[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ZmieszaÅ‚ siê wyraxnie.Nerwowo skubaÅ‚ bródkê.PrzekÅ‚adaÅ‚ pusz-ki, przygl¹daÅ‚ siê nalepkom&Moje pytanie wci¹¿ wisiaÅ‚o w pró¿ni miêdzy nami Co masz na mySli mówi¹c, ¿e ktoS mnie tu przysÅ‚aÅ‚? spytaÅ‚wreszcie. To chyba nie jest takie skomplikowane pytanie? PrzyjechaÅ‚em tutaj, bo jesteS potrzebny.Brakuje ciebie. Nie chowaj siê za form¹ bezosobow¹.Komu jestem potrzeb-ny? Kto twierdzi, ¿e mnie brakuje? Kto ci zapÅ‚aciÅ‚, ¿ebyS gniótÅ‚ siêw kapsule i przyleciaÅ‚ tutaj pogadaæ ze mn¹?OdpowiedziaÅ‚ po dÅ‚u¿szej chwili i doSæ ponuro: To byÅ‚ Periandros. Aha.Co za niespodzianka. JeSli wiedziaÅ‚eS, to po co pytasz? ¯eby sprawdziæ, co mi odpowiesz. Jakubie! Ju¿ dobrze.Wiêc wysÅ‚aÅ‚ ciê Periandros.Czy to znaczy, ¿e na-stêpny przybêdzie tu czÅ‚owiek Narii?ZmarszczyÅ‚ brwi. Co masz na mySli? Mam na mySli trzech lordów Imperium.CzÅ‚owiek Sunteila byÅ‚tu zaledwie parê dni temu.Teraz ty przemawiasz w imieniu Perian-drosa.Mogê wiêc chyba przypuszczaæ, ¿e numer trzeci tak¿e zechcesiê ze mn¹ skontaktowaæ? A mo¿e te¿ arcykapÅ‚an albo nawet, niechBóg wybaczy, sam Imperator? JeSli Imperator wci¹¿ jeszcze ¿yje? Imperator wci¹¿ ¿yje potwierdziÅ‚ Julien. A o co chodzi z tymposÅ‚em Sunteila?80 PrzysÅ‚aÅ‚ tu mÅ‚odego Roma o imieniu Chorian. Znam Choriana.Bardzo mÅ‚ody, ale bardzo zdolny, i bardzo pod-stêpny, jak wszyscy Romowie. Naprawdê mySlisz, ¿e jesteSmy podstêpni? I czym to martwi siê Sunteil? spytaÅ‚ Julien, nie zwracaj¹cuwagi na mój sarkazm. Tym, ¿e abdykowaÅ‚em tylko po to, by siê przyczaiæ, ¿e wrócêdo Imperium, gdy bêdê najmniej oczekiwany, i narobiê jeszcze wiê-cej kÅ‚opotów.Twarz Juliena rozjaSniÅ‚a siê uSmiechem. Bo te¿ po to wÅ‚aSnie abdykowaÅ‚eS.A pytanie, jakie zadaje so-bie Sunteil, dotyczy raczej tego, co tak naprawdê planujesz, i jak mo¿-na ciê przekonaæ, byS zaniechaÅ‚ swojej gry.Nie skomentowaÅ‚em jego słów, ale chyba na to nie liczyÅ‚.Przy-patrywaÅ‚ mi siê tylko przez chwilê, a jego brwi drgnêÅ‚y niemal nie-zauwa¿alnie.Potem zacz¹Å‚ bez sÅ‚owa wêdrowaæ po igloo, podnosz¹cto ten, to inny przedmiot, dotykaj¹c najdro¿szych mi rzeczy doSwiad-czonymi ruchami handlarza antyków, co zreszt¹ byÅ‚o jednym z zawo-dów, którym niegdyS siê trudniÅ‚.Nie protestowaÅ‚em.To nie mogÅ‚oniczemu zaszkodziæ.PogÅ‚adziÅ‚ jasno¿Ã³Å‚te, jedwabne diklo romskiszal, który ktoS kiedyS nosiÅ‚ na zaginionych, i zapomnianych ziemiachBuÅ‚garii piêtnaScie wieków temu.Dotkn¹Å‚ welonu La Chungi.Po-trz¹sn¹Å‚ rytmicznie kilka razy staro¿ytnym tamburinem, a potem opa-rÅ‚ dÅ‚onie delikatnym ruchem na lavucie cygañskich skrzypcach przekazywanych z pokolenia na pokolenie, jak zreszt¹ wszystkie terzeczy, i pamiêtaj¹cej jeszcze czasy, gdy istniaÅ‚a Ziemia. Mogê? spytaÅ‚. Proszê.WpasowaÅ‚ skrzypce pod brodê, przez moment stroiÅ‚ pudÅ‚o, poczym siêgn¹Å‚ po smyczek, i spowodowaÅ‚, ¿e stary instrument roze-SmiaÅ‚ siê, potem zaÅ‚kaÅ‚, a wreszcie wydaÅ‚ z siebie pieSñ.I to wszystkow oSmiu, dziewiêciu taktach.SpojrzaÅ‚ na mnie z tryumfem, a oczy go-rzaÅ‚y mu niezwykÅ‚ym blaskiem. Grasz jak Rom powiedziaÅ‚em.WzruszyÅ‚ ramionami, lekcewa¿¹c swoje umiejêtnoSci. Prawisz pochlebstwa jak Rom. Gdzie siê tego nauczyÅ‚eS?ZagraÅ‚ jeszcze dwa takty. Wiele lat temu, na Sidri Akrak.ByÅ‚ tam stary Rom.NazywaÅ‚ siêBicazului, Cygan.GrywaÅ‚ na targowisku przed paÅ‚acem hierarchy i Pe-816 Czas trzeciego wiatruriandros wysÅ‚aÅ‚ nawet jednego ze swych falangistów, aby zaprosiÅ‚ godo Srodka.Przez nastêpne półtora roku ten Bicazului byÅ‚ muzykiemnadwornym.GraÅ‚ na lavucie, na pandero, na cytrze, na wszystkim.PoprosiÅ‚em go, ¿eby nauczyÅ‚ mnie kilku starych melodii. Och, Julien, czasami muszê sam siebie przekonywaæ, ¿e niejesteS Romem. Czasami ja muszê robiæ to samo rozeSmiaÅ‚ siê. I co siê staÅ‚o z tym twoim Bicazului? Jak mySlisz, gdzie jestteraz? To dziaÅ‚o siê tak dawno temu. Julien znów powróciÅ‚ do swo-ich gwaÅ‚townych gestów. A on byÅ‚ bardzo stary.OdÅ‚o¿yÅ‚ instrument, podszedÅ‚ do okna i zapatrzyÅ‚ siê w widokna zewn¹trz.¯Ã³Å‚te sÅ‚oñce wisiaÅ‚o ju¿ nisko nad horyzontem, chmurygêstniaÅ‚y& nadci¹gaÅ‚a burza Snie¿na.Macki drzew poruszaÅ‚y siêwolniej ni¿ zazwyczaj.Po chwili milczenia odwróciÅ‚ siê do mnie. Jakubie, podoba ciê siê tutaj? Dla mnie tu jest piêknie.I tak spokojnie. Vraiment? Naprawdê? Tak.Vraiment.Tutaj naprawdê jest spokój. Dziwne miejsce, by w nim spêdzaæ jesieñ ¿ycia.Te pola lodo-we, zaspy Snie¿ne& I spokój.Nie zapominaj o spokoju.Co znaczy trochê Sniegu,skoro mam tu tak¹ ciszê i spokój? A te ruchome zielone odrosty? Co to jest? W jego gÅ‚osiebrzmiaÅ‚o obrzydzenie. Les tentacules terribles.Les poulpes terre-stres, macki, oSmiornice podziemne? Wzdrygn¹Å‚ siê starannie wy-pracowanym, eleganckim ruchem. To s¹ drzewa powiedziaÅ‚em. Drzewa? Owszem, drzewa. Aha.Czy one te¿ wydaj¹ ci siê piêkne? To jest mój dom. Ach.Oui, oui.Wybacz, przyjacielu.Stan¹Å‚em przy oknie obok niego.Wci¹¿ miaÅ‚em w uszach dxwiê-ki, jakie wydobyÅ‚ ze skrzypiec, wci¹¿ te¿ sÅ‚yszaÅ‚em swoje ostatniesÅ‚owa, powracaj¹ce do mnie echem. To jest mój dom, to jest mójdom.Przez moment chciaÅ‚em mu zaproponowaæ wyjScie na zewn¹trz,by pokazaæ mu Swiec¹c¹ tak wyraxnie na tutejszym niebie czerwon¹Gwiazdê Romów.82Julien, powiedziaÅ‚bym.SkÅ‚amaÅ‚em ci.Mój dom jest tam.Takbym mu powiedziaÅ‚.Chocia¿, nie.Ten czÅ‚owiek jest mi drogi, alenawet on by tego nie zrozumiaÅ‚.On jest gajo.Jest gajo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]