[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słyszał za sobą jej krzyki, widział, jak rozpaczliwie próbuje sięutrzymać w siodle.Uczepiona kurczowo łęku, pochyliła się nad końskąszyją i machając bezładnie nogami, usiłowała wsunąć stopy w strzemiona.Po krótkiej chwili ciszy rozległy się przekleństwa.Pełne złości iabsolutnie niestosowne w ustach kobiety, ale z początku mruczane podnosem.Jednak po dziesięciu minutach jazdy wściekłość wezbrała w niej natyle, że miotała obelgami ile sił w płucach.Był głupi, że jej nie zakneblował. Cholera! zawołał nagle.Lainie posłała mu pełne odrazy spojrzenie.Wychylony z siodła,wpatrywał się w ziemię przed sobą.Jego surową, przyciemnioną świeżym zarostem twarz ściągał grymasgniewu.Ale ona się go nie bała.Do licha, wcale się nie bała.Mógł sobiewyglądać groznie, ale to przecież nie miało żadnego znaczenia.On nieistniał naprawdę.Jego broń nie była prawdziwa, tak jak kule, a nawetpogróżki.Za jakieś dziesięć minut ona, Lainie, się obudzi i całe todoświadczenie zostanie przekształcone w kilka stron dobrego opisu wksiążce.Przynajmniej tyle pożytku będzie z jej snu.Wcześniej, kiedy pisałao Killianie, przedstawiała go jako jednowymiarowego łotra o kamiennymsercu.Był postacią, która miała poprzez kontrast uwydatniać siłę, mądrość ibystrość głównego bohatera.Teraz ujrzała Killiana w zupełnie nowymświetle.Był prawdziwym dupkiem.Ale nie związał jej rąk.Dostrzegła w tym przejaw współczucia, całkiem nieoczekiwanego,ponieważ nie obdarzyła go akurat tą cechą charakteru.Wiedziała, że u JohnaKilliana nie warto szukać zrozumienia, ponieważ jest w nim jedyniegwałtowność, egoizm i nieufność.Powinna była to wiedzieć.A jednak bez wątpienia to, co widziała w jego oczach, byłowspółczuciem.Przez moment, krótki jak mgnienie oka, wydał jej się jakbykimś innym, kimś, kogo wcale nie znała. To niemożliwe syknęła, odbijając się boleśnie od twardego siodła.On jest dokładnie taki, jakiego wymyśliłaś.Jakim cudem mógłby być inny?Zciągnął wodze, przechodząc w stępa.Znów się wychylił i z napięciemwpatrywał się w rudą ziemię.Koń Lainie także natychmiast zwolnił i przebierał nogami w nerwowymkłusie.Uczepiona siodła, miała wrażenie, że dzwonią jej wszystkie kości izęby. Cholera! powtórzył Killian.Lainie skrzywiła się, postanawiając w duchu lepiej dopracowaćpowieściowe kwestie tego bohatera.W kółko powtarzał cholera i zamknijsię , co nie było przyjemne, nawet w wypadku czarnego charakteru.Próbowała go zmierzyć pogardliwym spojrzeniem, ale okazało się, żenie jest to łatwe, kiedy się podskakuje w siodle, bezwładnie niczym worekkamieni. Mam nadzieję, że nie próbujesz mi przekazać wiadomości jakimśprymitywnym, starodawnym kodem.Obejrzał się na nią ze ściągniętymi gniewnie brwiami. A czemu, u diabła, miałbym w ogóle chcieć z tobą rozmawiać? Nie mam pojęcia.Proszę bardzo, krzycz sobie dalej i patrz w ziemię. Kary kuleje. Jaki kary?Obrzucił ją wzrokiem tak lodowatym, że aż ciarki przebiegły jej poplecach. Mój koń. No, toś się wysilił. Co? Nazywając swojego konia.Ile ci zajęło wymyślenie takiego imienia?Dziesięć, dwanaście dni? Zamknij się.Westchnęła. Muszę staranniej popracować nad twoimi dialogami.Bo na razie sięodzywasz, jakbyś występował w Walce o ogień.Nie zwracając na nią uwagi, zatrzymał konia i zsiadł.Ostrożnie uniósłprzednią nogę ogiera.Lainie spojrzała z góry na końskie kopyto. Jedziemy już od godziny.Prawdopodobnie jest zmęczony.Killian bez słowa wyjął z sakwy przy siodle jakieś narzędzie i zacząłwyłupywać z kopyta konia odłamki kamieni i grudy ziemi. Aha.Lainie rozejrzała się.Znajdowali się pośrodku rozległej doliny,otoczonej gładkimi kamiennymi ścianami.Po prawej płynęła mulista rzeka,wijąca się niespiesznie pośród kęp topoli.Na piaszczystej brunatnej ziemi tui ówdzie widniały plamy nieśmiało rosnącej trawy.A w górze rozciągała siębezkresna, wolna od chmur połać błękitnego nieba.Zupełnie inaczej, niżsobie wyobrażała.Upał był silniejszy, bardziej dawał się we znaki, akrajobraz miał w sobie surowe, bolesne piękno, jakiego wcale się niespodziewała.Stojąc pod skalną ścianą, trwającą w tym miejscu odstworzenia świata, czuła się bardzo mała, nieważna i.samotna.To chwilowe poczucie bezbronności wytrąciło ją z równowagi.Wyprostowała ramiona i odgarnęła włosy z czoła.Pochodząca z drogiegosalonu fryzjerskiego pianka usztywniająca zaczynała się rozpuszczać.Killian ściągnął siodło z grzbietu ogiera. Co robisz? spytała zdumiona. Tańczę. Posłał jej drwiące spojrzenie.Punkt dla tego osiłka,przyznała w duchu. Pozwól, że ujmę to inaczej.Dlaczego to robisz? On kuleje.Lainie poczuła niemiłe ssanie w żołądku. Chyba nie zamierzasz go zastrzelić?Tym razem nawet na nią nie spojrzał. Prędzej bym ciebie zastrzelił. Odrzucił siodło za siebie, tak żewylądowało na pochyłym pniu niskiej sosny.Bez słowa sięgnął po wodze iprzywiązał konia do tego samego drzewa.Dopiero wówczas się odwrócił i skierował w stronę kobiety.Poruszałsię z drapieżnym, kocim wdziękiem, kołysząc biodrami wcharakterystyczny, typowo męski sposób.Głuchy odgłos jego krokówwydawał się dziwnie złowieszczy w pustynnej ciszy.Nagle zrozumiała, co to znaczy, że rzeczywistość przerastawyobrażenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]