[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wreszcie odezwał się nieśmiało:- Hej, Wenie.Wilczarz powoli obrócił głowę.Młodzian ściskał w dłoniach skórzaną czapkę, widać było, żejedna ręka boli go do tej pory.Nie wyglądał na zadziornego.Wręcz przeciwnie - wszystkowskazywało na to, że chce o coś prosić.Na wszelki wypadek Wilczarz nie odpowiedział.Aleszmatę odłożył.Posłuchajmy, co młodzieniec ma do powiedzenia.- Oddaj mi mój pas z nożem - poprosił chłopak, nie podnosząc oczu wbitych w ziemię.Pod opalenizną zaczął mu się na policzkach rozlewać coraz wyrazniejszy rumieniec.Po chwilinamysłu dodał bardzo cicho:- Proszę.Wilczarz ukucnął, złożył ręce na kolanach i spytał, mierząc go wzrokiem od góry do dołu:- A niby dlaczego miałbym oddać?Chłopak do tej pory nie miał odwagi spojrzeć mu prosto w oczy.Wilczarz pomyślał, że rumienićsię w ten sposób można tylko ze wstydu.- Dostałem go.od ojca.- powiedział Solwen, patrząc gdzieś w bok.Wilczarz na dnie swej sakwy przechowywał skarb: stary młot kowalski, który kiedyś służył dopracy jego ojcu.Jedyne dziedzictwo, które cudem ocalało.Prędzej kazałby odrąbać sobie rękę, niżrozstałby się z nim.A ten dureń ma wrócić do domu.I tam musiałby opowiedzieć, jak dbał oojcowski podarunek.Musiałby opowiedzieć, że stracił pas nie w szlachetnej walce, stając wobronie czyjegoś życia czy mienia, ale po pijanemu, z głupoty ruszył z drogocennym nożem naWena, który pojawił się na jego drodze.A Wen, jak się okazało, niezle umiał się bić.Wilczarz chciał już powiedzieć junakowi, żeby po dobroci zabierał się z karczmy.Ale popatrzyłjeszcze raz na purpurową gębę młodego Solwena i.rozmyślił się.Chłopak najwidoczniej jeszczenie zapomniał, czym jest poczucie wstydu.I Wilczarzowi, który nie należał do ludzi o gołębimsercu, coś drgnęło w duszy.Rzucił szmatę, wstał.Przy tym kątem oka zauważył, jak zabijaka odsiedmiu boleści na wszelki wypadek się cofnął.Wszedł po schodach na górę.Dobrzeprzynajmniej, że pamiętał, który z trzech odebranych wczoraj pasów należał do tego młodzika.Nielot Gacek spał na poduszce, zawinięty w czystą szmatkę.Wystawały spod niej tylko uszatyłebek i tylne łapki.Zaszycie skrzydła zostało uwieńczone wspaniałym sukcesem, ale Tilorn nawszelki wypadek prawie nie pozwalał zwierzakowi się budzić.Tylko po to, żeby mógł się posilić, a ito nie do końca.Gacek w półśnie połykał chleb z mlekiem i znów zapadał w słodki sen, niezwracając najmniejszej uwagi na opatrunek.Wilczarz chciał pogłaskać palcem czarny pyszczek,ale się nie odważył.Wziął pas i wyszedł tak samo cicho, jak wszedł.Przykre było to, że ten akurat nóż był o wiele lepszy od pozostałych dwóch - długi, z mocnymostrzem, robota dobrego mistrza, z gładką kościaną rękojeścią.Rękojeść ta, prawdę mówiąc,wzbudziła w Wilczarzu pewne wątpliwości, bo nie wskazywała, że to odziedziczony po ojcu nóż,lecz zakup poczyniony na targu siedmiodzień temu.Jak gdyby wprawiono ją zamiast starej,pękniętej.Wilczarz przyjrzał się ostrzu.Doświadczony kowal wstawił między warstwy żelazacienką płytkę stali, takie klingi się nie tępią.Tyle że ostrze wcale nie było starte ani wyrobione przytrzonku, jak to się dzieje ze starymi nożami.Wilczarz wzruszył ramionami.Chłopak raczej nie skłamał.A jeśli skłamał, to albo sam byłgłupcem, albo jego uważał za beznadziejnego durnia.Ale nic nie wskazywało ani na jedno, ani nadrugie.Najwidoczniej stary ojciec rzeczywiście podarował dziedzicowi nóż.Tylko nie taki, co to jestw rodzinie z dziada pradziada, lecz nowy, prosto z kowadła.W życiu różnie bywa, mogło być i tak.Wilczarz wziął pas i zszedł na dół.Schodził i myślał, że powinien coś powiedzieć.Coś o tym, żeby młodzik na przyszłość nieokrywał się sromem.Ale wiedział, że nic nie powie.Bo żadnego pożytku z tego nie będzie.Głupiemu nic po słowach.A mądrej głowie dość po słowie.Oddał nóż chłopakowi, który omal nie padł przed nim na kolana.- Dzięki, Wenie.Wilczarz odwrócił się do niego plecami i wyjął szmatę z wiadra.*W maleńkiej izdebce, przeznaczonej dla jednego człowieka, tłoczyli się już we czworo.Pogodabyła piękna i Wilczarz pomyślał, że ktoś powinien nocować na dworze.A jeszcze lepiej - dwieosoby.Postanowił, że jedną z tych osób będzie on, drugą.Zdjął z drewnianego gwozdzia swójstary wełniany płaszcz.- Chodzmy! - zawołał do Eurycha.Młody Arrant posłusznie poszedł za nim, choć nie miał na to wielkiej ochoty.Ledwie zdążyłzrobić krok, jak obok przecisnęła się Neelith.- Lepiej będzie, jak ja.- Speszona omal się nie rozpłakała, nisko spuściła puszystą główkę.Eurych spojrzał na nią w niemym zadziwieniu.Wilczarz zerknął na powstrzymującego śmiechTilorna.Kiwnął głową i przewiesił płaszcz przez rękę.Eurych odprowadził ich wzrokiem.- Cóż to za skarb! - powiedział, kiedy był pewien, że Wilczarz nie może go już usłyszeć.- Skarb!I takiemu zwierzakowi się dostał!Tilorn usiadł na łóżku i szeroko się uśmiechnął.W odróżnieniu od Eurycha znał sakkaremskieprawo, znał je też i Wilczarz.Dziewczyna pod żadnym pozorem nie może nocować sam na sam zczłowiekiem, którego uważa za swego narzeczonego.- Neelith to naprawdę istny skarb - odezwał się do Eurycha.- Ale co do reszty, to się mylisz.Nawet nie wiesz, jak bardzo!*Wilczarz przyniósł kilka naręczy słomy, którą jutro miał rozrzucić w karczmie na podłodze.Neelith podścieliła stary ciepły płaszcz, zdjęła ciżmy i wkrótce zasnęła, jak zwykle zwijając się wkłębuszek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]