[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tamara na pewno się skontaktuje; jeżeli będzie miała na to szansę.Nie zwracając uwagi na chaszcze i chwasty, biegałam tam i z powrotem, w prawo i lewo.Darłam się, jakby obdzierano mnie ze skóry.Bogdan przeklinał mnie pewnie w duchu, liczyłam, że dzięki temu szybciej mnie dopadnie.Zero.Nic.Ani śladu.Byłam spanikowana i wyczerpana.Do szczęścia brakowało mi tylko tego, żeby oni też zginęli.I to w momencie gdy musieliśmy gnać dalej.Tylko gdzie? Dane o zielonym domku z dachem były mało precyzyjne, a czas pędził nieubłaganie.Teraz, kiedy ten chory facet ma już dwie moje przyjaciółki, spanikowałam na całego.Zwłaszcza że jedna z nich była ponadplanowa, należało więc zakładać, że zupełnie mu niepotrzebna.Do czego mogła mu być przydatna Ela, też nie wiedziałam.Co on chciałosiągnąć? Los zadrwił sobie z niego okrutnie, ale czy był to wystarczający powód, żeby się mścić? I to na kim? Przecież Elka nie ponosiła żadnej odpowiedzialności za jego popieprzone życie.Paweł zresztą też nie.Na myśl o nim sięgnęłam po telefon.Najpierw zadzwoniłam do niego i powiedziałam mu, co się stało, potem namierzyłam Piotra.Gdybym wcześniej na to wpadła, nie poorałabym sobie odnóży.Próbował mnie uspokoić i prosił, bym cierpliwie poczekała.Wracali do mnie.W jego głosie wyczułam lęk o mnie, tak jakby to była moja kolej, jakby teraz mnie miało się coś przydarzyć.Tym razem jednak mnie to nie rozczuliło.W tej chwili niczego bardziej nie pragnęłam, jak znaleźć się w rękach szaleńca.Nie wiem, czy to by coś zmieniło, ale przynajmniej wiedziałabym, czy dziewczyny są całe i zdrowe.Bogdan miał jeszcze bardziej zatroskaną minę ode mnie.Gdyby Tamara mogła to zobaczyć.Żałowałam, że nie mam przy sobie aparatu fotograficznego.Kiedyś, gdy będziemy już170stare, mogłybyśmy z rozczuleniem przeglądać taką fotodokumentację.- Ma problem.- Piotr nachylił się nade mną tak mocno, że meszek nad jego wargami połechtał mi płatek ucha.- Muszę przyznać, że nie sądziłam, że tak mocno to przeżyje- odpowiedziałam szeptem.- To też, ale jest jeszcze coś.- Co takiego? - Nie przychodziło mi do głowy nic poważniejszego lub chociażby równorzędnego.- Jego córka wraca niebawem z kolonii i nie wie za bardzo, co z tym zrobić.- Z czym?- No z tym powrotem.Nie ma nikogo, kto mógłby się nią zająć.Zresztą nawet gdyby miał, nie mógłby skorzystać.Mała dawno go nie widziała.- A co z Tamarą?! - przerwałam z oburzeniem.- Właśnie dlatego tak się męczy.Cokolwiek postanowi, zrobi źle.- Jak bohater starożytnego dramatu.- No tak, jesteś filologiem - wytłumaczył sobie ostatnią kwestię.- Kiedy wraca? Ta jego mała.- Za dwa dni.- To nie zostało nam zbyt dużo czasu.- Otrząsnęłam się i dodałam już głośno: - Ruszajmy!- Tylko gdzie? - Bogdan podciągnął ramiona, by opuścić je po chwili bezwładnie.- Nie znamy terenu, więc odnalezienie zielonej budki może nam zająć czas do zimy.- Popytajmy ludzi - zaproponowałam.- Jakich? Turystów, którzy wiedzą tyle co my, czyli nic? Zieloną budkę skojarzą jedynie z lodami.171- Dzwoń do Pawia.- Piotr przerwał tę dekadencką przemowę.- Ma większe szanse, żeby przepytać miejscowych.- Już to ustaliliśmy, jak tylko czegoś się dowie, da nam znać.Chyba nie będziemy tu tkwili do tego czasu?- Dobra, zwijajmy się.- W glosie Bogdana nie było śladu dotychczasowego optymizmu.Odbijaliśmy od brzegu, gdy dobiegł nas odgłos radosnej pieśni skandowanej przez co najmniej kilkanaście osób.Skądś ją znałam.- Poczekajcie! - zawołałam do odpływających i bez zbędnego tłumaczenia wyskoczyłam ponownie na brzeg.Zlekceważyłam padające za mną znaki zapytania i już po chwili dopadłam do grupy wędrujących lasem harcerzy.Zatrzymałam ich gestem, łapiąc powietrze, a potem poprosiłam o pomoc.Wyłoniłam z gromady tego, którego uznałam za przewodnika stada
[ Pobierz całość w formacie PDF ]