[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie słuchały jej.Bała się,wprost trzęsła się ze strachu.Dzieci maszerowały dalej.Nie! - krzyknęła.Zatrzymajcie się! Nadal nie zwracały na177nią uwagi.Maszerowały i maszerowały, prosto do morza.Wreszcie zniknęły z widoku, pogrążając się w ciemnejwodzie.O Boże, nie! - krzyknęła, lecz nikt jej nie słuchał.Krajobraz był teraz zupełnie pusty.Została już tylkoona.A potem ich zobaczyła.Podskakiwali, trzymając sięza ręce i biegnąc ku niej.Dziewczynka z szyją owiniętądługim szalikiem i chłopiec w szkolnej czapce.Pomacha-ła do nich.I oni pomachali do niej.Zaczęła biec.Byłacoraz bliżej.Napisy przyczepione do płaszczy dzieci byłyolbrzymie, wydawało się, że są większe niż przedtem.Powiewały na wietrze, uderzając w szyje dzieci i zakrywa-jąc im twarze.Nagle chłopiec i dziewczynka odwrócili się,skręcili w prawo i skierowali się w stronę morza.Nie! -krzyknęła.Nie! Zatrzymajcie się! Nie idzcie tam! Leczdzieci nie słuchały jej.Biegła i biegła.Część pustej rów-niny otwarła się, przełamała na pół.Przeskakiwała nadszczelinami i biegła dalej.Traciła oddech.Wreszcie udałojej się dogonić dzieci.Wyciągnęła rękę i złapała chłopcaza ramię.Opierał się, lecz w końcu odwrócił twarz w jejstronę.Meredith krzyknęła.Chłopiec nie miał twarzy.Chwyciła ramię dziewczynki.Dziewczynka odwróciła się.Meredith krzyknęła znowu.- Co ci jest, mamo? Co ci się stało? - zawołał Jon,wpadając do pokoju i zapalając po drodze światło.Pod-biegł do łóżka.Meredith siedziała wyprostowana, z przerażeniem woczach i mokrą od potu twarzą.Potrząsnęła głową.Jon usiadł przy niej na łóżku.Przyjrzał się matceuważnie, po czym ujął jej dłoń, najwidoczniej pragnąc jąuspokoić.- Co się stało, mamo?Meredith odetchnęła głęboko.- Miałam dziwny sen, awłaściwie koszmar.178- Musiał cię naprawdę wystraszyć, słyszałem, jakkrzyczysz.- Tak, najwidoczniej.Przepraszam, że cię obudziłam.- Nie ma sprawy.- Spochmurniał.- A co ci się śniło?- Sama nie wiem, wszystko było takie poplątane.-Zmusiła się do uśmiechu, mając nadzieję, że to go uspo-koi.- Zapomnijmy o tym, nic mi nie jest.Wracaj do łóż-ka, kochanie.Jon pochylił się nad matką i pocałował ją lekko w po-liczek.- Gdybyś mnie potrzebowała, jestem po drugiejstronie korytarza.- Już wszystko dobrze - zapewniła go.Gdy Jon odszedł już do swego pokoju, Meredith długoleżała zupełnie rozbudzona, przypominając sobie wszyst-kie szczegóły snu i rozmyślając nad nimi.Ten właśnie sen przyśnił jej się po raz pierwszy wielelat temu, gdy jeszcze mieszkała w Sydney.Powtarzał siępotem przez lata, by nagle zniknąć, gdy przekroczyłatrzydziestkę.A teraz przyśnił jej się znowu - i to dwu-krotnie w ciągu dwóch miesięcy.Szczegóły były zawsze te same: pusty krajobraz, ponu-ry i zapomniany przez Boga.Dzieci maszerujące ku swe-mu przeznaczeniu.Jej desperackie próby odnalezieniachłopca i dziewczynki.Zawsze budziła się zlana zimnym potem.I przerażona.Dlaczego? Co miał oznaczać ten koszmar?17917- Ile miała już pani tych ataków? - spytała doktorJennifer Pollard, przyglądając się badawczo Meredith zzaswego biurka.- Dwa w styczniu, dwa w lutym, trzy w marcu.i dwaw tym miesiącu.w zeszły czwartek podczas zaręczyno-wego przyjęcia Catherine, i potem w niedzielę.Ten ostat-ni był najgorszy ze wszystkich.Trwał niemal przez całydzień i czułam się po nim bardziej osłabiona niż zwykle.Do tego stopnia, że wczoraj nie poszłam do biura, a kiedydziś przyszłam do pracy, nadal czułam się bardzo zmę-czona.Pomyślałam więc, że lepiej będzie, jeśli się z paniązobaczę.- Cieszę się, że pani przyszła - odparła lekarka.-Wcześniej, przez telefon, mówiła mi pani, że objawy sązawsze te same - mdłości i uczucie całkowitego wyczer-pania.Czy zaobserwowała pani jeszcze jakieś inne symp-tomy, Meredith?- Absolutnie nie.- %7ładnych wymiotów, gorączki, bólów żołądkowych,biegunki, skoków temperatury, bólów głowy, migren?Meredith potrząsnęła głową.- Nie, nic w tym rodzaju.Po prostu jest mi trochę niedobrze, lecz przede wszyst-kim czuję się bardzo zmęczona, właściwie zupełnie wy-czerpana.- Rozumiem.- Jennifer podparła dłonią policzek izamyśliła się.Meredith z przejęciem pochyliła się w stronę lekarki: -Jak pani sądzi, Jennifer, co jest ze mną nie w porządku?180- Szczerze mówiąc, nie jestem pewna.%7łeby postawićprawidłową diagnozę, trzeba będzie panią najpierw sta-rannie przebadać.- Lekarka otworzyła leżący przed niąna biurku skoroszyt.- Przed pani przyjściem sprawdzi-łam wyniki ostatnich badań, z grudnia zeszłego roku.Wtedy była pani w doskonałej formie.- Tak, wiem, dlatego sama jestem tak zaskoczonatym, co się ze mną dzieje.- Proszę się nie martwić, dowiemy się, co pani dolega.- Lekarka zamknęła skoroszyt i szybko dodała: - Za-bierzmy się zatem za testy.Wstała i okrążyła biurko.Meredith także wstała.Jennifer objęła ją ramieniem i powiedziała pocieszają-co: - Wygląda pani na wystraszoną.Proszę się nie oba-wiać, dowiemy się, na czym polega problem.- A jak pani myśli, co to może być?Jennifer przez chwilę wahała się, lecz w końcu powie-działa: - Wiele rzeczy, lecz nie chciałabym zgadywać.Niechciałabym także bagatelizować sprawy, mam zbyt wiel-kie zaufanie do pani inteligencji, a poza tym wie pani, żenie pracuję w ten sposób.Wierzę w szczerość pomiędzypacjentem a lekarzem.Ten rodzaj wyczerpania, którypani opisuje, może być spowodowany wieloma przyczy-nami, na przykład anemią, zaburzeniami hormonalnymiczy jakąś chroniczną infekcją.Lub wyczerpaniem.- Ależ to nie może być wyczerpanie! - krzyknęła Me-redith.- Na ogół jestem silna i pełna energii.- Chodzmy do Angeli - powiedziała Jennifer, prowa-dząc Meredith ku końcowi korytarza.- Po tylu latach napewno wie już pani, co i jak.Angela pobierze próbkikrwi, zrobi EKG i prześwietlenie klatki piersiowej.Bę-dziemy także potrzebowali próbki moczu.A kiedy testy181zostaną ukończone, dokładnie panią przebadam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]