami ogołacały żyły Lewiatana z substancji odżyw-czych niczym szarańcza.Inne, większe, przypominającestawonogi o nieparzystej liczbie kończyn, przemierzałyciało boga w poszukiwaniu krwawej rozrywki.Reiner byłzdumiony i przerażony, kiedy spostrzegł, jak dwa z trój-nogich polipów po kolei wyrywają trzeciemu odnóża,żeby ostatecznie porzucić go na pastwę losu.Były też olbrzymy.Hipopotamy o szerokich pyskach,poruszające się na długich, cienkich nogach.Pożeraływszystko, co znalazło się w zasięgu ich wzroku, w tymkamienie i wyciekające z jelit Lewiatana kwasy żołądko-we.Często po takim posiłku padały martwe, bowiem ichciała nie były w stanie przetrawić tak ekstremalnego po-żywienia.Nad jeziorami płynów ustrojowych zbierało się ptac-two.Duże, wielobarwne ptaki przypominające czaple, aleo wielu dziobach i trzech lub czterech skrzydłach, orazmniejsze, wyglądające jak miniaturowe strusie, pozba-wione oczu, o kilku mackach wyrastających z krótkiego,tępego dzioba.Te istoty oddawały się gwałtownej kopu-lacji, która częstokroć kończyła się zagryzieniem jednegopartnera przez drugiego.Jeśli Lewiatan miał być obcym ekosystemem, woląsprowadzającą harmonię, to Reiner tego nie dostrzegał.Dookoła widział tylko bezrozumny chaos.- Potrzebujemy planu, Veller - wychrypiał do uchamężczyzny w masce.Czuł obcą świadomość, która ociera-ła się o jego zmysły.Z każdą minutą ta świadomość sta-wała się śmielsza.Nie przetrwają długo.- Mmmm - odparł tamten.- Muszę się skupić.Postój.Zarządz postój.Rozbili obóz u podnóża jednej z kamiennych iglic.Nieważyli się rozpalać ognia, a tylko nieliczni mieli apetyt,żeby coś zjeść
[ Pobierz całość w formacie PDF ]