[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Casper odkrył ciało, leżącetwarzą w dół.Elise pochyliła się nad nim.Na lędzwiach, tuż powyżej kości ogo-nowej, widniał wypukły okrąg, niewiele większy od srebrnej dolarówki. Teflonowy implant, robią takie do ozdoby wyjaśnił Casper.Pomyślałem sobie, że to może być symbol gangu. To nie jest symbol gangu powiedziała Elise, prostując się.Słyszał pan o Czarnym Tupelo? Czy to nie bar? Między innymi.Bar.Salon masażu.I przykrywka dla burdelu.Mieści się na starym mieście, nad rzeką. A co to ma wspólnego z ozdabianiem ciała? zapytał Casper. Czarne Tupelo należy do pewnej Gullah*.Nazywa się Strata Lu-na. Słyszałem o niej powiedział Casper. To jest pień drzewa tupelo wyjaśniła Elise, wskazując znak. A te trzy linie to gałęzie.To bardzo prosty i czytelny rysunek. Chce pani powiedzieć, że ona znakuje swoje prostytutki? za-pytał Casper z przerażeniem. Jak bydło? To jest mojo powiedział Gould. Mojo? Elise spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami.Skąd on wiedział, co to mojo?Gould gapił się na emblemat i wyglądał, jakby znów było mu nie-dobrze.* Gullah afroamerykańscy potomkowie niewolników, zamieszku-jący południowe stany i wyspy, tworzący własną, specyficzną kulturę iposługujący się dialektem gullah. Kto ci to powiedział? zapytała.Wzruszył ramionami. Po prostu gdzieś o tym słyszałem. Nie wiem, czy to mojo, ale z całą pewnością logo baru.Casperpodciągnął prześcieradło, przykrywając ciało. To nie wszystko.Powinniście wiedzieć jeszcze coś.Wróciły jużwyniki z laboratorium i nie zgadniecie, co znalezliśmy.Elise była przekonana, że zgadła, ale nie chciała psuć Casperowiprzyjemności. TTX powiedział patolog.Wciąż jeszcze przetrawiali tę nowinę, kiedy zadzwonił telefon Elise.Dzwoniła major Hoffman. Truman Harrison nie żyje oznajmiła. Tym razem naprawdę.Rozdział 12Enrique i Flora patrzyli, jak Strata Luna przybija mały krzyżyk, zro-biony z drewnianych patyczków po lodach, do pnia drzewa.Na po-dwójnej kamiennej płycie, ułożonej na grobie jej dwóch córek, rozsy-pała kadzidlany proszek, którego używała do komunikowania się zezmarłymi.Kadzidło poskwierczało trochę i buchnęło płomieniem.Ostry zapach saletry i ziół wypełnił gęstniejący mrok.Było pózno.Już po zamknięciu.Opiekun cmentarza Boneventu reotworzył bramę, by Strata Luna mogła bez świadków odwiedzić grób.Enrique trącił Florę łokciem. Chodz szepnął.Odwrócili się, zostawiając kobietę odzianą w czarną pelerynę.Enrique nieraz przychodził ze Stratą Luną na cmentarz, ale nigdy niebył świadkiem niczego dziwnego.I nie chciał być.Jeśli o niego cho-dziło, zmarli powinni pozostać zmarłymi.Kiedyś zdawało mu się,że widział kogoś, kto wrócił zza grobu, i serce omal nie wyskoczyłomu z piersi.Ale potem dowiedział się, że ta osoba nigdy nie była mar-twa.Nie cierpiał zmarłych.Ale żywe trupy.?To całkiem inna historia.Dla Flory Strata Luna była właściwie matką.Dla Enrique kimś wię-cej.Podejrzewał, że Flora wiedziała, iż czasem dzielił ze Stratą Lunąłóżko.Nie żeby coś znaczył dla tej kobiety w czerni.Wątpił, czy kie-dykolwiek zależało jej na jakimś mężczyznie, z wyjątkiem szamana,Jacksona Sweeta.Nie, w przypadku Enrique to była tylko służba.Nie narzekał.Strata Luna sądziła, że będzie go mogła wychowywać, kształtować.Myślała, że ma nad nim kontrolę, ale się myliła.Nikt nie rządził En-rique Xavierem.Były sprawy, o których nie wiedziała.Sprawy, o których nie wie-działa Flora.Miał swoje życie poza Czarnym Tupelo i Stratą Luną.Sekretne życie. Zimno mi szepnęła Flora. Komary mnie gryzą.Enriqueroztarł jej nagie ramię. To ty chciałaś tu przyjść przypomniał jej.W odróżnieniu od Enrique, Florę ciągnęło do śmierci.Lubiła zwie-dzać cmentarze i wiele razy razem z miejscowymi wycieczkami po-szukiwała duchów. Nie wciskaj mi kitu, Enrique.To ty chciałeś, żebym przyszła.Roześmiał się trochę nerwowo.To była prawda.Nie lubił sam plątaćsię po cmentarzu, kiedy Strata Luna bratała się ze zmarłymi.Florapociągnęła go za koszulę. Chodzmy odwiedzić Gracie.Ciemność spadła na nich jak całun i twarz Flory była zamazaną pla-mą.Enrique odwrócił się na pięcie i ruszył w przeciwnym kierunku. Nie ma mowy.Nie idę odwiedzić żadnej Gracie. No chodz poprosiła.Ten ton sprawiał, że robił to, co chciała. Zobaczymy ją.Gracie była sławna.Umarła w zeszłym stuleciu, kiedy miała sześćlat.Gdzieś tu była jej figurka naturalnej wielkości.Na prawo? Nalewo? Zawsze się gubił na Bonaventure.Wiele osób twierdziło, że widziało małą Gracie spacerującą pocmentarzu.I to był jeden z powodów, dla których poprosił Florę, żebytu z nim przyszła.Gdyby miał się natknąć na Gracie, nie chciał byćsam. Nie mów o niej szepnął. Usłyszy cię i przyciągniesz ją donas. Wolał nie myśleć, kto jeszcze może się pokazać, kiedy kawałekdalej Strata Luna otwierała na oścież drzwi między tym i tamtymświatem.Flora pobiegła w drugą stronę. Gracie! zawołała. Hej, Gracie!Enrique podbiegł i złapał ją, zatykając jej usta ręką.Znali się od lat,byli jak brat i siostra. Zamknij się! syknął jej do ucha.Jej włosy pachniały kwiatami.Flora odciągnęła jego rękę. Cśśś, słuchaj powiedziała.W jej głosie wciąż pobrzmiewałśmiech. Słyszałeś to? Co? Coś się poruszyło.Enrique wyprostował się w gęstej ciemności, wytężając wzrok isłuch.Wysoko, na tle nieba, dostrzegał zwisające girlandy hiszpań-skiego mchu.Na ziemi jaśniejszymi plamami odznaczały się nagrobkii rzezby.Miał nadzieję, że żadna z nich nie przedstawia Gracie.A niech cię, Flora.Usłyszał w oddali dzwięk, od którego włosy zjeżyły mu się na gło-wie, a serce zaczęło walić jak szalone.Czy to małe dziecko? Mówi?Zmieje się? Tak to brzmiało.Jak głos małego dziecka.O kurczę.Co on tutaj robi? Czy wy nie macie żadnego szacunku dla zmarłych? dobiegł zciemności gniewny głos Straty Luny, choć nie było słychać kroków,które ostrzegłyby, że podeszła tak blisko. Bijatyka, śmiechy i ktowie co jeszcze.Powinniście się wstydzić.Pełni poczucia winy zamilkli i spoważnieli, jak skarcone dzieci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]