[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Bogu dzięki! - Gerard puściłTremaine i chwycił kulę, nim zatonęła ponownie.- Tam jest wyspa, może do niej popłyń? - zaproponowała Tremaine, przyglądając się Gerardowi.To wydawało się całkiem wykonalne, chociaż dziewczyna nigdy dotąd nie pokonała na wodzie po-dobnej odległości.Gerard odwrócił się we wskazanym kierunku.- Wyspa? To równie dobrze może być przylądek.- Wszystko jedno.Ruszajmy&Pokręcił głową.- Nie.Skoro mamy kulę, wystarczy poczekać, aż zadziała odwrotne zaklęcie.Wszystko dokład-nie obliczyłem& - Dokładnie? Gerard, co się dzieje? To miała być broń, a nie urządzenie transportujące! - zapro-testowała Tremaine, z trudem utrzymując głowę nad wodą.- Zaczekaj.- Zanurzyła się znowu ipozbyła drugiego buta.Kiedy ponownie pojawiła się na powierzchni, Gerard zapytał z niepokojem:- Nic ci nie jest?- Buty - odparła krótko.- Co się dzieje z twoim zaklęciem?- Ach, rzeczywiście.No, zdarzyło się coś nieprzewidzianego.- Myślisz?- Ironia zawsze pomaga w trudnych sytuacjach.- Twarz mu znieruchomiała.- Tremaine, zobacz.Odwróciła się szybko w kierunku, w którym patrzył.- Gardier.Jeszcze przed chwilą tego statku tutaj nie było.Teraz unosił się nisko nad wodą, oddalając się odnich, a jego czarne, masywne kształty rysowały się wyraznie na tle jasnego nieba.Było dokładniewidać strzępiasty grzebień, płetwy oraz długą, prostokątną kabinę, wiszącą nisko pod pękatym kad-łubem.- Skąd on się tutaj wziął? - Tremaine zdała sobie sprawę, że szepcze.Istniało niewielkie prawdo-podobieństwo, żeby z takiej wysokości można było dostrzec dwie unoszące się na falach głowy,tym bardziej że latający pojazd oddalał się od nich, ale instynktownie usiłowała zanurzyć się takbardzo, żeby móc tylko oddychać.Statek powietrzny posuwał się powoli, ale coś w jego wyglądzienasuwało jej myśl o osie, ciężkiej od jadu, poszukującej ofiary.- Pojawił się przed chwilą.Widziałem.- Gerard popatrzył za statkiem.- Najpierw błysnęło, a po-tem znalazł się nagle nad nami& Tak jak my przedtem.- Tak jak my?- Ataki Gardier na wybrzeże zawsze zaczynają się od zachodu& - mamrotał do siebie Gerard.- Iw tamtą stronę wracają.Jeśli zachód jest po tej stronie& Zaczekaj! - Szarpnął się, ochlapując Tre-maine, nerwowo usiłując wydobyć coś z kieszeni spodni.Wyciągnął kompas, wytrząsnął z niegowodę i bacznie mu się przyjrzał.- Zachód jest tam!- Zaklęcie wysłało nas do Chaire? - Marszcząc brwi, Tremaine przyjrzała się wyspie i odległemuskalistemu brzegowi.Okolice portowego miasta Chaire były płaskie.W końcu zaskoczony umysłTremaine dodał dwa do dwóch.- Przeniosło nas tam, skąd przybywają Gardier.- Czekaj& patrz! - Gerard pokazał jej kierunek.Tremaine zmrużyła oczy, patrząc pod słońce.Skalistą wyspę okrążał jakiś ciemny punkt.- Jeszcze jeden statek powietrzny&Uderzyła boleśnie o ziemię, ociekając galonami wody.Spadanie zakończyło się nagle.Rozejrzałasię, oszołomiona.Gerard leżał o kilka stóp od niej, cały mokry, ale miał w ręku kulę.Popatrzyli nasiebie ze zdumieniem.Z góry dobiegły ich okrzyki radości, a potem Breidan i Niles przeskoczyli przez barierkę i, śliz-gając się po błocie, które powstało dzięki masom wody, wylądowali z głośnym plaśnięciem oboknich.- Co się stało? - zapytał Niles.- Gdzie&Gerard wypuścił kulę z ręki i potrząsnął nim.- To zaklęcie transportujące!- Domyśliłem się tego, ale gdzie&- To niemożliwe - wybuchnął Tiamarc zza barierki.Gerard i Tremaine popatrzyli na niego, nicnie rozumiejąc.- Bo przecież tak jest - dodał Tiamarc.- Gdzie trafiliście? - dopytywał się Niles.Tremaine spostrzegła, że słona woda przemoczyła notatki rozłożone na zewnątrz kręgu i że atra-ment się rozmył.Chwyciła Gerarda za ramię.- O, nie! Zaklęcie& Woda!- To tylko robocze notatki.- Pokręcił głową.- Mamy wszystko w kilku kopiach w maszynopisie.- Och.- Tremaine usiadła, odgarniając mokre włosy z czoła.- Nieważne.- Gdzie się dostaliście? - zapytał znowu Niles.Wciąż oszołomiona Tremaine próbowała ogarnąć sytuację i znowu szarpnęła Gerarda za rękaw.- Arisilde już kiedyś zrobił zakręcie transportujące.Opowiadał mi o tym&- Pamiętam, że to opisywał.- Gerard energicznie pokiwał głową.- Wydawało mi się, że użył sta-rego kręgu odmieńców&- I kuli.Zaklęcie zniszczyło kulę, ale&- Oni mogą nadal tam być.- Popatrzył jej w oczy.- Nicholas i Arisilde.Tremaine otworzyła usta, ale nie potrafiła powiedzieć ani słowa.- Gdzie byliście?! - wykrzyknął Niles, potrząsając Gerardem.- Nie wiem.- Gerard wysunął się z jego uścisku, kręcąc głową.- Niles, tam był biały dzień.- Wielki Boże.- Niles potarł czoło, starając się zrozumieć to co usłyszał.- Widzieliśmy statki powietrzne Gardier: jeden nadlatujący od strony jakiejś wyspy, a drugi zmi-erzający ku niej - powiedział Gerard.- Ten drugi mógł wracać z Chaire.To jedna z ich baz, Niles.-Pokręcił głową, uśmiechając się w zadumie.- To nie jest broń.Arisilde Damal przygotował zaklęcietransportujące, które przenosi nas do bazy Gardier.Arisilde nigdy nie chciał tworzyć broni, pomyślała Tremaine, przypominając sobie swoje własnesłowa.@@4 Wyspa Burz- Wciąż sądzę, że on żyje - powiedział Ilias w zamyśleniu.Położył się na skale, opierając głowęna ramionach, i przyglądał się rozgrywającej się na dole scenie.Znajdowało się tam kolejne odgałę-zienie wielkiej jaskini, która ciągnęła się pod górą, a punkt, z którego patrzył, to był otwór nieduże-go tunelu, umieszczony w skalnej ścianie na wysokości jakichś pięćdziesięciu kroków.W dole zna-jdował się występ skalny, będący dziełem natury, ale powiększony częściowo drewnianym podes-tem, oświetlonym lampami magicznymi.Przy jego krawędzi cumował jeden z latających wielory-bów, ogromny i cichy, unoszący się w wilgotnym powietrzu niczym uwięziony grzmot.Okołotrzydziestu kroków pod tym prowizorycznym dokiem, w większości ginąc w mroku, na dnie jaskinipłynęła ciemna rzeka.- Myślę, że on oddycha.Leżący obok niego Giliead uniósł z powątpiewaniem brwi.- A ja myślę, że tylko sobie to wyobrażasz.- Ze swego punktu widokowego mogli się przekonać,że wieloryb nie ma nóg, a przesuwa się w powietrzu dzięki ostrym płetwom ogonowym.Teraz teżłatwiej było ustalić, jakie jest jego przeznaczenie: w ciele znajdowały się miejsca, w których podró-żowali czarnoksiężnicy.Wsiadali do środka po trapie sięgającym od skały do otworu w kwadra-towym podbrzuszu, zwieszającym się przez całą długość dolnej części ciała potwora.Od jakiegoś czasu kilku czarnoksiężników przemieszczało się z zewnątrz do środka i odwrotnie,a teraz niewolnicy ładowali na pokład drewniane skrzynie i metalowe pojemniki ze stosów ustawi-onych na podeście.Giliead pokręcił głową, przyglądając się jednemu z nich ze zmarszczonymibrwiami.- Oni go w jakiś sposób składają z części.- Karmili go - sprzeciwił się Ilias, drapiąc się energicznie po głowie.Wymazali się błotem, żebypozbyć się własnego zapachu, który mógłby zwrócić uwagę zniewolonych wyjców, i swędziało gocałe ciało, a zwłaszcza miejsca, gdzie miał włosy.- Z tych kadzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]