[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby nie poznał Isabel,takie życie uczyniłoby go całkowicie szczęśliwym, z wyjątkiem chwil, któremusiał poświęcać na sprawdzanie rachunków i podejmowanie decyzjidotyczących ogromnego gospodarstwa.Cóż, zbyt wiele osób na nimpolegało, by mógł lekceważyć swoje obowiązki.340Opuścił gabinet i przeszedł do niewielkiej biblioteki.Czuł się dziwnie,mając do dyspozycji więcej pokoi niż było mu potrzeba.W następnejkolejności urządzi sobie salon bilardowy.Jak przystało na arystokratę.którym nie był.Kiedy Bram zobaczył, że jego przyjaciel kompletuje księgozbiór,zaczął przysyłać mu albumy ze sztuką erotyczną Dalekiego Wschodu.Kilkakolejnych leżało w zgrabnym stosiku na fotelu.Najwyraźniej Dudleynadrabiał zaległości w edukacji.Jeśli chodzi o Sullivana, takie rzeczy go nieinteresowały.Mogło wydawać się śmieszne, że kocha kobietę, którejprawdopodobnie już nigdy w życiu nie zobaczy, ale był pewien - albo ta,albo żadna.Spojrzał przez okno.Z biblioteki miał widok na podjazd i drogęprowadzącą do rezydencji, a dalej na pastwiska, na których pasło się kilkaklaczy zakupionych już po przeprowadzce do Sussex.Nagle ze zdziwieniem zauważył czarny powóz skręcający w stronęjego domu.Na drzwiach widniały żółte tarcze herbowe, pojazd był jednakRSzbyt daleko, by mógł dostrzec szczegóły.Ciekawe.Z nikim nie był na dziśumówiony.Na pewno też nie był to Bram, który nigdy nie podróżowałpowozem z herbem ojca.Sullivan wrócił do gabinetu i narzucił na siebieżakiet.Postanowił nie zastanawiać się, kim jest tajemniczy gość.Zbytdobrze wiedział, kogo chciałby zobaczyć.Dobre sobie! Ona nigdy tu nieprzyjedzie.Dała mu to jasno do zrozumienia podczas ostatniego spotkania.Następny ruch należał do niego, a on nie zamierzał nigdzie jechać.Nie byłtak samolubny.W każdym razie tak mówił do siebie.Rozległo się pukanie ido gabinetu wszedł Dudley.- Proszę pana, ma pan gościa - powiedział.- Kto to?341Kamerdyner wyciągnął w jego kierunku srebrną tacę z wizytówką.Przeklęte konwenanse! Wziął do ręki biały kartonik i zamarł.- Wpuściłeś go do domu? - zapytał.- Czeka w salonie.- Dziękuję - wziął głęboki wdech i ruszył w stronę drzwi.- Podać herbatę?- Nie.Jeśli jest spragniony, niech gdzie indziej szuka orzeźwienia.Kamerdyner rzucił mu nieodgadnione spojrzenie.- Jak pan sobie życzy - powiedział.Sullivan nacisnął klamkę i pewnym krokiem wszedł do salonu.- Lordzie Dunston - odezwał się.Markiz odwrócił się od okna i spojrzał na niego.- Wyglądasz jak prawdziwy dżentelmen - rzekł na powitanie.- Przyjechałeś z tak daleka, żeby mi to powiedzieć? - odparł chłodnoSullivan.- Dzięki tobie ten sezon nie był dla mnie najbardziej udany -RSkontynuował Dunston.Nie usiadł na fotelu.Być może nie chciał skalaćubrania, korzystając z mebla należącego do jego nieślubnego syna, lub poprostu czuł się tu niepewnie.Interesujące.- Ty to wszystko zacząłeś, markizie.- Sullivan zajął miejsce na krześleprzy drzwiach.- Muszę ci przyznać rację.Sullivan, który właśnie otwierał usta, by coś powiedzieć, zamarłkompletnie zaskoczony.- Nie oczekiwałeś, że usłyszysz te słowa, prawda? - rzekł Dunston.-Nie jesteś bez winy, ale to moje czyny dały ci impuls do działania.342Postępowałeś źle, jednak od siebie powinienem wymagać więcej.Odmojego syna także.- Rozumiem, że mówisz o Tildenie.Markiz machnął ręką.- Wysłałem Olivera do Yorku, by zarządzał jedną z moich posiadłości- przerwał na chwilę, a potem dodał: - Zastanawiam się, czym naprawdę siękierowałeś, sprzedając mu konia.Sullivan uniósł brwi.- Powiedziałem, że to zrobię, i nie było w tym żadnych podtekstów.- Krążyły pogłoski, że zmusił cię do tego, by odzyskać utraconąreputację.Waring uśmiechnął się krzywo.- Nie powiem, żeby mnie to martwiło.- Też tak sądzę.Dunston w końcu zdecydował się usiąść, wybierając fotel naprzeciwkoSullivana.RS- Problem w tym, że nie mogę pozwolić, by uznano nasze zachowaniew stosunku do osoby z niższej sfery za okrutne i aroganckie.Szczególniejeśli chodzi o tak szanowanego i utalentowanego młodego człowieka jak ty.- Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej.Nie oczekuj, markizie, żebędę wszem wobec wygłaszał sprostowania.Zresztą, kto chciałby mniesłuchać?Mówił to, ale myślami był gdzie indziej.Właśnie dotarło do niego, copowiedział Dunston.Nazwał go człowiekiem z niższej sfery - co byłozgodne z prawdą.Jednocześnie zdawał sobie sprawę, jak wielu ludzi szanujeSullivana, a z tonu jego głosu można by przypuszczać, że sam także darzygo respektem.343Isabel mówiła to samo.Wyraziła się inaczej, ale jasno powiedziała, żeszanuje go jako człowieka.A on ją zostawił.Uznał, że nie zaakceptujeżycia, jakie czeka ją u jego boku, i będzie cierpiała, gdy przyjaciele się odniej odwrócą.Przecież zrobili to na samym początku, a ona mimo to niechciała się z nim rozstać.Próbowała mu to powiedzieć, ale on, głupiec, jejnie słuchał.Zamknął oczy.- Dobry Boże, co ja najlepszego zrobiłem?! - pomyślał.- Postanowiłem cię uznać.Sullivan zerwał się na równe nogi.- Wybacz, markizie, ale mam coś do załatwienia.- Nie słyszałeś? - zawołał Dunston, wybiegając za nim na korytarz.-Powiedziałem, że uznam cię za swojego syna!- To twoja decyzja - rzucił Waring nieobecnym głosem, wspinając siępo schodach.- Dudley! Każ Halliwellowi osiodłać Achillesa i przyślij domnie Geralda! Potrzebuję kilku rzeczy na drogę.RSO tej porze roku powinna być w Burling.Dotarcie tam zabierze muprzynajmniej dwa dni szybkiej jazdy.Był na to gotów.- Ludzie będą cię szanować! - krzyknął za nim Dunston.- Okaż choćodrobinę wdzięczności!- Już mnie szanują - odpowiedział Sullivan, zatrzymując się naszczycie schodów - Chcesz pomóc swojej rodzinie.Doceniam to.- To położy kres wojnie pomiędzy nami.- Zakończyłem ją trzy miesiące temu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]