[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opuścił nas tak nagle.Bałam się, że się pan rozzłościł.Przecieżnie ma czego.O ten pierwszy taniec?- Taniec? - zdumiał się, a głęboko pod sercem ocknął się znów zły, przemożny lęk.- Oczym ty mówisz, dziewczyno? Jaki znowu taniec? Uciekłaś z kliniki, szłaś moim śladem zpowodu jakiegoś tańca? Błagam, mów do rzeczy, bo inaczej oszaleję!Letycja podniosła dłoń do ust, żeby ukryć uśmiech czy przestrach.Nie wiedział.- O Boże! - jęknęła.- Więc ty myślałeś.? No tak, oczywiście! Przepraszam.Zapomniałam, że jesteś tu nowy.Ogarnął go gniew, gniew podszyty prawdziwym przerażeniem.- No to co, że nowy? Dość mam tych wiecznych zagadek, tajemnic! Uciekłem!Samowolnie opuściłem ośrodek i nie mam zamiaru wracać! Rozumiesz? Jestem zbiegiem! I,niestety, nie wiem, skąd ty się tu wzięłaś, więc lepiej się wytłumacz, dobrze radzę!W brązowych oczach Letycji pojawił się cień współczucia.To zabolało bardziej, niżgdyby zaczęła się śmiać.- To stary bór, Natanielu - odezwała się niezwykle łagodnie.- Głusza.Bardzo łatwozgubić drogę nawet komuś, kto doskonale orientuje się w lesie.Zwłaszcza w ciemności.Nocąmożna chodzić w kółko i wcale tego nie zauważyć.A płot ma same dziury.Miejscami wcalego nie ma.Regina ciągle wychodzi.Pamiętasz, prawda?Poczuł się nagle zupełnie zagubiony, zdruzgotany.Patrzył na tę brązową, współczującąmadonnę i chciało mu się równocześnie płakać i kląć.- Jak to? - wyszeptał.- Nie zdołałem nawet opuścić ośrodka?Potrząsnęła głową, litościwie powstrzymując się od komentarza.Zacisnął usta, żeby nie zacząć wyć, wrzeszczeć ze złości i upokorzenia.Dłonie samezwarły mu się w pięści, przed oczami widział lodowe, błękitne wyładowania szaleństwa.- Aha - mruknął wściekle.- Więc zrobiłem z siebie błazna.Wspaniale.Nic nowego.Głos miał ochrypły, zupełnie obcy, jakby przemawiał przez niego demon.Demon głupotyi mrzonek.- Nie! Wcale nie! - Schwyciła go mocno za ramię.- Jesteśmy strasznie daleko od ludzi,od świata.Stąd bardzo trudno uciec.To chyba w ogóle niemożliwe.Ja też próbowałam.Kiedyś.Urwała nagle.- Cyprian ci nie pomógł? - warknął ze złością.Na jej twarzy odmalowało się szczere zdumienie.- Cyprian? Pielęgniarz? Jak.? Ach tak! Rozumiem! - rozpromieniła się nagle.-Natanielu, ty jesteś zazdrosny? Zazdrosny o kogoś z personelu?! Mój Boże, to zabawne.Aletakie urocze.Ja nie sądziłam.Nawet w ciemności widać było, że na jej policzki wypływa rumieniec.Nataniel zmieszał się bardzo.Jak na jedną noc miał zdecydowanie za dużo wrażeń.Wciążtrzęsła nim wściekłość, bolał zawód.A słowa dziewczyny powiększały upokorzenie, choćwiedział, że nie to było jej intencją.Patrzyła na niego tak szczerze, serdecznie.- Letycjo - wyjąkał - naprawdę nie wiem, co powiedzieć.- Nic nie mów.Obejmij mnie.Zamarł ze zdumienia, ale tylko na sekundę.Już w chwili gdy ogarniał ją ramionami,przyciągał do siebie, wiedział, że od zawsze chciał to zrobić.Odkąd ujrzał ją na ścieżce wlesie.Jej skóra, gładka i miękka, była gorąca, zdawała się parzyć palce.Poczuł nacisk jejpełnych piersi, jędrnych, smukłych ud obciągniętych ciasno materiałem sukienki.Dłoniesame poszukały krągłości pośladków, w głowie odbezpieczył się i wybuchł granat doznań iemocji.Tak długo tłumionych, od tak dawna niezaznanych.Kiedy ostatnio miałem kobietę? - zastanowił się oszołomiony umysł.Teraz, odpowiedziało ciało.Zwiat się zakołysał, noc pękła, wszystko inne straciło znaczenie.Przylgnęła do niego odruchowo, lecz natychmiast zesztywniała, odsuwając głowę.Równie dobrze mógłby trzymać w ramionach posąg.Dobrze wiedział, co to oznacza.Amnezja amnezją, ale takich rzeczy się nie zapomina.No i tyle, zrozumiał, wściekły i zawiedziony.Już po balu.Niechętnie przesunął ręce na plecy i kark dziewczyny.Oddychała płytko, półotwarte wargi miały głęboki odcień cynobru.W oczach o barwiemokki mieszkał lęk, i prośba, i nadzieja.Nic nie mów, idiotko! - pomyślał ze złością, ale ona już otwierała usta.- Natanielu.- wyszeptała.- Myślałam, że ty.że my.Jestem taka samotna! Tu wszyscydbają tylko o siebie.Nie mam nikogo bliskiego.Aurora.sam wiesz.Nienawidzi mnie, a jateż nie mogę jej znieść.Kiedy się pojawiłeś, poczułam, zrozumiałam, że to może być cośinnego, coś niezwykłego.a teraz odszedłeś i.Nie wiedziałam, co robić.Szukałam cię.byłam pewna, że ty też mnie porzuciłeś.Nawet nie wiesz, jak tu jest.Tak samotnie, strasznie.Ja potrzebuję przyjaciela, mężczyzny.myślę, że razem.- Tak - mruczał uspokajająco, wplatając palce w pasma gęstych, ciemnych jak leśny miódwłosów, odwracając ku sobie jej twarz, ustami szukając ust.- Tak, tak.oczywiście.Przytaknąłby wszystkiemu, żeby wreszcie przestała gadać.- Poczekaj - wydyszała.- Poczekaj! Nie rozumiesz!Rozumiał.Coraz lepiej rozumiał jej ciepłe, jędrne ciało zakute w pancerz ciasnejsukienki.Jej włosy pachnące wiosną, smukłe nogi mimo upału spowite w cienką mgłępończoch.I nie zamierzał od razu się poddać.Pociągnął ją za sobą na suchy materac igliwia.Targnęła się nagle z siłą tygrysicy.- Nie! - krzyknęła z furią.- To na nic! Na nic! Nie pomoże!Zwolnił uścisk ramion.- Co ma pomóc? - szepnął bezradnie, zaskoczony.- Nic! Myślałam, że może.Boże, ależ byłam głupia! Nie patrz tak! No, nie patrz! Ja niemogę! Nie tu! To bez sensu, na nic!Wstała i z furią zaczęła otrzepywać sukienkę.W brązowych oczach błyszczałoszaleństwo.Nataniel usiadł.Twarz miał bladą, zaciętą.- Coś niezwykłego.- szepnął zdławionym głosem, bardziej do siebie niż do niej.Usłyszała, żachnęła się ze złością.- Ach, przestań! Przestańże wreszcie! W końcu zrozumiesz.Kiedy tylko przyjdą mgły.Jaci niczego nie zamierzam tłumaczyć.Nie muszę! Słyszysz?! Idz sobie, idz, dokąd chcesz! -Machnęła lekceważąco ręką.Obciągała sukienkę na udach z taką wściekłością, jakby chciała porwać materiał nastrzępy.Gorączkowym ruchem poprawiła pończochy, przygładziła włosy i odeszła w mrok,kołysząc biodrami.- Rób, co chcesz, wariatko! - warknął za nią, podnosząc się z ziemi.- Więcej już na nicmnie nie nabierzesz, słyszysz? Dosyć! Masz nierówno pod sufitem! Idiotka!Nie odwróciła się nawet, szła sztywno wyprostowana, obrażona, jakby to on ją odtrącił.Został sam.Zły, rozgoryczony, bezradny.Zraniony głęboko, bezużyteczny jakomężczyzna, buntownik, żołnierz.Trzeba było wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy.Urodził sięz podłą duszą lękliwego niewolnika, nigdy się nie wyzwoli spod tego jarzma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]