[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- błysnęła okularami chowając pieczołowicieswój spis - chyba jedynie stary Jóźwicki, woźny sądowy, kilkalat temu przeszedł na emeryturę.Ten to miał głowę.Mieszka uwnuczki, w domku pod miastem.W sądzie na pewno będąmieli jego adres.Emerytowany woźny krzątał się w przydomowym ogródku,podwiązując wybujałe łodygi pomidorów.Na widok przybyłegonastroszył się nieufnie, ale gdy usłyszał, z kim ma do czynienia,zapałał gościnnością.- Proszę, proszę, co za wizyta - strzepywał okruchy ze stolikaprzy ławeczce.- Może pan major zechce się czegoś napić, zarazzawołam wnuczkę.- Ależ nie, panie Jóźwicki, naprawdę nie trzeba, ja tylko nachwilę.Usiadł jednak w zielonym, prześwietlonym słońcem cieniurozłożystej jabłoni.- To i ja, stary człowiek, jeszcze mogę się do czegoś przydać? -woźny marszczył twarz w uśmiechu.-1 to aż z samej Warszawy,no, no.- Właśnie - podchwycił Zglinicki - słyszałem, że ma panświetną pamięć, że wszystkie sprawy na wokandzie.- No co też - zaprotestował staruszek - jakie tam wszystkie.Ale nie powiem, nie chwalący się mam ich tu- przytknął palec do łysej czaszki - całkiem sporo.A o cochodzi, panie majorze?- To mogło być jakieś dwanaście, trzynaście lat temu.Wkażdym razie przed tą powodzią w prokuraturze, co to imarchiwum zalało.- Wiem, wiem - zachichotał.- A jakie nazwiska?- Skórnicki, Gryzboń.Nic to panu nie mówi?- Skórnicki - zastanawiał się woźny.- Gryzboń? Jakoś nie.- Byli sądzeni w związku z jakąś Miedzianowską.Coś jejmusieli zrobić.- Miedzianowska? - Jóźwicki spojrzał czujnie.- A ile mogłamieć lat?- Sądzę, że koło dwudziestki, może trochę więcej.Prawdopodobnie mężatka.Skupiona w głębokim namyśle twarz starca rozjaśniła się wnagłym uśmiechu.- A tak, mała Miedzianowska, Ania jej chyba było, pamiętam,oczywiście - zapewniał pospiesznie.- Wiedziałem, że kto jak kto, ale pan sobie na pewnoprzypomni - podkadzał major, rozglądając się po schludnieutrzymanej działce.- Ale więcej panu powie - ciągnął woźny - Władzia Łojek,nasza daleka krewna, ona mi to kiedyś opowiadała zeszczegółami, bo to w jej domu się stało.Okropne, wie pan, Aniaod tego umarła, biedaczka.Podobno była bardzo ładna.Onizresztą, ci Łojkowie, mieszkają gdzie indziej, ta stara buda poprostu się rozsypała, tak.- Ma pan może ich adres?- Powinien gdzieś być - dźwignął się ociężale.- Pisywaliśmykiedyś do siebie, to znaczy córka, zobaczę w komodzie, czy niema jakiej koperty.Brzęczyk u drzwi zaterkotał gwałtownie.Zerwała sięspłoszona, zasłaniając wierzchem dłoni otwarte do krzyku usta.Jednym skokiem był przy niej, ścisnął mocno za rękę, cośpokazał na migi.Znów natarczywy terkot.- Chwileczkę - krzyknęła patrząc na Zygmunta, jak zręczniewspina się na obszerny pawlacz.Ćwiczyli ten manewrkilkakrotnie.Tak jak było umówione, rzuciła koc na złożonąwersalkę, kopnęła stołek spod pawlacza do kuchni i zdarłaplaster z wizjera przy drzwiach, przylepiając go do wieszaka naokrycia.Od pierwszego dzwonka minęło dwadzieścia pięćsekund.- Kto tam? - zapytała przez drzwi.- Milicja, proszę otworzyć!Weszło ich dwóch, w mundurach i czapkach.- Jestem tutejszym dzielnicowym - powiedział starszy, znaszywkami sierżanta.- Przepraszamy za najście, aleprzeszukujemy wszystkie mieszkania.- Ale o co chodzi? - poprawiła potargane włosy, cofając się dopokoju.- Proszę, niech panowie wejdą.- Rzuciła się do zasłony.- Przepraszam, że tak ciemno, spałam trochę - wskazała zmiętykoc.Młodszy nie korzystając z zaproszenia zajrzał do drugiegopokoju, do kuchni, postał chwilę w drzwiach łazienki omiatającciasną przestrzeń badawczym spój rżeniem, otworzył nawetścienną szafę w przedpokoju i rozgarnął wiszące tam sukienki ipłaszcze.- Dowód proszę - mówił tymczasem dzielnicowy.- Pani samamieszka?Wyjęła z torebki żądany dokument.-Tak, sama – podała go milicjantowi – ale naprawdę nierozumiem, co panowie.- Obywatelka Krystyna Kozłowicz, tak? - odczytał i spojrzałna nią groźnie.- Zna pani niejakiego MiedzianowskiegoZygmunta?- Pierwsze słyszę - powiedziała zdecydowanie.To byłonajtrudniejsze.- Może z widzenia.Jak on wygląda?Sierżant wyjął z raportówki notes i niewielki kartonik.Zpowiększonej odbitki wychynęła ku niej znajoma twarz.- No co? Nie zna pani? - zaczął coś pisać, opierając notes naraportówce.- Proszę, niech pan usiądzie - podsunęła mu krzesło i samaprzycupnęła naprzeciw.- Pytałem o coś - mruknął nie unosząc głowy.- Nie, nigdy w życiu nie widziałam tego człowieka -zaprzeczyła i drgnęła.W drzwiach pokoju stał od dłuższej chwili drugi milicjant,przypatrując się jej podejrzliwie.- Jak tam? - starszy wstał wpychając notes na miejsce.- Jestcoś?- Tak z wierzchu to nie widać - odrzekł funkcjonariusz.-Same babskie rzeczy.Chyba że.- Że co?Milicjant mruknął coś pod nosem i wskazał ruchem głowyłazienkę.Wyszli tam obaj, coś przewracali w szafce nadumywalką.Poznała po dźwięku.Zacisnęła na chwilę powieki.- Co to jest? - sierżant wyciągnął dłoń, na której spoczywałopodłużne plastykowe pudełko z rozkręconą i starannie umytąmaszynką do golenia.- To moje - odparła swobodnie, z filuternym uśmiechem iuniosła wysoko jedno ramię.Była w letniej bluzce bezrękawów.- Depilowanie jest bardzo higieniczne - szarżowała.Dzielnicowy rzucił okiem i poczerwieniał.- Też masz pomysły - burczał wtykając pudełko koledze.-Weź i odnieś na miejsce.W szafie sprawdzałeś?- Tak! -odkrzyknął tamten z korytarza.- Nic nie ma.Wyszli do przedpokoju.Sierżant rozejrzał się po ścianach.- A pawlacz? - wyciągnął palec do góry.- Zaraz.- zmieszał się pomocnik.- Pani da jaki stołek -rzucił nie patrząc na stojącą bez ruchu dziewczynę.Wspiął się na podany taboret, uchylił nie domkniętedrzwiczki i wykręcając głowę pod niskim sufitem usiłowałzajrzeć do środka.- Nic - zameldował zeskakując na podłogę.- Jakieś starełachy, kołdra czy coś.Z brzegu mała walizka, ale tyle na niejkurzu, o! - oddzielił dłoń od dłoni na jakie ćwierć metra.- No dobra, idziemy - Westchnął dzielnicowy.- Jakby panitego osobnika zauważyła, to proszę dać znać do komisariatu.- Nie znam numeru - próbowała rozciągnąć wargi wuśmiechu.- Nie szkodzi, w książce pani znajdzie.Albo najlepiej od razudo komendy dzielnicowej, na Malczewskiego.Do widzenia!Wyszli, a echo ich ciężkich kroków rozlegało się po korytarzu.Słyszała, jak dzwonią do sąsiednich drzwi.Dopiero terazzaczęła oddychać pospiesznie, z trudem powstrzymującnapływające do oczu łzy.Wróciła do pokoju, opadła na posłaniei przyciskając chusteczkę do ust, chlipała cicho.Ażpodskoczyła, gdy dotknął jej ramienia.Widocznie zsunął się zpawlacza bezszelestnie.- Nie zakleiłaś judasza - upomniał surowo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Podstrony

    Strona startowa
    Marek Skała, Andrzej Mleczko psychologia zmiany. rzecz dla wscieknietych. wydanie ii rozszerzone pełna wersja
    Wybrane rozdziały matematycznych metod fizyki PROBLEMY ROZWIĽZANE Andrzej Lenda i Bartłomiej Spisak
    Siemieniewski Andrzej ks Wiele œcieżek na różne szczyty. Mistyka religii
    Paczkowski Andrzej Pół wieku dziejów Polski 1939 1989
    Zbigniew Nienacki (Andrzej Pilipiuk) Pan Samochodzik i sekret alchemika Sędziwoja
    Pilipiuk Andrzej (Olszakowski Tomasz) Pan Samochodzik i Mumia Egipska
    Kapusta Andrzej Szaleństwo i władza. Myœl krytyczna Foucaulta
    Swat Andrzej Komisarz Grosz Zaplac im prosze
    Andrzej.Ziemiański Dziennik.czasu.plagi.(PDF)
    Tokarek Izabela Opiekunka
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • whatsername.htw.pl