[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ciosy harpuna nie zadają takich ran.Wydawałoby się raczej, że zwierzę zostało zmiażdżone. Zmiażdżone.przez kogo?Tego pytania nie należałoby zadawać bednarzowi, bowiem łatwo się domyślić, jakabyłaby odpowiedz.Czyżby więc miał rację wbrew wszystkim, czyżby te akweny dewa-stował potwór morski o niezwykłych rozmiarach i niesamowitej sile?Pożeglowano dalej i kapitan Bourcart nie miał powodu do narzekania na pogodę.Wiatry były niezwykle pomyślne, toteż rejs zapowiadał się krótki.Jeżeli warunki atmos-feryczne nie ulegną pogorszeniu, Saint-Enoch zużyje na drogę powrotną do Vanco-uveru zaledwie trzy czwarte czasu potrzebnego na dotarcie do Wysp Kurylskich.Gdy-by jeszcze udało mu się korzystnie zapolować, to zdążyłby w porę, żeby zbyć swój to-war na rynku w Victorii.Niestety ta nadzieja zawiodła, i to zarówno na Morzu Ochockim, jak i po opuszcze-niu Petropawłowska.Ani razu nie zaszła potrzeba rozpalania pod kotłami i dwie trze-cie baryłek dalej stało pustych, Kapitan Bourcart nadrabiał miną i pocieszał się nadzie-ją, że za kilka miesięcy wynagrodzi straty na wodach Nowej Zelandii.Bosman Ollive wciąż powtarzał młodszym marynarzom, którzy nie mieli jeszcze do-świadczenia: Widzicie, chłopaki, taki już jest ten zawód! Jeden rok bywa pomyślny, drugi nie-pomyślny i nie trzeba się ani dziwić, ani tracić ducha.Bo wieloryby nie gonią za stat-kiem, cały dowcip polega na tym, żeby wiedzieć, gdzie należy ich szukać.Więc musicieuzbroić się w cierpliwość, schować ją do waszych worków, nakryć z wierzchu chustecz-ką.i czekać!91Nie ma co, mądrych rad udzielał bosman i lepiej było słuchać jego niż majstra Cabi-doulina.Ten pierwszy kończył nieodmiennie każdą rozmowę tymi słowami: No co, butelka rumu jeszcze stoi? Jeszcze stoi odpowiadał bednarz.A jednak im dłużej żeglowano, tym bardziej wydarzenia potwierdzały słowa Jana-Marii Cabidoulina.Wprawdzie Saint-Enoch nie napotkał już więcej ani jednego wie-loryba, ale za to niekiedy widziano na powierzchni morza jakieś szczątki, kawałki łodzi,dryfujące kadłuby statków.Godne uwagi zaś było to, że wszystkie te statki zdały się gi-nąć na skutek zderzenia.Jeśli zostały opuszczone przez ludzi, to dlatego, że nie mogłyjuż się utrzymywać na wodzie.Wreszcie dwudziestego listopada monotonię rejsu przerwało radosne wydarzenie:trafiła się okazja zapełnienia części baryłek.Ponieważ wiatr od poprzedniego dnia trochę zelżał, kapitan Bourcart kazał posta-wić foksztaksle i lizle.Piękne słońce świeciło na bezchmurnym niebie i horyzont ryso-wał się wyraznie na całym obwodzie.Około trzeciej, kiedy kapitan Bourcart, doktor Filhiol i oficerowie gawędzili podkasztelem rufowym, rozległ się znowu okrzyk: Wieloryb! Wieloryb!To wołał harpunnik Ducrest czuwający na grotmaszcie. Gdzie? natychmiast padło pytanie z ust bosmana. Trzy mile od nas po zawietrznej.Tym razem sprawa była bezsporna, gdyż we wskazanym kierunku wzbijała się po-nad morzem prawdziwa fontanna.Zwierzę powróciło na powierzchnię po zanurzeniusię i w tym właśnie momencie, kiedy wypuściło z siebie słup wody i pary, Ducrest je za-uważył.Wkrótce po pierwszym wydmuchu nastąpił drugi.Nikogo nie zdziwiła spontaniczna uwaga porucznika Allotte a: No nareszcie.Ten przynajmniej nie jest martwy. Racja zgodził się Heurtaux i nawet chyba nie zraniony, bo fontanna jest bia-łą. Trzy łodzie na wodę! rozkazał kapitan Bourcart.Nigdy jeszcze polowanie nie odbywało się w tak pomyślnych warunkach: morzegładkie, słaby wiaterek, w sam raz, żeby wypełnić żagle łodzi, no i jeszcze kilka godzindnia, co pozwalało na dłuższy pościg.W parę minut łodzie pierwszego oficera, Coqueberta i Allotte a były już na wodziewraz ze zwykłym wyposażeniem.W każdej zasiedli: oficer, po jednym marynarzu przysterze, po czterech przy wiosłach oraz harpunnicy na dziobie, po czym łodzie szybkopomknęły na północny wschód.Heurtaux zalecił obu porucznikom zachowanie jak najdalej idącej ostrożności tak,92żeby nie wystraszyć wieloryba, lecz go zaskoczyć znienacka.Wydawał się on pokaznychrozmiarów, gdyż woda, w którą walił potężnym ogonem, strzelała na dużą wysokość.A tymczasem Saint-Enoch zbliżał się powoli pod bramslami i lizlem.Wszystkie trzy lodzie szły w jednej linii, gdyż stosując się do wyraznego rozkazu ka-pitana, miały się nie wyprzedzać.Lepiej, żeby znajdowały się w kupie w chwili zaatako-wania zwierzęcia.Tak więc porucznik Allotte musiał powściągnąć swój zapał.Nie przyszło mu to ła-two, toteż od czasu do czasu Heurtaux musiał go mitygować: Nie tak prędko! Nie tak prędko, proszę pozostać w szeregu!Kiedy harpunnik zauważył wieloryba, zwierzę wynurzało się w odległości okołotrzech mil od statku, tę przestrzeń łodzie przebyły bez trudu w pół godziny.Wtedy żagle ściągnięto i maszty położono pod ławki, żeby nie przeszkadzały w ma-newrach.Każdy harpunnik miał do swojej dyspozycji po dwa harpuny, z których jedenwymienny.Lance o wyostrzonych końcach i ostre bosaki były pod ręką.Upewniono się,że liny, zwinięte w kadziach, nie poplączą się przechodząc przez okute ołowiem rowkina dziobie i dadzą się łatwo rozkręcić na balu przytwierdzonym do pokładu.Jeżeli za-cumowane zwierzę zacznie uciekać płynąc na powierzchni lub zanurzając się do wody,wówczas linę będzie się luzować.Wieloryb mierzył nie mniej niż dwadzieścia osiem do dwudziestu dziewięciu me-trów i należał do gatunku humbaków.Płetwy piersiowe miały ze trzy metry długości,a trójkątny ogon co najmniej sześć do siedmiu metrów.Na oko ważył jakieś sto ton.Humbak, nie zdradzając najmniejszych objawów strachu, poddawał się kołysaniudługiej martwej fali, ze łbem odwróconym do łodzi.Jan-Maria Cabidoulin na pewnooszacowałby jego tłuszcz na minimum dwieście baryłek.Trzy łodzie, jedna z każdego boku i trzecia z tyłu gotowa do przeskoczenia na lewolub na prawo, podpłynęły nie budząc czujności zwierzęcia.Durut i Ducrest stojąc na pokładzie ważyli w rękach harpuny, czekając na chwilę,kiedy można je będzie cisnąć pod płetwy, tak aby zadać śmiertelne uderzenie.Jeżeli obajtrafią, pojmanie będzie pewniejsze, bo gdyby jedna z lin pękła, druga utrzyma na pew-no i zwierzę nie umknie.Ale w chwili kiedy łódz porucznika Allotte a zbliżyła się do zdobyczy, nim harpun-nik zdążył wykonać rzut, wieloryb obrócił się gwałtownie, mało nie zmiażdżywszy ło-dzi, po czym zanurkował, uprzednio walnąwszy tak mocno ogonem, że woda rozpry-snęła się na dwadzieścia metrów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]