[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poproszę o inną bajkę.Przeciągająca się cisza.Patrzył na mikroprąd płynący przez jej korę przedczołową.- Stav, jesteś tam? - zapytała w końcu.- Jestem, jestem.- Zachichotał bezgłośnie.Potem: - Wiesz, że cię kocham, prawda?- Pewnie - odparła beztrosko.- Cokolwiek to znaczy.Jej otoczenie zmieniło się - łatwa, niewymagająca namysłu zmiana dla niej, a dlaStavrosa zapierający dech przeskok z jednej cudacznej rzeczywistości do drugiej.Na skrajupola widzenia zamigotały mu jakieś cienie, znikające, gdy skupił na nich wzrok.Zwiatłoodbiło się od milionów niewidocznych fasetek, rozproszyło, przebite staccato miriadyświetlnych punkcików.Nie było ani ziemi, ani ścian, ani sufitu.%7ładnych granic w żadnej osi.Jean sięgnęła po cień w powietrzu i siadła na nim, unosząc się.- Chyba znowu sobie poczytam Po drugiej stronie lustra.Chociaż ktoś jeden żyje wprawdziwym świecie.- Zmiany, które tutaj zachodzą, sama spowodowałaś, Jean - powiedział Stavros.- Tonie machinacje żadnego Boga ani autora.- Wiem.Ale przy Alicji czuję się trochę bardziej.zwyczajna.Rzeczywistość jeszcze raz gwałtownie się zmieniła.Jean była teraz w parku, czyraczej tym, co Stavros brał za park.Czasem wręcz bał się zapytać, czy jej interpretacja jestnadal taka sama.W górze jasne i ciemne punkciki tańczyły na niebie, które chwilamiwydawało się imponująco potężne, a sekundę pózniej nieprzyjemnie niskie, nawet jego kolorstale wytrącał go z równowagi.Zwierzęta małe i duże, falujące żółte linie i kształty, mieniącesię pomarańczowe i ciemnoczerwone placki.Inne twory, może reprezentujące życie, możematematyczne twierdzenia - a może jedno i drugie - poruszały się dalej w tle.Patrzenie oczyma Jean nigdy nie przychodziło łatwo.Ale wszystkie te niepokojąceabstrakcje to była nieduża cena za przyjemność, którą dawało obserwowanie, jak czyta.Moja kochana dziewczynka.Wokół niej pojawiały się symbole, zapewne tekst Po drugiej stronie lustra.DlaStavrosa wyglądały jak bełkot.Parę znajomych liter, przypadkowe runy, wzory.Niekiedyzamieniały się miejscami, gładko przeistaczały jedne w drugie, pływały dookoła, na wskroś iw poprzek - albo nawet podfruwały w powietrze niczym ciemno ubarwione motyle.Zamrugał i westchnął.Jeszcze chwilę posiedzi i od tych wrażeń wzrokowych rozboligo głowa.Taki ból przechodził dopiero następnego dnia.Obserwowanie życia toczącego się z taką szybkością, choćby przez chwilę, miałoswoją cenę.- Jean, idę na razie.- Sprawy służbowe? - zapytała.- Można tak powiedzieć.Niedługo pogadamy, skarbie.Miłej lektury.***W białkowym świecie minęło zaledwie dziesięć minut.Rodzice Jeannie położyli ją na jej osobistym, specjalnym łóżeczku.Zaliczało się donielicznych dozwolonych w tym pokoju prawdziwych brył.Pomieszczenie było bowiemsceną, prawie pustą.W zasadzie nie wymagało rekwizytów; wrażenia zmysłowe lądowałybezpośrednio w korze potylicznej Jeannie, wpinały się w drogi słuchowe, napierały na nerwydotykowe jak idealne falsyfikaty dotykalnych przedmiotów.W świecie zbudowanym z kłamstw prawdziwe przedmioty tylko utrudniałybyporuszanie się.- Niech cię szlag, to nie jest jakiś, kurwa, toster - plunęła w męża Kim.Widać, żeskończyły się lodowate ciche dni i bitwa zaczęła się na nowo.- Kim, co to ma niby.?- To dziecko, Andy.Nasze dziecko.- Mówisz.- To było stwierdzenie, nie pytanie.- Oczywiście, że tak!- Zwietnie.- Andrew wyciągnął z kieszeni pilota i podał jej.- Jak tak, to ty ją budz.Wytrzeszczyła na niego oczy, nie odzywając się przez parę sekund.Stavros usłyszałprzez mikrofony, jak ciało Jeannie oddycha w milczeniu.- Ty chamie - szepnęła Kim.- Aha? Co, nie jesteś gotowa, tak? Wolisz, żebym to ja odwalał brudną robotę.-Upuścił pilota, który odbił się miękko od podłogi.- Nie ma sprawy, możesz mnie za toobwiniać.Przez cztery lata tak się między nimi porobiło.Zdegustowany Stavros pokręcił głową.Dostali szansę, o której nikt inny nie mógł marzyć, i patrzcie tylko, co z nią zrobili.Zapierwszym razem, jak ją wyłączyli, nie miała nawet dwóch lat.Przerażeni tymniewyobrażalnym precedensem, obiecali, że nigdy więcej tego nie zrobią.Będą kłaść ją spać planowo, przysięgli, i w żadnej innej sytuacji.W końcu to ichcórka.A nie jakiś cholerny toster.Ten uroczysty pakt przetrwał trzy miesiące.Potem już było tylko gorzej.Stavros nieprzypominał sobie choćby dnia, żeby Goravcowie nie popełnili takiego czy innego błędu.Ostatnio, kiedy ją usypiali, kłótnia była już czysto rytualna.Słowa, na które nikt by sięnie nabrał, takie teatralne zmaganie się ze złym uczynkiem.Udawali, ale ta kłótnia nawet niebyła autentyczna.Przypominała raczej negocjacje.O to, kto tym razem jest winien.- Ja cię nie winię, ja tylko.Andy, Jezus, to nie miało tak wyglądać! - Kim rozmazałałzę zaciśniętą pięścią.- To miała być nasza córka.Powiedzieli, że mózg będzie się normalnierozwijał, powiedzieli.- Powiedzieli - wciął się Stavros - że będziecie mieli szansę zostać rodzicami.Niegwarantowali, że będziecie się do tego nadawali.Kim podskoczyła, słysząc głos dobiegający ze ściany, za to Andrew tylko uśmiechnąłsię gorzko i pokręcił głową.- To prywatne miejsce, Stavros.Wyłącz się.Polecenie oczywiście nic nie znaczyło; permanentna inwigilacja była ceną tegoprojektu.W same tylko badania naukowe firma wpakowała miliardy.Nie było mowy, żebyparu jakichś skłonnych do pieniactwa prostaków bawiło się tą inwestycją całkiem beznadzoru, wszystko jedno, była ugoda czy nie.- Dostaliście wszystko, co potrzeba.- Stavrosowi nawet nie chciało się ukrywaćniechęci w głosie.- Połączeniem zajmowali się najlepsi sprzętowcy Terraconu.Ja samosobiście modelowałem wirtualne geny.Rozwój płodowy był idealny.Zrobiliśmy wszystko,co się dało, żeby dać wam normalne dziecko.- Normalne dziecko - zauważył Andrew - nie ma wystającego z głowy kabla.Normalne dziecko nie jest przyczepione do jakiejś szafy pełnej.- Macie w ogóle pojęcie, jaka przepustowość łącza jest potrzebna, żeby zdalniesterować ludzkim ciałem? Radio nie wchodziło w grę.A jej sprzęt stanie się przenośny, gdytylko rozwój technologii i jej własny na to pozwolą.Co mówiłem wam już sto razy.- Mówił,choć to w zasadzie było kłamstwo.Tak, tak, rozwój technologii posuwa się jak zawsze, alefirma Terracon już nie inwestuje znacząco w przypadek Goravców.Jadą na tempomacie ityle.Poza tym, pomyślał Stavros, to byłoby wariactwo, pozwolić wam dwojgu brać Jeanniegdziekolwiek poza kontrolowane środowisko.- My.wiemy, Stav.- Kim Goravec weszła między męża i kamerkę.- Niezapomnieliśmy.- Nie zapomnieliśmy też, że to Terracon nas w ten bajzel wpakował - warknąłAndrew.- Nie zapomnieliśmy, przez czyje zaniedbanie smażyłem się za pękniętym ekranemprzez czterdzieści trzy minuty i szesnaście sekund, ani w czyich badaniach przeoczonomutacje, ani kto udawał, że patrzy w drugą stronę, kiedy nasze trafienie w loteriidemograficznej zmieniło się w jakiś, kurwa, koszmar
[ Pobierz całość w formacie PDF ]