[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jeżeli ktoś cię spotka, od razu zobaczy, że jesteś mokry, i już będzie wiedział, żebrodziłeś w rzece.Każda rzecz, której można się o tobie dowiedzieć, jedynie patrząc, możebyć dla kogoś wskazówką.Potem kazał mi poczekać, leżąc na brzegu, i wsiadł do naszej łodzi.Starałem się niemyśleć o niczym i nie zastanawiać nad swoim losem, tylko skoncentrować się na tym, corobię, ale kiedy patrzyłem, jak wypływa na rzekę, zrobiło mi się żal.Przez cały czas tylkotracę.Mój świat robi się coraz uboższy.Kiedyś wydawało mi się, że miesiące albo lata temu zdawało mi się, że nie mam nic.I rzeczywiście, sam właściwie niczego nie miałem, alewystarczyło, że potrzebowałem, i natychmiast się pojawiało.Aódz, galera, flota okrętów, koń,stado koni, cokolwiek.Niby nie miałem nic, nawet własnych pieniędzy, ale zarazem miałemwszystko.Teraz mój majątek mieścił się w koszu podróżnym.Więc żal mi było łodzi.Wiozła mnie,dawała schronienie i pozwalała bezpiecznie spać nawet podczas ulewy.Brus wypłynął na środek rzeki, siedząc nago, nawet bez przepaski, po czym sięgnął dodna i wyjął drewniany czop.Aódz wypełniła się wodą i zapadła w toni, a mój przewodnikpodpłynął, cicho parskając, do brzegu, niemal niewidoczny w mroku.Odtąd moim jedynym dachem nad głową miał być sztywny jak miska podróżny kapelusz,pleciony ze zdrewniałej kory i pomalowany żywicą, ewentualnie słomiany płaszczprzeciwdeszczowy. Odwróć kurtę na lewą stronę jak ja powiedział Brus. Ten kastowy żółty jest zbytjaskrawy, świecisz niby pochodnia.Wewnętrzna strona kurty była obszyta nijakim, ciemnobrązowym materiałem,rzeczywiście ledwo widocznym w ciemności. Teraz zmierz pasy kosza tak, żeby siedział pewnie jak siodło na końskim grzbiecie.Niemoże cię obcierać.Zawiąż starannie taśmy kapelusza.Zaciągnij wiązania butów.Aydkimuszą być ściśnięte.Wyjął spod koszuli Przedmiot oko północy.Szklaną kulę, w której pływał zanurzonyw wodzie kamień, wyglądający jak oko, który obracał się zrenicą zawsze na północ.Ucieszyłem się, że go ma.Ruszyliśmy przez puste łęgi, które niedawno były groznymi bagnami.Teraz stały tu tylkokałuże i płytkie łachy błota.Przez miesiące suszy słońce wypiło z nich niemal całą wodę.Brus maszerował równym, ani szybkim, ani wolnym krokiem.Kij założył na kark iprzewiesił przez niego ręce.PDF created with pdfFactory trial version www.pdffactory.com Myślałem, że kij podróżny służy do podpierania zauważyłem. To nawyk wyjaśnił. Przez całe lata nosiłem tak włócznię.W czasie marszu ręcemęczą się tak samo jak nogi. Ale w ten sposób na milę widać w tobie żołnierza powiedziałem. Może nawetbinhon-pahan-deja. Setnik nie nosi sam włóczni powiedział. Setnik wozi zadek na końskim grzbiecie.Laskę jednak zdjął i podpierał się nią, jak robią to wędrowcy.Kiedy wędruje się nocą, czas się dłuży i ciągnie niemiłosiernie.Nie ma na co patrzeć.Wszędzie jest tylko ciemność o różnych odcieniach.Plamy, w których zmęczony wzrokszybko zaczyna widzieć zagrożenie.Szliśmy i szliśmy, aż ramiona zaczęły mnie boleć odkosza, i czułem, jak bardzo jest ciężki.A potem szliśmy dalej.W końcu zapytałem Brusa, kiedy odpoczniemy. Jeszcze daleko do północy odparł. Noc dopiero się zaczęła.Zatem nie minęła nawet godzina.Byłem przekonany, że to już prawie godzina wilka iniedługo zacznie świtać.Czasem nogi zaczynały nam się zapadać w mlaskającym błocie i trzeba było kluczyć.Bagna cuchnęły i krążyły tam stada żądlących nieznośnie moskitów.Nad ranem szliśmy jeszcze dosyć długo i miejsce na nocleg znalezliśmy, kiedy już dniało.Przygięliśmy do siebie czubki kilku młodych drzew, które związaliśmy sznurem wmiejscu, w którym było trochę trawy zamiast mazistego błota.Wnętrze szałasu wyłożyliśmygałęziami i naręczami sitowia.Wydawało mi się, że bagna nie mają końca.Kolejne noce były takie same.Co gorsza, kluczyliśmy wokół identycznych bajorek iwśród takich samych kęp drzew albo podobnych krzaków.Zacząłem podejrzewać, że dawnojuż zgubiliśmy kierunek i chodzimy w kółko.Obawiałem się, że będziemy tak chodzić, ażzabraknie wody, potem jedzenia, i tak skończy się nasza ucieczka.Zaczniemy pić rudą wodęznad błota, aż w końcu padniemy obaj z głodu i bagiennej gorączki.Potem obawiałem się, że łażąc po bagnach, natrafimy w końcu na uroczysko.Starałem sięwypatrywać jego znaków: ustawionych w kręgi prastarych kamieni, dziwacznych,spotworniałych drzew, rosnących w kole albo wybujałych roślin lub też okrągłych plackówłysej ziemi, na której nic nie rośnie.Ale nic takiego nie znalazłem.Kiedy po kilku dniach bagna skończyły się nareszcie i zaczął się suchy, pachnący żywicąlas, poczułem niewysłowioną ulgę.Szybko jednak okazało się, że wędrówka przez las jestrównie uciążliwa jak po bagnach, choć nieco szybsza.Nie musieliśmy już obchodzićtrzęsawisk, ale za to nie było wody
[ Pobierz całość w formacie PDF ]