[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie musiał to być paszportamerykański; na dobrą sprawę prościej byłoby załatwićsobie belgijski, brytyjski albo kanadyjski.Powszechniewiadomo, że najłatwiejsze do podrobienia są dokumentybelgijskie.Musiałem więc znalezć kogoś, kto załatwiłby midokument, który nie wzbudzi podejrzeń podczas kontrolipaszportowej.Z tego, co wiedziałem, czarnorynkowa cenafałszywego paszportu oscylowała wokół ośmiu tysięcydolarów.Musiałem zebrać albo ukraść tę sumę, a przedprzystąpieniem do szukania kontaktu zgubić śledzącychmnie agentów.W okolicach brooklyńskiego pchlegotargu, znikając na parę minut z oczu psom gończymHowella w przelewających się tam tłumach, kupiłemtelefon komórkowy na kartę.W poszukiwaniu kogoś, ktomógłby mi pomóc w powrocie do Europy, wykonałemkilka dyskretnych telefonów do moich niepowiązanych zCIA kontaktów w Pradze, Paryżu i Londynie.%7ładna z osób, do których dzwoniłem, nie wiedziała,że mam cokolwiek wspólnego z Firmą.Znały mniejeszcze z czasów, kiedy działałem pod przykrywką wPradze, podając się tam za byłego kanadyjskiego żołnierzaSamsona prawie tak samo jak Sam, co eliminowałoryzyko, że kiedyś się przejęzyczę teraz przemytnika inajemnika.Przez trzy dni nie było żadnego odzewu.Czwartegozadzwonił znajomy z Londynu z informacją, że pewienbroker z New Jersey nazwiskiem Kitter może mizorganizować belgijskie dokumenty.Zadzwoniłem dotego Kittera i umówiłem się z nim na następny dzień wBryant Park w centrum Manhattanu.Urwałem się swoim cieniom, wchodząc do Olliego nigdy tam nie przesiadywali, zawsze obserwowali bar zzewnątrz i wychodząc od zaplecza, w zaułek, anastępnie skręcając do delikatesów na jego rogu.Na wypadek gdyby któryś z cieni zauważył jednak,jak tam wchodzę, a musiałem zakładać taką ewentualność,opuściłem sklep również tylnym wyjściem, przeciąłemjezdnię i skryłem się w hotelu po drugiej stronie ulicy.Zacząłem wypatrywać stamtąd znajomych twarzy żadnasztuka przebrać się z garnituru w sportowe ubranie,twarzy tak łatwo się nie zmieni.Uznawszy, że jestemczysty, złapałem taksówkę i pojechałem godzinęwcześniej na Manhattan.Wysiadłem przy Grand Central.Nadal byłem czujny, wchodziłem do budynków ihotelowych holi, żeby po chwili z nich wyjść,zawracałem, zatrzymywałem się przed wystawami, nicjednak nie wskazywało na to, żeby szedł za mną ktoś odHowella.Mężczyzna przypominający z wyglądu Kitterasiedział na skraju ławki ze słuchawkami od iPoda wuszach, przewody niknęły pod marynarką.Czytał WallStreet Journal.Przewiewne niebieskie dżinsy, flanelowakoszula.Usiadłem na drugim końcu ławki.Wyjął słuchawki z uszu, ale na mnie nie spojrzał. Przysłał mnie nasz wspólny znajomy odezwałemsię. Potrzebne mi dokumenty. Załaskotało mnie wgardle; najchętniej przerwałbym tę zabawę w konspiracjęi przeszedł do konkretów.Głupie uczucie.Ale już tylemiesięcy czekałem na szansę ruszenia tropem Lucy.Byłem jak pies szarpiący się na smyczy, gotowy rzucić sięw pogoń.Nie mogłem dłużej zwlekać.Moja rodzina śniłami się noc w noc. Zdjęcia i pieniądze są? Cztery tysiące i zdjęcia.Połowa z góry, reszta,kiedy dostanę gotowy paszport.Wziął ode mnie kopertę. Za trzy godziny w Starbucksie, po północnej stronieGrand Central.Wstał i oddalił się.Siedziałem jeszcze chwilę imyślałem: No, załatwione.Potem też podniosłem się zławki i zmartwiałem.Dziesięć kroków ode mnie stałHowell z rękami w kieszeniach kurtki.Rozejrzałem się,Kitter rozpłynął się bez śladu z moimi pieniędzmi.Usiadłem z powrotem.Howell podszedł do mnie.Nieusiadł. Nie dziwię ci się powiedział. %7łona, dziecko, natwoim miejscu zrobiłbym wszystko, żeby ich odnalezć. Dostanę z powrotem swoje pieniądze? Nie.Niech to będzie dla ciebie nauczka. To tobie przydałaby się nauczka warknąłem.Potrafię odszukać porywaczy Lucy, muszę tylko wrócićdo Londynu. Nie możemy ci zaufać.Nie zastosowałeś się doinstrukcji. Powiedziałeś przed chwilą, że mi się nie dziwisz. Nie zostałeś zwolniony, Sam, przeniesiono cię tylkodo innego wydziału, w związku z czym nie możesz złożyćwymówienia bez zgody dyrektora.A nie masz tej zgody.Jesteś nasz.Rób, co ci kazano, i ciesz się, że nieodsiadujesz w celi dożywocia.Byliśmy dla ciebiewyrozumiali.Wracaj do tego przesympatycznegoosiedlowego baru, uśmiechaj się do ludzi, dziękuj Bogu,że nie siorbiesz zimnej zupy z drewnianej miski i niespuszczają ci co dzień łomotu.Pokręciłem głową. Zni mi się po nocach mój synek.Macie to w swoichaktach, Howell? Znią mi się moja żona i dziecko, bowiem, że ona jest niewinna, że gdzieś tam są, a.a wystoicie mi na drodze. Po raz pierwszy od długiego czasuusłyszałem w swoim tonie ten stalowy warkot.Na Howellu nie zrobiło to wrażenia. Jesteś wolny, Sam.Wracaj do domu.I zachowujsię.Następnym razem nie będę taki wyrozumiały.Wbiurze odbyła się cała debata, czy cię aby nie odstrzelić zapróbę zdobycia fałszywych dokumentów.Twój wybrykmógł świadczyć zarówno o zdesperowaniu, jak inieczystym sumieniu.Ja optowałem za desperacją idziękuj Bogu, że udało mi się przekonać do tego innych.Ale desperacja się wypala.Zrób to jeszcze raz, a marnetwoje widoki. Nie aresztujecie mnie tylko dlatego, że służę wamza przynętę odparłem. A wsadzajcie mnie z powrotem.Bo ja z założonymi rękami siedzieć nie będę. Wracaj do siebie, a my udajemy, że to się niezdarzyło. Nie zdarzyło się, w kółko to powtarzasz.Ale namnie takie odzywki nie działają.Howell odwrócił się bez słowa i ruszył przed siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]