[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Chciałabym się tu urządzići mieć kota.Może ukradnę tego.– Drapek nie da się ukraść.Uprzedzam – rzekłam ostrzegawczym głosem.Cień przełamał światło padające z okna.Wszystkie trzy podniosłyśmy głowy.Korawyciągnęła rękę.Widziałam blady, zielono-błękitny blask wokół czubków jej palców.Pokręciłam do niej głową.Na parapecie przycupnęły trzy gołębie: Klaps, Rózia i Biały Pieprz.Klaps, okazując zupełny brak rozsądku, zeskoczył na podłogę i pokuśtykał do naszego obrusa.Popatrzył na nas niczym jakiś prorok z legendy.– Twój kolega? – spytała Aniki z drwiną.Wzruszyłam ramionami.Klaps zaczął dziobać okruchy.Widząc, że coś mu się trafiło, dwa pozostałe ptaki też donas podleciały.– Popatrz na to – szepnęła Kora.– Nawet nie drgnie.Drapek siedział jej na kolanach i mruczał.Nie zamierzał rezygnować z pieszczot.Ponieważ dziewczyny nie krzyczały i nie żądały, żeby wypędzić te brudne ptaki – coczęsto robiły moje siostry, Diona i Lorine – więc pokruszyłam kawałek swojego pasztecika iwyciągnęłam rękę z okruchami.Biały Pieprz podszedł bliżej.– Mój synek jest kaleką – powiedział z żalem duch.– Kto się nim zaopiekuje? Handlarzeniewolników zabrali jego mamę.Była bardzo piękna i wiedziałem, że nie będziemy mogli jejzatrzymać, ale robiliśmy, co mogliśmy.Kto się teraz nim zaopiekuje?– To się nie miało zdarzyć – załkał duch Rózi.– Mieliśmy wykopać studnię, to wszystko,tylko studnię, i wykopaliśmy…– Becca! Becca!Wrzask żywego mężczyzny wyrwał mnie z zasłuchania.Rozsypałam pozostałe w garściokruchy.Moje gołębie poderwały się do lotu, zostawiając odchody na podłodze, zanim uciekłyprzez otwarte okno.Aniki i Kora chwyciły sztylety.– Becca, nie chowaj się cały dzień w pokoju! Masz się bawić z przyjaciółmi! Wiesz, co toprzyjaciele?– Ersken – powiedziałam z westchnieniem.Głowa mnie rozbolała, gdy z dudnieniemwbiegał po schodach.Byli z nim także inni, chyba że zabrał ze sobą tabun koni.– To mójprzyjaciel Ersken – wyjaśniłam Aniki i Korze.– Inne Szczenię.Plus jeszcze jedno czy dwoje…– To może być ciekawe – mruknęła Kora.– Becco, życie to coś więcej niż spanie i chodzenie na służbę! – Verene pochodzi zBłękitnej Przystani i ciągle słychać to w jej akcencie.Drapek mruczał po kociemu.A przynajmniej Aniki i Kora tak to słyszały.Aniki głaskałago i podziwiała za to, że taki z niego „gadatliwy mały futrzak”.A ja słyszałam: Ludzie.Zawszewpadają na dobre pomysły i przerywają nimi ważne sprawy w najgłupszych momentach.Powiedziałabym, że ma dość kiepskie zdanie o tych, którzy go karmią, lecz Ersken byłjuż niemal na górze.– Becco, mówię poważnie! Otwórz te drzwi i… – Zatrzymał się w moich otwartychdrzwiach i zamrugał powiekami.Verene i Phelan wpadli mu na plecy.Phelan był drugorocznymPsem, który przyjaźnił się z nami, Szczeniętami.– Jesteś… Cześć – powiedział do Kory i Aniki.– Bec, ty, eee…Kora popatrzyła na niego z ukosa i uśmiechnęła się.Ersken był już ugotowany.Staje sięrównie nieśmiały, kiedy ładna dziewczyna zatrzepocze do niego rzęsami, jak ja na widokjakiegoś przystojniaka.Aniki podniosła się.Jest od niego o pół głowy wyższa, kawał kobiety, zktórą nie umiałby sobie poradzić.Verene zaczęła chichotać.Weszła do środka i wyciągnęła rękę do Aniki.– Jesteśmy przyjaciółmi Becki.Przyszliśmy, żeby nie zmieniła się w stary grzyb.JestemVerene, to Phelan, a to Szczenię spanielowate nosi imię Ersken.Jest uroczy.Nie pokiereszuj go.– Ersken poczerwieniał jak burak.– Wprowadzamy się, więc zaprosiłyśmy Beccę na śniadanie – wyjaśniła Aniki, ściskającdłoń Verene.– Na podłodze jest moja przyjaciółka, Kora.Mieszka teraz na dole.Ja jestem Aniki.Poznaliśmy Beccę na Dworze Łotra.– Byłyście tam, kiedy Krzywonogi wpadł w szał? – spytał Phelan z błyskiem ciekawościw oczach.– Plotka głosi, że próbował zabić Łotra.Jakiś scanrański przystojniak uratowałstaremu Kayferowi życie.– Ten przystojniak to ja – przemówił leniwy głos od strony drzwi.Moi przyjaciele się odwrócili.Drapek wydał z siebie „mrt”, które oznaczało śmiech.– Przyniosłem świeże jedzenie – oznajmił Rosto.Wszedł do środka.Zanim sięzorientowałam, miałam na podłodze już sześcioro gości, dzielących między siebie świeżoupieczony chleb żytni i płatki owsiane.Rosto przyniósł też miękki ser do chleba, co w oczachmoich przyjaciół uczyniło z niego równego chłopa.– Czemu nazywają cię Muzykantem? – spytała Verene, gdy wszyscy zostali sobieprzedstawieni.Postarała się usiąść obok niego.Przystojni mężczyźni zawsze wpadali jej w oko.– Bo całkiem nieźle gram, prawda, dziewczyny? – spytał.Aniki i Kora pokiwałygłowami.Uśmiechnął się.Był to uśmiech ostry jak brzytwa, aż zaczęłam się zastanawiać, czy niemyśli właśnie o Kayferze Deerbornie.Byłam prawie pewna, że Rosto zjawił się tu ze swoimibabami, żeby zająć tron Łotra.Sami nie mogli dać sobie rady.Trójka młodych zbirów stałaby natym podwyższeniu krócej, niż trzeba by było poświęcić na posprzątanie krwi starego Łotra, bozaraz dopadliby ich jego zwolennicy.Ale jako nowo przybyli nie mieli na dworze zadawnionychswarów i konfliktów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]