[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Widzi pani, jestem taki sa-motny w Paryżu, od dawna nie rozmawiałem po polsku kłamał jak najęty, dziwiąc się sobie, że mu to tak łatwoprzychodzi.Zerknęła na miniaturowy zegareczek na czarnym pasku,oplatającym przegub jej ręki. No dobrze zgodziła się tak niespodziewanie, ażzatchnęło go z wrażenia ale tylko na parę minut.Siedzieli naprzeciw siebie w małej kafejce, przy jednym zestolików ustawionych na ulicy.Dookoła kłębił się tłumprzechodniów, rozmowę zagłuszały odgłosy wielkomiejskiegoruchu.Piła kawę drobnymi, krótkimi łykami, odsłaniającdrobne zęby.Z bliska wydawała mu się jeszcze piękniejsza ibardziej pociągająca.Bił od niej prawie nieuchwytny zapachwykwintnych perfum. Pani straciła kogoś bliskiego, prawda? zapytał izaraz zawstydził się swojego nietaktu. Tak, umarła moja matka. Dawno? Dwa lata temu i natychmiast dodała, widzącmalujące się na jego twarzy zdziwienie ale nieprędkozdejmę żałobę. Obserwuję panią od wielu dni, choć pani mnienaturalnie nie zauważyła mówił, znów dziwiąc sięswojej niebywałej odwadze. Czy pani codziennie przychodzido kościoła?Nie podobało się jej to pytanie. To zależy zbyła go ogólnikowo. Przepraszam za niedyskrecję.Pewnie nieprędko sięzobaczymy, a chciałbym o pani jak najwięcej wiedzieć.Niech mi pani coś opowie o sobie.Czy jest panistudentką?Spojrzała mu w twarz spochmurniałymi i smutnymi oczyma. Skończyłam Sorbonę, jeśli pana to interesuje zerknęła niespokojnie na zegarek. Muszę już iść.Jean--Pierre pewnie się niepokoi.Ugodziła go w samo serce, a więc jest na świecie mężczyzna,który ma do niej prawo. To mąż?Tym razem najwyrazniej rozbawił ją, bo prawdziwy, jasnyuśmiech ukazał się na jej ustach. Ach, nie.Jean-Pierre to bardzo dobry, choryczłowiek i wielki uczony.Pomagam mu, nie może siębeze mnie obejść udzieliła mu szeregu informacji o so -bie, niczego nie tracąc ze swojej tajemniczości. Przepraszam, nie mogę dłużej zostać, dziękuję zapomoc podniosła się z miejsca, wiotka, gibka i gotowado odlotu. Czy zobaczę panią jeszcze? zapytał schrypniętymze wzruszenia głosem, wstając aby ją pożegnać. To niemożliwe.Była już parę kroków od niego, ginęła w tłumie. Jak pani na imię?! zawołał rozpaczliwie. Danielle usłyszał, a może mu się tylko wydawało.Odchodząc, schował do kieszeni skrawek firmowegoblankietu z wypisanym rachunkiem.Przez parę ostatnich dnipobytu w Paryżu zachodził codziennie do kościoła LaMadeleine, ale dziewczyna już więcej tam nie przyszła.*Roman Powelski zatelefonował do swojego siostrzeńca wkilkanaście dni po jego powrocie z Paryża.Mieszkanie Igoraznajdowało się w jednym z ocalałych, choć mocno zniszczonychw czasie powstania budynków przy ulicy Mokotowskiej i opróczlicznych walorów, jak położenie w centrum miasta, podłączeniedo elektrociepłowni miejskiej, stosunkowo duża powierzchniamieszkalna, wyposażone zostało w taki fenomem dwudziestegowieku, jakim jest oczekiwany przez dziesiątki lat telefon.Igor wogóle mógł się uważać za dziecko szczęścia , skoro w takmłodym wieku stał się właścicielem tego luksusowego, jak nawarszawskie warunki, lokalu, nie kiwnąwszy nawet palcem,aby go zdobyć.Wiedział, że kiedyś, przed wojną, mieszkała wnim jego matka ze swoim pierwszym mężem LeonemKornickim, ale nie znał nawet tego adresu przedprzeprowadzką z Dęblina.Powelski ponoć ukrywał się pozakończeniu powstania w Warszawie, jako jeden zlegendarnych Robinsonów, i zaraz po opuszczeniu miasta przezhitlerowców zajął zasypane gruzem i rozorane przez bombęmieszkanie swojego nieżyjącego przyjaciela, w którymprzebywał w czasie okupacji.Najlepiej zachowany pokój,gabinet pana domu, przerobił na dwupokojowy lokal z kuchnią,pozostała część została rozdrapana przez licznych przybyszówdo powstającej z gruzów Warszawy.Zachowało się nawettrochę mebli, które nie zdążyły paść pastwą ani złodziei, anipłomieni: biurko, biblioteka, stół, parę krzeseł, oczywiściewszystko w opłakanym stanie, ale dzięki pracy i nakładomPowelskiego, przywrócone niemal do dawnej świetności.I otocały ten dobytek przekazał swojemu osieroconemusiostrzeńcowi, a sam przeniósł się do małego domku wJózefowie, nabytego przez niego przed samą wojną.Tłumaczył,że zły stan zdrowia wymaga stałego przebywania na świeżym,suchym powietrzu, w związku z systematycznie inieubłaganie postępującą chorobą płuc, trawiącą go odwczesnej młodości.Ta choroba, zwana ongiś suchotami,stanowiła smutne dziedzictwo przekazywane w rodziniePowelskich z pokolenia na pokolenie.Na płuca zmarlidziadkowie Igora, potem jego matka, której dodatkowożywot skróciły tragedie osobiste: utrata ukochanegodrugiego męża, ciężka ustawiczna walka o byt własny idziecka, przy zupełnym braku przygotowania do pracyzawodowej.Igor dobrze pamiętał trwożne, rozpaczliwespojrzenia matki i dotyk jej drżących rąk na swoim czolew czasie przebywanej w dzieciństwie wietrznej ospy, czyodry.Najmniejsza gorączka budziła w niej paniczny lękprzed wybuchem ogniska gruzliczego u dziecka, ale naszczęście to fatum rodzinne go ominęło.Płuca miał silneniczym miechy kowalskie, jak jego ojciec i dziad pomieczu.Tymczasem wujek Roman, mimo długotrwałychkuracji oraz częstego leczenia sanatoryjnego wciążborykał się z poważnymi dolegliwościami.W końcunawet musiał przedwcześnie zakończyć pracę i przejść narentę inwalidzką.Teraz zapowiedział wizytę usiostrzeńca, chciał go zapytać o wrażenia z podróży.Ostatnio nie widywali się zbyt często.Powelskiodwiedzał Igora głównie po to, aby go wesprzećfinansowo, podbudować skromną sytuację stypendystycomiesięczną zapomogą pieniężną.Igor w miarędojrzewania psychicznego i fizycznego zaczął się przedtym wzdragać, ale wszelkie próby rozpoczęciazasadniczej rozmowy wuj kwitował machnięciem ręki.Człowiek ten właściwie nie skarżył się nigdy, starał sięukryć jak bardzo doskwiera mu samotność przy stalepogarszającym się samopoczuciu.Raz tylko, podługotrwałym pobycie w szpitalu, wymknęły mu sięsłowa, które Igor na długo zapamiętał Bywają takiechwile, że najchętniej skończyłbym z sobą , ale zaraz po-tem zaczął żartować i snuć plany na przyszłość, choć wy-padło to sztucznie i blado.A jednak ten inwalida, przezpołowę swojego życia przykuty do łóżka, potrafił zadbaćo realizację wyjazdu Igora do Paryża w najdrobniejszychszczegółach.Do łańcucha wdzięczności Igora wobec wuj-ka przybyło jeszcze jedno ogniwo.W obecnym stanieswojego ducha młody Wolwicz nie zaprzątał sobie zbyt-nio głowy tym problemem, jako że całkowicie pochłania -ły go zmiany zachodzące w jego własnym życiu.Przed pa-roma dniami objął pierwszą swoją posadę, dzięki której,niezależnie od wysokości otrzymywanegowynagrodzenia, uzyskał status człowieka samodzielnego.Ponadto był beznadziejnie zakochany w nieznanejdziewczynie z Paryża
[ Pobierz całość w formacie PDF ]