[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Lydia, droga wolna! - ryknął Ethan.- Wracaj tu! - Postąpił dwa kroki wjej stronę, kiedy z lasu wypadły cztery kolejne wilki i runęły w stronę alfyklanu Kary Nocy.- Lydia! - wrzasnął Ethan i wypuścił kolejne bełty z kuszy.Oderwaławzrok od Emila i dostrzegła zbliżających sięStrażników.Cisnęła jeszcze dwa sztylety w stronę nowych napastników.Udało jej się powalić jednego i spowolnić drugiego.Ale kiedy zawróciła irzuciła się biegiem w stronę portalu, Emil skoczył za nią, szybując wpowietrzu.Pełna siła jego skoku zwaliła ją na ziemię, rozpłaszczyła na śniegu.Trzypozostałe wilki dogoniły go, kiedy zatapiał już kły w jej karku.- Nie! - krzyknął Connor, przepychając się obok mnie, żeby znówskoczyć przez portal.Ale stał tam Ethan, blokujący mu drogę.Pokręciłgłową, a potem spojrzał na Adne.Connor zaklął, ale się nie spierał.- Już po niej, Adne - powiedział Ethan, nie obracając się, żeby zobaczyć,jak Emil rozdziera ciało Lydii.- Zamknij przejście.7Tess leżała na podłodze, bezradnie zwinięta w kłębek, a Connor cicho doniej mówił.- Lepiej ją ze sobą zabierzmy - powiedział Ethan do Isaaca.- Na raziemogą tu podesłać innego %7łniwiarza.Zostanę w placówce, póki Anikaczegoś nie ustali.Isaac pokiwał głową.Siedziałam przy stole, a Adne tkała przejście do Akademii.Usiłowałamjakoś połapać się w tym, co się przed chwilą stało.Lydia nie żyła.Ledwieją znałam, ale sposób, w jaki zginęła, nie dawał mi spokoju.Robiło mi sięniedobrze i dostawałam dreszczy.Ukryłam twarz w dłoniach.Nie mogłam pozbyć się myśli, że to ja sprowadziłam ten ból na swoichnowych sojuszników.Tess płakała, a każdy jej szloch był jak brzytwaprzecinająca mi skórę.Podbiegłam do Sashy.Założyłam, że każdy wilkCienia Nocy to sprzymierzeniec.Nie mogłam pomylić się bardziej.Mojakiepska ocena sytuacji kosztowała Lydię życie.Ktoś dotknął mojego ramienia.Uniosłam głowę i zobaczyłam, że patrzyna mnie Adne.- Portal otwarty - powiedziała.Poszłam za nią do jaśniejącego przejścia.Tess płakała Isaacowi w ramię,a on tulił ją i szeptał słowa pożegnania.Potem Connor objął ją w talii iprzeprowadził przez portal.Kiedy mijałam Ethana w drodze do przejścia, wyciągnęłam rękę izłapałam go za rękaw kurtki.Może powinnam byławybrać sobie kogoś innego, ale po prostu musiałam wyrzucić z siebie tesłowa.- Przykro mi - szepnęłam.Pokręcił głową, ale więcej w nim było smutku niż gniewu.- Daj spokój.Tak bywa.Wiedziałam już, jak to działa.Pomijając Tess, Poszukiwacze ukrywaliswój żal i dalej robili swoje w sposób, który był jednocześnie brutalny ipiękny.- Prześlijcie nam wiadomości, jak tylko się da - poprosił Ethan.- Jasne - odparła Adne i pokazała mi gestem, że mam iść przodem.Czekała na nas Anika.Strzała nie odrywała oczu od Tess, która usiłowałaopanować łzy.- Lydia? - zagadnęła Anika.Tess znów się rozsypała, a Anika pochyliłagłowę.- I nasz kontakt - dodał Connor.- Tess, powinnaś odpocząć w swojej kwaterze w skrzydle Haldisa -powiedziała Anika.Tess pokiwała głową.Kiedy odeszła, Anika zwróciła się do Connora:- Co się stało?- Nie jestem pewien.- Connor potarł sobie kark.- Kiedy dotarłem namiejsce spotkania, Grant już nie żył.Wykrwawił się przynajmniejgodzinę wcześniej.Jego ciało już zdążyło zamarznąć.Anika zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie.- A twój klan?Pokręciłam głową, zastanawiając się, czy nie powinnam powiedzieć im oHaldisie i o swojej teorii, że trasy patroli zostały zmienione.O tejstraszliwej pomyłce, którą w jakiś sposób popełniłam.Ale ze względu naniedawne wydarzenia, postanowiłam zmilczeć.- Wilki, które napotkaliśmy, zaatakowały nas bez chwili wahania -powiedział Connor.Pokonując suchość w gardle, odezwałam się:- Coś się zmieniło.- To znaczy? - Connor spojrzał na mnie uważnie.- Jeden z wilków, które nas zaatakowały, należał do Cienia Nocy -ciągnęłam.- Nie był to nikt z mojego klanu, ale ze starszych.I tejwilczycy rozkazy wydawał ktoś z Kary Nocy.- Jesteś tego pewna? - Anika zmrużyła oczy.- Tak - odparłam, powstrzymując drżenie głosu.- Ten wilk, który zabiłLydię, to Emil Laroche.- Coś ty powiedziała? - Monroe pojawił się w drzwiach, przy jego bokustał Shay.Adne już szła przez salę.Oparła czoło na piersi Monroe'a.- Straciliśmy Lydię - rzekł Connor, obserwując, jak Monroe obejmujeAdne.Po raz pierwszy widziałam, że zachowują się jak ojciec i córka.- Emile to zrobił? - spytał Monroe, głaszcząc Adne po włosach.- Alfaklanu Kary Nocy?- Tak - powiedziałam.Grupa Poszukiwaczy stojących przy Anice otoczyła ją ciasnym kręgiem.Mówili coś szybko przyciszonymi głosami.Shay ruszył w moją stronę, a ja wyszłam mu na spotkanie.Nie wahałamsię, kiedy wyciągnął do mnie ramiona.W głowie mi się kręciło.Tylerzeczy zdarzyło się w Vail.Rzeczy, których nie umiałam zrozumieć.Przytuliłam się do niego, pozwalając, żeby jego zapach otoczył mnie iuspokoił.- Nic ci nie jest? - szepnął.- Nie jestem ranna - mówiłam cichym głosem.- Ale działy się różnerzeczy.Objął mnie mocniej.- Jakie rzeczy?- Nie tutaj - mruknęłam.Pocałował mnie w czoło na linii włosów.Monroe popatrzył na nas z ponurą miną.- Musimy przedyskutować to z Silasem.Anika pokiwała głową.- Powinien być w swojej pracowni.Adne już wysunęła się z objęć ojca i otarła ślady łez na policzkach.- Pójdę z wami.- Powinnaś trochę odpocząć.- Nie.- Znikła już wszelka słabość, zastąpiona jej zwykłą buntownicząminą.- To ja też pójdę - oświadczył Connor.Patrzył na Adne.Widziałam w jegoniespokojnych oczach rodzące się pytania.Zastanawiałam się, dlaczego jest taki opiekuńczy.Adne wydawała mi siębardzo wojownicza i trzymała się teraz zadziwiająco dobrze, biorąc poduwagę.Och.Opiekuńczość Connora nagle nabrała sensu.Przecież to była pierwsza misja Adne jako nowej Tkaczki, jej pierwszawyprawa w teren z zespołem Haldisa i już stracili dwoje ludzi.Czy onanaprawdę wykazywała zimną krew wzorem pozostałych Poszukiwaczy?A może tylko chciała zachować twarz, dopóki nie zostanie sama?- Tędy - powiedział Monroe, ale zanim wyprowadził ich z sali, jeszcze razz niepokojem spojrzał na Adne.Tym razem nie poszedł korytarzem, ale otworzył przeszklone drzwi.Powietrze na dziedzińcu było lodowato zimne, ale Monroe, nie reagując,skierował się na mostek.Zerknęłam w dół na gołą ziemię.Daleko podnami, w dole, widziałam wijące się ścieżki i puste fontanny.Nikt się nieodzywał, kiedy tak szliśmy.Nasze oddechy napełniały powietrze niewiel-kimi chmurkami bieli.Dziedziniec był potężny.Przeszliśmy półkilometra, zanim Monroe otworzył drzwi po przeciwnej stronieAkademii
[ Pobierz całość w formacie PDF ]