[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Albo te wszystkie mrocznetajniki duszy szatan po prostu w jeden węzeł nam zsupłał, ukazując nam wyłącznie i uparcietylko najpospolitsze jego objawy: szały i ekstazy miłosne.I są ludzie krzywił się Hertenstein niedbale co zapatrzywszy się w te wybuchy chucisądzą, że stanęli przed tajnym ogniskiem życia.Przywdziewają tedy co prędzej szatykapłańskie.A to są, kto wie, czy nie krótkie i marne wybłyski wielkiego morza podziemnychpłomieni, światowego Agni, w którym wszelka chuć tak tonie, jak tonie każdy brud życia wszerokim sercu.I ty byłeś mi jednym z takich. Jakich? Wspomniałeś pierwszy o Astarte.Takich oto brązowych kudłatych diabłów z płaskimitwarzami czarnych panter, co na szczycie ekstazy cielesnej druzgotali swe ciała podtryumfalnym wozem Astarty.A po chwilowej zadumie: Tyś powinien był unikać kobiet, życia, ludzi, wielkich miast, bo tylko w rojnych tłumachprzejawia się druzgocąca potęga tych ponurych bogów. Nie mogłem, Henryk, nie mogłem inaczej!.Ta trwoga, ten niepokój (wiesz? mówiłem!),ten paniczny lęk przed zmorą życia rzucał mnie między ludzi jak między wilki.I teraz nawet, gdy pomyślę, czuję, że nie mogę, Bóg widzi, nie mogę!.I Mller przysunął się nagle, cicho i potulnie jak chart, i najniespodziewaniej dla Hertensteinapocałował go w ramię.I wnet potem wsparł ciężką głowę na tymże ramieniu. Nie mogę, Henryk!.Coś łka, zrywa się jękiem w duszy.Ludzi mi potrzeba! %7łyczliwości,dobra, ciepła mi potrzeba!Hertenstein skrzywił się w pierwszej chwili.Po kilka razy otwierał usta, aby coś powiedzieć,przemilczał jednak za każdym razem.Wreszcie nie wytrzymał. Czy i mnie masz za wilka? Mów szczerze! Tak, Henryk. Szukasz fałszu i kłamu w mych słowach? brudu w mych myślach? Nie, Henryk dziś nie.Jutro będę.Jutro pomyślę: Ten Henryk z wysokich koturnów naziemię spaść musiał; sceptycyzm takich ludzi rodzi się tylko z niedołęstwa, cynizm przerastaich siły.Zda się, biały, czysty; przyjrzeć mu się bliżej: trupia biel do góry grzbietemprzewróconego gadu.Jutro, jutro! powtarzał bezradnie; już mu głos drgać poczynał nadobre.I nagle, jakby pożałowawszy swych słów i myśli, pocałował go dwukrotnie, raz po raz, wramię.Hertenstein zerwał się i, walcząc z uczuciami współczucia i niesmaku, odsunął go niechętnieod siebie.On zaś machnął smętnie zmiękczałą jakby w stawach i niemocną ręką.Począł ocierać pot, cotłustymi kroplami rozsypał się po bladej i umęczonej twarzy. Widzisz takie życie moje!.Szukałbym po świecie na klęczkach miłości, przyjazni,przywiązania, a znajduję.Wracam za każdym razem od ludzi pełen goryczy i nienawiści: wcałe ciało setki cierni mi powbijano.A ja każdy cierń przypomnieniem wyciągam, rozjątrzami rozkrwawiam rany.Setki, setki cierni!.I cały rozbolały, krwawiący, tarzam się w bólu iwyć chcę, wyć jak zwierzę, które z gromady wygryziono precz!Westchnął ciężko i splótłszy ramiona na stole ukrył w nich twarz. Henryk, zlituj się! pomóż mi zakończyć to wszystko.Po co mi te kilka miesięcy?! Widziszprzecie, że ja nie mam w sobie tej mocy wewnętrznej nawet na jeden dzień życia.I zerwały się w nim ostatnie pęta: zapłakał jak dziecko, cicho, bezradnie i obrzydliwiemiękko.Pies podniósł łeb i mruknął, ale tym razem już nie podbiegł.Patrzał raczej z pewnymzniecierpliwieniem w stronę swego pana.Hertenstein powstał powoli i wyprostował się sztywno.Po czym, jakby szukając czegośwokół, zagarnął wzrokiem po ścianach.Oczy zatrzymały się na portrecie i przylgły dońdługo, uparcie.Oderwał je siłą i spostrzegłszy psa pod fortepianem strzelił nań z palców. I cóż ty na to, Venta?.No, chodz, chodz!.I czego ty drżysz? no, głupia?Przedelikacone, przenerwione, nadwrażliwe psisko! Histeryczka!.Patrz, śmieję sięprzecie.Och, jak to skacze! jak to się przegina! jak kokoszy się radośnie! Już rada? Ujmujące stworzenie! Teraz łasisz się do mnie, nie do niego? oczywiście! Ty szelmoniewierna!.Nie lizać poszła precz!.No, no skomlijże teraz, skomlij z radosnegowyczulenia.Och, ty wdzięku niewieści![2]Hertenstein przerwał sobie na samym wstępie.Powstał ciężko i wydobywszy jakąś szkatułkęz biurka, począł rozgrzewać dwa metalowe cybuszki nad spirytusowym płomieniem. Ty się nie dziw mówił flegmatycznie. Przyzwyczaiłem się potrzebuję.Myśl mistaje, słowa więdną bezbarwne na ustach.Te półsny ducha na jawie to najgorsze chwileżycia.Nie mogę! I tobie przygotuję.Dodam zresztą więcej tytuniu.To cię prędzej uspokoi,zwróci wyobraznię w kierunku konkretności i ani się spostrzeżesz, jak w barwnych obrazachroztopi się twój lęk.Potrzeba mi twych zmysłów wszystkich, wyobrazni i uwagi całej: chcę,byś raz jeszcze przemyślał to życie dziwne, jakie sobie ścielemy.O sztuce będzie mowa otym grzechu naszym pierworodnym, za którym idzie kobieta, utracenie raju rzeczywistości,wreszcie zło wszelkie i gorycz życia aż po grobu próg.Grób na nas poczeka.Wspomnieniechce pożegnania, życie prosi o wspomnienie.Duch wzdryga się przed tym, że ma zakończyćna przypadku dnia on chce objąć wszystko, co było, obtoczyć życie ostatecznie i rzecwtedy dopiero: niech się kończy.Masz fajkę.Ta ci postawi wnet barwne kulisy i zapaliświatła.Ja dam myślom swoim bieg swobodny.A ty pal.Na czym ja stanąłem? Przyjechałeś na zamek za pózno podchwycił czym prędzej Mller, wtulając sięgorączkowo, febrycznie w miękki kąt kanapy. Taak.Pal, proszę!.No, i nastały zwykłe formalności, dotyczące pozostałego majątku,grubo zresztą nadwyrężonego.Przy dłuższym życiu ojca pochłonęłyby prawdopodobnie całąfortunę te walące się w gruzy ruiny zamku, które upór fanatyka sprzęgał w żelazne obręcze,niemalże wraz ze skałą, na której stały: bo i skała kurczyła się i pękała.W papierach nabiurku znalazłem list jego wprost do mnie adresowany.Zachowałem dotychczas mogę cigo przeczytać:Skończyłem pisał ze sobą, dała mi smutne rozgrzeszenie rezygnacja: wszystko, co było,stać się musiało.Nie wyzbyłem się tylko żalu, że wielkich pragnień moc wytliła się we mniebez tego śladu nawet, jaki pozostawiają wspomnienia.Skończyłem ze sobą: już bólu ciałanawet nie czuję.Myślę o Tobie, Tobą już jestem.Uchwyć za ster życia za młodu: kochaj! to jedyne, co moc czynu dać jeszcze potrafi.Nieludzi zawiodą, nie kobietę oszuka, nie pracę ogłupia; ukochaj dzieło i czyn swój,ukochaj je w pracy i w spoczynku, w radości i w smutku, w rozkoszy i w zniechęceniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]