[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zresztą to nie dziwota.Kobiety muszą się zajmowaćwszystkimi pracami, a mężczyźni nic nie robią, tylko jeżdżą konno, paląfajki, rabują, walczą, plotkują i leniuchują.— Piękne życie, wspaniałe; chciałbym być szejkiem, dużo wykopywać,znaleźć niejeden fowlingbull i posłać do Londynu, hm!Stopniowo napotykaliśmy grupki Arabów, których liczba przed nami stalerosła.Zbliżaliśmy się więc do Haddedihnów.Większa ich część byłajeszcze w drodze.Niełatwo opisać widok, jaki przedstawia arabskie plemię,wędrujące do nowego miejsca wypasu.Przewędrowałem przedtem Saharęwzdłuż i wszerz oraz część Arabii i poznałem przy tym wiele plemionzachodnich Arabów.Tu jednak przedstawiał się moim oczom zupełnie innyobraz.Odmienność, cechującą oazy Sahary i „biblijnego kraju” Senaar,można zaobserwować w sposobach życia i we wszelkich stosunkachpanujących wśród ich mieszkańców.Jechaliśmy tu niemal po bezkresnejłące, w niczym niepodobnej do oaz Zachodu.Był to raczej olbrzymikobierzec sawanny, utkany z samych kwiatów.Nie szalał tu chyba nigdy straszny samum, nie było widać śladu wędrujących wydm, aniwyschniętych, poprzerzynanych rozpadlinami uedów i nie można sobietutaj wyobrazić fatamorgany, zwodzącej zmęczonego, samotnegowędrowca.Cała rozległa równina okryta była wonną roślinnością i naludziach również nie było znać owej chandry pustynnej, która na zachód odNilu opanowuje niemal każdego podróżnika.Odcień barwy, dominujący na powierzchni tego kolorowego łanu,bynajmniej nie przypominał palącego, a przy tym krwistoburego iśmiercionośnego, światła wielkiej, pustyni.XIII.RIHZnajdowaliśmy się pośrodku stada, liczącego tysiące owiec i wielbłądów.Jak daleko okiem sięgnąć — na prawo i lewo, przed i za nami falowałomorze pasących się i wędrujących zwierząt.Widzieliśmy długie rzędywołów i osłów, objuczonych czarnymi namiotami, barwnymi dywanami,ogromnymi kotłami i rozmaitym sprzętem.Na szczytach stert wszelakiegodobra ulokowano starców, zarówno kobiety jak i mężczyzn, niezdatnychjuż do utrzymania się w siodle o własnych siłach.Niektóre zwierzęta niosłyna grzbiecie małe dzieci w koszach, tak przymocowanych do siodła, żewidać było tylko wystające dziecięce główki.Dla równowagi z drugiegoboku zwierzęcia zwisał kosz z jagniętami i koźlętami, które becząc taksamo wyzierały z kosza.Za zwierzętami szły dziewczęta, odziane tylko wkoszule, które na modłę arabską ciasno przylegały do ciała, matki z dziećmina plecach, chłopcy popędzający trzody, mężczyźni, którzy siedząc nawielbłądach prowadzili swoje szlachetne konie, trzymając je za cugle, iwreszcie liczni jeźdźcy uzbrojeni w lance ozdobione pióropuszami,zaganiający na równinie zwierzęta wybiegające z pochodu.Dziwny widok przedstawiały wielbłądy, przeznaczone do noszeniawytwornych kobiet.Na Saharze często widywałem wielbłądy, niosąceniewiasty w koszach podobnych do kołyski, lecz takiego urządzenia jaktutaj, nigdzie nie napotkałem.W poprzek grzbietu wielbłąda kładzie siędwa długie drągi, których zagięte końce związuje się skórzanymi paskamilub sznurami.Ta rama, ozdobiona różnobarwnymi wełnianymi frędzlami,obwieszona sznurami muszli i pereł, tak samo jak siodło i rzemienie,wystaje poza obydwa boki wielbłąda.Na garbie zwierzęcia znajduje się„domek” zbudowany z listew okrytych tkaniną, podobny do strażniczej budki, obwieszony również różnymi frędzlami.W tej wieży siedziniewiasta.Cała konstrukcja osiąga znaczną wysokość i kiedy ukazuje się nawidnokręgu, można by, na skutek kołyszącego chodu wielbłąda, wziąć ją zaogromnego motyla lub za monstrualną ważkę, podnoszącą i opuszczającąskrzydła.Nasze pojawienie się wywoływało w każdej grupie, którą mijaliśmy,sensację.Ja może wzbudzałem mniej zainteresowania, natomiast z wyglądusir Dawida Lindsaya i jego służących można było na pierwszy rzut okadomyślić się Europejczyków.Lindsay, w kraciastym garniturze, musiałzapewne bardziej rzucać sit; w oczy niż Arab, który znalazłby się w swoimmalowniczym stroju na placu w Monachium czy w Lipsku.Przewodnicy,jadący przed nami, podprowadzili nas pod duży namiot, przed którymtkwiło w ziemi wiele dzid.Był to namiot szejka.Wokół tego namioturozbijano właśnie inne.Przed namiotem szejka jeźdźcy zeskoczyli z koni iweszli do środka.Wkrótce wyszli w towarzystwie czcigodnego starca,który miał postawę i wygląd prawdziwego patriarchy.Tak zapewne musiałwyglądać Abraham, kiedy wychodził ze swojego domu pod Hebronem, abypowitać przybyłych doń gości.Starzec, który wyszedł do nas z namiotu,miał śnieżnobiałą brodę, sięgającą mu aż do piersi, mimo to nie robiłwrażenia człowieka osłabionego wiekiem, lecz wyglądał tak, jakby jeszczekażdej dolegliwości mógł mężnie stawić czoła.Czarne jego oczy lustrowałynas niezbyt uprzejmie.Wzniósł rękę do serca, pozdrawiając nas jednymsłowem: Selam!W ten sposób muzułmanin wita niewiernego, który do niego przybywa;natomiast każdego muzułmanina wita słowami: Es selam 'alejkum.— Alejkum! — odpowiedziałem i zeskoczyłem z konia.Szejk spojrzał namnie badawczo i zapytał:— Czy jesteś muzułmaninem, czy giaurem?— Od kiedy to syn szlachetnego plemienia Szammarów przyjmuje swoichgości takim pytaniem? — odparłem.— Czy w Koranie nie, jestpowiedziane: „Nakarm obcego i ugaś jego pragnienie; pozwól mu spocząć,nie pytając go skąd przybywa, ani dokąd się udaje!?” Niech ci Allahwybaczy, że witasz gości jak turecki policjant!Szejk uczynił zaprzeczający ruch ręką i oświadczył:— Szammarowie i Haddedihnowie każdego przybysza chętnie widzą iserdecznie witają, prócz kłamców i zdrajców.— Kogo masz na myśli? — spytałem.— Ludzi, którzy przybywają z zagranicy, by podjudzać paszę przeciwkosynom pustyni.Po co królowej angielskiej potrzebny jest wicekonsul wMosulu?— Ci trzej mężczyźni nie należą do konsulatu.Jesteśmy zmęczonymiwędrowcami i nie pragniemy niczego poza łykiem wody dla siebie iniewielką ilością daktyli dla naszych zwierząt.— Jeśli nie należycie do konsulatu, otrzymacie wszystko, czego sobieżyczycie.Wejdźcie, serdecznie was witam!Przywiązaliśmy nasze konie do dzid sterczących przed namiotem iweszliśmy do środka.Poczęstowano nas wielbłądzim mlekiem.Do jedzeniaotrzymaliśmy tylko cienki, twardy i na pół spalony jęczmienny placek.Oznaczało to, że szejk nie uważa nas za gości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]