[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Grubas wyprostował się irzuciwszy okiem na salę, dostrzegł go.Przed Kacprem stanęły pierogi z serem, jako że dzień był postny.Zabrał się więc do jedzenia, niespuszczając szynkarza z oczu.Ten skinął wkrótce na jedną z dziewczyn i poruczywszy jej szynkowanie, skierował się ku drzwiomkuchennym.Sala brzmiała gwarem.Z kuchni weszła służebna z misą gorącej zupy, kierując się ku stołowi, gdziesiedział Jurga.Przesuwając się za plecami siedzących, znalazła się za Jurgą, a wówczas musiała siępotknąć, gdyż część zawartości misy chlusnęła mu na kubrak.Oblany zerwał się z przekleństwem na nogi.Skonfundowana dziewczyna próbowała oczyścić gościerką, ale widocznie nie dało to dobrych wyników, gdyż wzięła rozgniewanego klienta za ramię ipoprowadziła w stronę kuchennych drzwi.Kacper przestał jeść, pełen zrodzonej obawy.Nic jednak na razie nie można było zrobić.Należałoczekać na dalszy bieg wypadków.Istniała przecież szansa, że cały incydent nie był spowodowanyrozmyślnie i Jurga zaraz wróci na salę.Nie wrócił jednak po upływie pacierza, dwóch ani trzech, zjawił się natomiast gospodarz, kierując siędo swego miejsca przy beczkach z trunkami.Obawa młodego bakałarza wzrosła.Wolno wstał zza stołu i z opończą przerzuconą przez ramię ruszyłpo schodach.Kiedy znalazł się już na górze, szybko wyciągnął klucz, otworzył drzwi, od progu rzuciłopończę na posłanie, po czym głośno je zatrzasnął i stał chwilę na korytarzu, nasłuchując.Z sali dochodził gwar rozmów, ale na piętrze panowała cisza.Kacper skierował się ku drzwiomprowadzącym na zewnętrzny krużganek.Podwórze znał już dobrze.W rogu stary wóz bez dwóch kół kończył pracowity żywot wśródobrastającego go zielska.Za szopą na drzewo była studnia z wkopaną obok rząpią, wypełnioną wodąna wypadek pożaru.Pod krużgankiem znajdowały się wrota wozowni, stajni i składów paszy.Gdy Kacper tak stał, rozglądając się dookoła, w pewnej chwili wydało mu się, że właśnie stamtąddochodzi go stłumiony głos.Położył się na deskach pomostu i wychylił głowę poza jego krawędz.Znów usłyszał jakby zduszony,głuchy szept, w którym nie można było rozeznać słów.Poderwał się na nogi, przemknął wzdłuż ściany ku schodom i zjechał po ich poręczy.Potem począłskradać się cicho ku uchylonym wrotom.Kiedy znalazł się już przy szczelinie, przez którą widać byłociemne wnętrze, głos odezwał się.znów, tym razem bliski.Można też już było rozeznać słowa: No i co? Wolisz milczeć?Kacper wolno i ostrożnie rozszerzył szczelinę, nadal jednak nic nie mógł dojrzeć prócz płóciennej budyjakiegoś wozu majaczącego w mroku.Wśliznął się do środka i skulił za wozem.Panowała cisza, którą tym razem przerwał zduszony jęk.Potem znów zabrzmiały słowa: Wydłubię ci na wierzch każde żebro z osobna, jeśli nie zaczniesz gadać!Rozległ się jęk, potem słowa: No, masz dość? Kto cię tu przysłał?Kacper, którego wzrok przyzwyczaił się już do ciemności, wychylił się zza wozu.Na wiązce słomy leżałnagi do pasa Jurga, z rękami skrępowanymi na plecach.Na jednym z jego boków czerwieniały długierany, z których sączyła się krew.Chudy mężczyzna stał nachylony nad nim z zakrzywionym nożem wręku.Zbrukane krwią ostrze jaśniało w mroku srebrzystym połyskiem.Kiedy nóż miał dotknąć ciała po raz trzeci, Kacper wyszedł zza wozu. No i co, małodobry3? Jak ci idzie? rzucił, wyciągając z pochwy sztylet.Chuda postać wyprostowała się gwałtownie, obracając się ku intruzowi. Kto jesteś?! Czy i to chcesz wiedzieć? Kacper zbliżył się o krok.Tamten opanował jednak moment zaskoczenia.Błyskawicznym ruchem ściągnął z haka zawieszonąna ścianie opończę i okręcił nią lewe ramię.Przycisnął je do piersi i, pochylony, z nożem w ręku, ruszyłw stronę przybysza.Dzieliło ich zaledwie kilka kroków.Kacper, ukazując tamtemu swoją twarz, musiał go zabić, jeśli miałwykonać poruczone zadanie.Czekała go jednak walka, a z walką tamten był wyraznie obeznany, toteżnie wolno było dać przeciwnikowi szansy.Zatrzymał się więc w miejscu, uniósł sztylet nieco ku górze,jakby badając jego wagę, i zamachnął się ramieniem.3 Kat.Lotu noża nie było widać.Jego rękojeść ukazała się dopiero wówczas, kiedy ostrze tkwiło już w gardle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]