[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale co począć? Czy mógł zepchnąć na mo-rze przy pomocy swoich pięćdziesięciu ludzi trzystu dwudziestu marynarzy zagranicz-nych, ostrzelać, storpedować i zatopić szesnaście opancerzonych potworów, które ota-czały port?Oczywiście, że nie mógł.Lecz mógł, a nawet powinien był protestować w imieniuswego kraju przeciw pogwałceniu terytorium państwowego.Pewnego dnia, gdy dowódcy angielski i francuski wysiedli na ląd jako zwyczajniśmiertelnicy wiedzeni ciekawością, pan Schnack skorzystał z okazji, by zażądać wy-jaśnień i poczynić półurzędowe kroki, których dyplomatyczny umiar nie wykluczałgwałtowności.Odpowiedział mu dowódca angielski.Pan Schnack wyjaśnił niepotrzebnie siędenerwuje.Komendanci statków stojących w porcie stosują się tylko do rozkazów wła-ściwych admiralicji.Nie mogą ani dyskutować, ani interpretować tych rozkazów, mogąje tylko wykonywać.Przypuszczać jednak można, że przyjazd międzynarodowej flo-ty ma jedynie na celu utrzymanie porządku wobec rzeczywiście olbrzymiego napływuciekawych, który mógł przybrać jeszcze większe rozmiary.Poza tym pan Schnack możebyć spokojny.Sprawa bolidu jest przedmiotem badań i prawa każdego będą niezaprze-czalnie uszanowane. Z całą pewnością potwierdził komendant francuski. Skoro wszystkie prawa będą uszanowane, będę mógł bronić i moich! wykrzyk-nął nagle jakiś osobnik wtrącając się bez ceremonii do dyskusji. Z kim mam zaszczyt? zapytał dowódca angielski. Dean Forsyth, astronom z Whastonu, prawdziwy ojciec i prawowity właściciel bo-lidu odpowiedział z godnością osobnik.Pan Schnack wzruszył lekko ramionami. Ach! Doskonale! rzekł Anglik. Znam dobrze pańskie nazwisko, panie For-syth.Oczywiście, skoro posiada pan prawa do bolidu, dlaczego nie miałby pan z nichkorzystać? Prawa! przerwał w tym momencie drugi osobnik. Cóż więc ja miałbym po-wiedzieć o moich? Czyż to nie ja, ja sam, doktor Sydney Hudelson, zwróciłem pierwszyuwagę świata na ten bolid? Pan?! zaprotestował Dean Forsyth odwracając się gwałtownie, jak ukąszonyprzez żmiję. Ja.153 Konował z przedmieścia chce pretendować do takiego odkrycia ! Równie dobrze jak ignorant w pana rodzaju. Samochwał, co nie wie nawet, którą stroną patrzy się przez lunetę! Błazen, który nigdy nie widział teleskopu! Ja.ignorant? Ja.konował? Nie taki znów ignorant, żebym nie umiał zdemaskować oszusta! Nie taki znów marny konował, żebym nie znalazł lekarstwa na złodziejstwo! Tego już za wiele! zawołał zduszonym głosem, pieniąc się ze złości Dean For-syth. Niech pan uważa!Dwaj rywale z wściekłością w oczach grozili sobie zaciśniętymi pięściami i cała sce-na byłaby się zapewne zle skończyła, gdyby Francis i Jenny nie rzucili się między zapa-śników. Wuju! wołał Francis przytrzymując Deana Forsytha silną dłonią. Tatusiu! Błagam cię! Tatusiu! prosiła płacząc Jenny. Cóż to za dwaj opętańcy?Zefiryn Xirdal, przyglądający się z pewnej odległości tej tragikomicznej scenie, zapy-tał o to Setha Stanforta, obok którego przypadkiem się znalazł.W podróży przechodzi się łatwo do porządku nad protokołem towarzyskim.PanSeth Stanfort odpowiedział bez ceremonii na to pytanie, które mu nieznajomy bez ce-remonii postawił. Czy nie słyszał pan o Deanie Forsycie i doktorze Hudelsonie? Dwóch astronomach-amatorach z Whastonu? Właśnie. Odkrywcach bolidu, który tu niedawno spadł? To oni. Dlaczego się tak kłócą? Nie mogą się pogodzić co do tego, komu przypada pierwszeństwo odkrycia.Zefiryn Xirdal wzruszył pogardliwie ramionami. Mają też o co! powiedział. I obaj uważają się za właścicieli bolidu rzekł jeszcze Seth Stanfort. Pod pretekstem, że przypadkowo ujrzeli go na niebie? Tak właśnie. Mają tupet oświadczył Zefiryn. Ale co robi w tym wszystkim ten młodyczłowiek i ta dziewczyna?Pan Seth Stanfort wyjaśnił uprzejmie sytuację.Opowiedział, jaki to zbieg okoliczno-ści zmusił dwoje narzeczonych do wyrzeczenia się projektowanego związku i wskutek154jakiej to absurdalnej zazdrości korsykańska nienawiść* dzieląca dwie rodziny złamałaich tkliwą i wzruszającą miłość.Xirdal wydawał się wstrząśnięty.Spoglądał jak na dziwne zjawisko na Deana Forsy-tha wstrzymywanego przez Francisa Gordona i Jenny Hudelson obejmującą słabymiramionami rozjątrzonego ojca.Gdy Seth Stanfort skończył opowiadanie, Zefiryn beznajmniejszego podziękowania zawołał donośnie: Tym razem to już za wiele! i oddaliłsię wielkimi krokami.Opowiadający śledził z flegmą odchodzącego oryginała, po czymprzestał o nim myśleć i wrócił do Arkadii Walker, którą chwilowo opuścił na czas tegokrótkiego dialogu.Tymczasem Zefiryn Xirdal wychodził z siebie.Brutalnym ruchem otworzył drzwiswego domku. Wuju! zawołał do pana Lecoeur, który podskoczył na tę apostrofę wypowie-dzianą jadowitym tonem. Oświadczam, że to już jest zbyt potworne. Cóż się znów stało? zapytał pan Lecoeur. Bolid, do diabła! Ciągle ten przeklęty bolid! Cóż on znów zbroił? Po prostu zaczyna szerzyć zniszczenie na całej powierzchni kuli ziemskiej.Niemożna się już doliczyć jego zbrodni.Nie tylko przeobraża wszystkich tych ludzi w zło-dziei, ale może pogrążyć świat we krwi i pożodze, siejąc wszędzie niezgodę i wojnę.Nie koniec na tym! Pozwala sobie rozdzielać narzeczonych.Proszę zobaczyć, wuju, todziewczątko.Mogłaby rozczulić do łez Słup graniczny.To wszystko, zaiste, jest zbytobrzydliwe. Jacy narzeczeni? O jakim dziewczątku mówisz? Cóż to znów za wariactwo? za-pytał przerażony pan Lecoeur.Zefiryn Xirdal nie raczył odpowiedzieć. Tak, to jest zbyt ohydne stwierdził gwałtownie. Ale nie, nie ścierpię tego dłu-żej.Pogodzę wszystkich ze sobą, i to jak jeszcze! Jakie nowe głupstwo chcesz zrobić, Zefirynie? Do diabła! Nie trzeba na to czarodzieja.Wrzucę ten ich bolid do wody.Pan Lecoeur zerwał się na równe nogi.Twarz jego pobladła pod wpływem silnegowzruszenia, które mu tamowało oddech.Ani przez chwilę nie pomyślał, że Xirdal działapod wpływem gniewu i rzuca pogróżki, których nie będzie mógł zrealizować.Dał prze-cież dowody swej potęgi.Można się było po nim wszystkiego spodziewać. Nie zrobisz tego, Zefirynie! zawołał pan Lecoeur. Przeciwnie, zrobię to.Nic mi nie może przeszkodzić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]