[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- %7łyją zgodnie z bezlitosnymi prawami przyrody.Przed jedenastą zatrzymali się wdużej wsi, chłopi paląc fajki leżeli przed chałupami na łóżkach jak mumiepoowijane w białe prześcieradła.Ogniska tliły się czerwono, gdy je rozdmuchałpowiew.Dym chronił woalem przed moskitami, które się lęgły w na wpółwysuszonych zbiornikach.Otoczyli auto, paru młodych mówiło po angielsku.Wysokimężczyzna z ochotą poprowadził ich do zajazdu.Skierował auto ścieżką dlapieszych.Istvan musiał zawrócić, bo austin nie zdołał przecisnąć się międzyglinianymi murami, na których suszono krowie placki.- Za wąsko- powiedział młody chłop z taką dumą, jakby zrobił wielkie odkrycie.Nadpowierzchnią srebrnej wody wystawały rogate łby bawołów, oczy w świetlereflektorów zapalały się jak klejnoty.Stopnie świątyni, szczerbate, rozsadzonekępami ostrych traw, prowadziły nad uciszone zwierciadło.Księżyc ogromny ibardzo bliski czaił się za mangrowcami, rozczapierzone konary wrastały w ziemięsznurami napowietrznych korzeni, tworząc pieczary pełne rozproszonego światła.Zawrócili ostrożnie, od wody zalatywała ostra woń gnijącego zielska, szlamu imierzwy.Brzeg zastygł w srebrze i czerni, dziobaty od śladów niezliczonychracic.Objechali wieś, minęli kuznię, skąd bił sypiący iskrami blask ipodzwaniał wesoło młot, w chłodzie no- cy kowale wykańczali robotę.Wzdłużgęstej trzciny cukrowej zajechali pod murowany ośmiokątny dom, z oknami wąskimijak strzelnice.W drzwiach zamkniętych ramą z drucianą siatką majaczyło łagodneświatło naftowej lampy.- Tutaj, sab, można zanocować- ucieszył się- w dawnej kaplicy metodystów.Gasnący pomruk motoru przywołał staruchaokutanego w połatany koc.Za budynkiem przysiadła szopa, gdzie kryła się kuchniazajazdu i kurnik.Otwarte palenisko rzucało ruchliwy blask na sufit, z belekzwisały frędzle pajęczyn kosmatych od sadzy.Wyrostek, kucnąwszy przy ogniu ciąłnożycami starą rynnę w rzymskie piątki i odginał ostre końce ku górze.U stópleżała wychudzona suka z obwisłymi sutkami.Na jej grzbiet chłopiec próbowałdopasować człony pancerza zjeżonego grzebieniem kolców.Wybijał gwozdziem napniaku otwory i przewlekał wiązania z drutu.Suka na każde wezwanie wstawałapotulnie i wzdychała ciężko.- Woda wnet zakipi- dorzucał patyków dozorca- państwo pewnie mają własną herbatę, to poproszę, u nas tylko miejscowa,wysuszona w dymie.Kurczaki szybko sprawię.Podszedł do żerdek, gdzie spał dróbz łebkami wetkniętymi pod skrzydła, pogmerał badając rękami wagę.Ptakiprzebudzone kwiliły.Wybrał dwa, niósł je łopoczące skrzydłami i krzyczącerozpaczliwie, wyjął chłopcu z rąk nożyce i zatrzymał się w drzwiach ochlapanyjak wapnem poświatą księżyca.Kurczaki chrypiały przeczuwając śmierć, która jestrachem paraliżowała, zwisały jak martwe.Jednym szczęknięciem nożyc odciąłłebki, puszczał ptaki na wydeptaną trawę.Rzucały się do ucieczki, tryskającczarną krwią w księżycu, skakały wlokąc skrzydła, zataczały kręgi jak pijane,zanim wyprężone zaryły się w kępach chwastów.Suka wyszła w dziwacznym pancerzuze sterczącymi kolcami niby zwierz z baśni, zlizywała krew z wyschniętej murawy,jakby z musu, przełamując wstręt.- Po co ją tak ubraliście?- zapytał Terey.- Już dwa psy zabrała synowi pantera- rozgadał się stary.- Psina ma szczenięta, za małe, żeby wyżyły, syn chce je uzbroić.Ona rozumie,że to dla jej dobra.Kurcząt nie skubał, tylko zdzierał skórę razem z pierzem,które mu się lepiło do palców ciemnych od krwi.Suka capnęła wyrwanewnętrzności, połknęła jednym kłapnięciem wychudłego pyska.- Nie będę jadła- szepnęła Margit.- Chcę się umyć, herbaty i spać.- Dopilnuję, żeby nie skąpił przypraw.- Woda jest w beczce pod sufitem, ale chłodna.Wystarczy za sznur pociągnąć ibędzie się lała.Druga beczka pod ścianą, obok czerpak, do umycia po.Ustępjest tutaj, ale kto by tam z małą potrzebą wy- chodził na dwór, tylko proszęspłukać.Już śpi jeden gość z ministerstwa, nieważny, Hindus.%7łebym wie- dział,że państwo przyjadą, byłbym kupił więcej jarzyn, jakieś konserwy i zarezerwowałnajlepszą część hotelu- powiedział z dumą.Księżyc się rozjarzył, zaglądał w twarze, niepokoił, naszłoich zmęczenie, a chłód górskiej nocy przej- mował dreszczem.Drgające światłozieleniło ściany szopy, lśniło na wypatroszonych kurczakach.Suka zwęszyłaodcięte łebki i schrupała, dławiąc się dziobami.Chłopiec wyszedł z kuchni, żebypomóc Istvanowi rozłożyć toboły z pościelą przytroczone na dachu auta, aleuderzony zielonym kręgiem pełni, stał długo z zadartą głową jak urzeczony.Margit wśliznęła się do szopy, usiadła na pniaku za plecami strażnika zajętegopaleniskiem.Grzebał rękami w żarze, jakby się go ogień się nie imał,skwierczały pióra, które do palców przywarły, przykry swąd rozszedł się poizbie.Dlaczego zabicie tych kogutów odczułam jak osobistą krzywdę? Nic się niestało, reszta kurcząt zno- wu zapadła w sen, nie zauważą jutro, że jest ichmniej.Czy i nas tak porywa bezwzględna dłoń, w imię jakichś tylko dla niejoczywistych racji? Niedobre zwidzenia, jakbym parła na oślep ku czemuś, czegojeszcze nie ogarniam, ale co mnie dosięgnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]