[ Pobierz całość w formacie PDF ]
." Miarowy, kołyszący chód konia usypiał, tym więcej \e szumiał las i słońce wiosenneprzygrzewało. Trzeba się ustatkować, o\enić." ciągnął Jan coraz senniej. O\enić."Zakłuło go to słowo, gdy\ wiązało się z wyobra\eniem Wandy Jakimowskiej, niedostępnejju\ dla niego teraz.Za bardzo zasmakował w tamtym, bezprawnie u\ywanym świecie, bymógł być szczęśliwy w tym, przyrodzonym, do którego przykuwało go pochodzenie. Zalizdzier\ę upokorzenia, jakie mnie spotkają, odwykły od ich znoszenia?" pytał siebie.Od Bodzentyna do zagrody Stołczynów w Podgórzu, między Mokrym Borem a Psarską Górą,było ledwie ze cztery wiorsty.Ale na tym krótkim odcinku długiej drogi Jan doznałnajsilniejszych wzruszeń.Aczkolwiek gnał na złamanie karku do rodzinnej wioski, przeciezdą\ył nalubować się drogimi widokami.W Podgórzu zza płotów śledziły go mnogie oczy.Wyglądał nader pańsko w podbitej futrembekieszy \ółtej z błękitnymi potrzebami i czarnymi wyłogami, w magierce i tekinowychbutach, na objuczonym koniu.Ale bał się, \e wypadnie trefnisiem na za-gnojonym podwórkuojcowizny, w porównaniu z ziomkami w siermięgach i łapciach.Do domu wszedł znienacka, przez nikogo nie zauwa\ony.Zastał bratową Balbinę, pięciorodzieci i starą babkę Balbiny. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus rzekł dr\ąco.Baby nie poznały go zrazu.Bratowa oderwawszy się od koryta, w którym mieszała \arcie dla świń, podeszła blisko doprzybysza. Ołaboga! Dziewierz przyjechali! krzyknęła. Prawda potwierdziła babka.Po okrzykach pełnych podniecenia nieśmiało się jakoś witali." A gdzie Franek? spytał obrata.Dostrzegłszy osobliwe spojrzenia niewiast spytał krótko: Kiedy pomarł? Półpięta roków temu odparła Balbina na suchoty.Rozdał przywiezione jako gościniec słodycze a podarunki babom i dzieciom.Ogarnęła gotaka \ałość za bratem i utraconym trybem \ycia, taka niechęć do powrotu na nędzęwieśniaczego bytowania, do zaduszonej chałupy i zabiedzonych ziomków, \e bliski byłponownej ucieczki na zawsze.Ale opamiętał się. Tak długachno dziewierza nie było, \e cała gospodarka przęsła na mnie i na dziecka oświadczyła Balbina z wahaniem i obawą, by nie dochodził swoich praw do części majątku. Nie bój się, nie mam pretensji odparł.?*Uradowana, jęła mu dogadzać w jadle i napitku, wdzięczyć się.Dorodna jeszcze była " rumiana, bujna w kształtach, jak mało która wieśniaczka w jej wieku: trzydziestu lat.Gdybynie to, \e bratowa, Jan pomyślałby o osłodzeniu sobie nią gorzkiego \ycia, jakie słało sięprzed nim: niby stare, w dawnych koleinach, a nowe.Rychło o powrocie Jana zwiedziały się druhy z dawnych lat.Przyleciał więc Kuba Aakomiec,Wałek Bystroń, Tomek Safian, Stach Koza i inni.Jan posłał do karczmy po gorzałkę, Balbinausma\yła jajecznicy, uwarzyła krup.Przy wódce druhowie wyznali, \e chodzą na rozbój pocałych Aysogórach, a nawet ku Podhalu.Ale stateczny Bystroń zachwalał robotę wkopalniach a kuznicach Samsonowa, Miedzianej Góry, Radostowa, Chęcin a indziej, albo poprostu u biskupa w Bodzentynie.Stołczynie, zawsze tak ochoczemu do pijatyki, nie szła dziśwcale biesiada.Tote\ rychło pozbył się gości i poło\ył spać w pierwszej izbie na wiązcesłomy, rozło\onej w kącie klepiska, podczas gdy rodzina zajęła posłania w drugiej izbie.Janowi do rozboju czy roboty w kuznicach nie było pilno.Nie chciał hazardów.Myślał oustaleniu \ycia na roli, jakby zapomniał o niedolach chłopskiego stanu, co go wygnałyniegdyś z Podgórza w świat.Ale wspomnienie o druhach czy Wandzie kłuło boleśnie.Trzebasię ich wyrzec.Gdyby wiedzieli, kim jest naprawdę! Co myślą o jego ucieczce i jakpostąpiliby w razie spotkania? Dziwne! Udawało się szlachcica i czuło nim, a po powrocie dowłasnej, chłopskiej skóry czuje się człowiek obco, jakby udawał.Jak\e zle wyzbyć sięprzynale\ności do swojego stanu, a nie zdobyć jej do innego.Tak dobrze było potad!Przygody, trudy, niebezpieczeństwa, gdy im towarzyszyło poczucie wolności, to był urok\ywota.A tu? Z szeregu równych sobie druhów idz pod kije dworskie! Z podziwianegorycerza zamień się we wzgardzonego parobka! Dawałeś krew ojczyznie, za to ci w kuniezapłata będzie, jeśli na jotę zapomnisz, kim jesteś.Najboleśniejsze było wspomnienie oWandzie.Nie myśl o gwiazdach, siermię\ny pachołku!Mijał dzień za dniem, a Jan nie brał się do niczego.Dawnych druhów zraził rzekomą pychą,Balbinę obojętnością na jej umizgi, babkę zaś nieróbstwem.Choć sypał podarkami nadpojemność swej kabzy, był przecie ucią\liwą gębą do miski", skoro nie kwapił się do robotyni do baby, którą po prostu Pan Bóg raił.Radziły mu przeto uprosić dziedzica, panaDuczymińskiego, o nadanie jakiejś działki gruntu.Sam zresztą postanowił zabiegać u dworuo kawał jałowego pola, który sobie upatrzył.W samą porę.Dworusy bowiem wytropiłyobecność Jana w Podgórzu i doniosły Duczymińskiemu.Mogło to być niebezpieczne, bogdyby nawet przedawnienie" zabraniało dochodzić niegdysiejszego zbie-gostwa, to inneprawo, prawo przeciw hultajstwu, nakazywało pojmać plebejusza bez zajęcia czylibertacyjnego dokumentu.Stołczyna zaczął od pojednania z Panem Bogiem, by z panem dziedzicem pomyślniejzałatwić.Przed zamierzoną spowiedzią poszedł do Wilkowa, gdzie był drewniany kościółek parafialnyi proboszczował nie znany Janowi, bo niedawno osadzony na parafii, ksiądz Tur, ponoćchłopski orędownik.W Wilkowie Stołczyna długo patrzył na Aysicę uwieńczoną rumowiskiem gołoborza, osnutąmgłami w dzień pochmurny, przypominając sobie chłopięce wyprawy z bratem na jejwierzchołek i w puszczę.Plebania, przyparta do usypu głazów, wyglądała na pustą.Dopiero w ogrodzie zobaczył Jangrubasa lat pięćdziesięciu kilku, odzianego po włościańsku w parciane ubranie i kopiącegołopatą ziemię.Był to ksiądz Tur nomen omen chłop turzej postury. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!Pleban podniósł się znad łopaty i odrzekł głosem rubachy: A niech będzie, jeno nie samą gębą, ale i sercem.Ktoś zacz? Ach, to ty, bracie, tatarskadolo! Widuję cię w kościele, owszem, aliści u spowiedzi jeszcze nie byłeś.Dlaczego?Wytłumacz się!Jana zmieszały te słowa, acz \yczliwe.Pocałował Tura w rękę. Niedawnom przybył w te strony odparł. Ej\e, tatarska dolo! Ju\em cię z ambony dawno w tłoku wyłowił: mojemu oku nic nieujdzie, a tym bardziej taki chwat, któ-ren, tatarska dolo, \ołdatem z daleka pachnie.Co,zgadłem? Gada j \e! Tak, wasza wielebność. A widzisz, tatarska dolo! pleban ze śmiechem wycierał dłonie o portki. Ja te\ byłem\ołdatem.I dlatego drugiego \oł-data na milę wyczuwam.Po ruchu, po kroku, poprzyklęknięciu i nakładaniu czapki.śołnierka na całe \ycie zostaje w człowieku, choćby przykądzieli siedział i babskiego przyrodzenia dostał.No, tośmy z jednego krza szyszki, co? Ano, niby tak rzekł Jan chichocąc, ośmielony ju\. Na \ołnierzaś za cichy.W izbie cię rozruszam.Dobroduszny rubacha mimo otyłości miałkrok i ruchy jak na placu ćwiczeń.Zaprowadził Jana do pokoju, w którym na stole obokkrucyfiksu stał gąsior z winem i szklanki.Nalał. Pij! skomenderował, a po wypiciu spytał. Jaki pułk? Mimo woli Jan omal nie stanąłna baczność. Bosman armady puckiej króla jegomości! zameldował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]