[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzucił się na krzesło. Stary jestem: co młodzi mogą łatwo przenieść, dla mnie zabójcze! A! nieuwierzysz, kochany hrabio, nóg nie czuję pod sobą.przechoruję.Gdybymchciał jechać, nie zdołam.Kłopot byście ze mną mieli gdzie na drodze.mógłbym oblec w karczmie.Czuję, że zostać muszę.nadjadę pózniej.gdyochłonę.Komedia była niezręcznie odegrana, ale hrabia nadto był skłonny do złudzenia,by się poznał na jej fałszu.Uściskał raz jeszcze profesora, i znalazł naturalnym,ażeby wypoczął.Wilelmski wzdychając odprowadził ich do powozu.a sam wrócił natychmiast,aby przedsięwziąć środki właściwe dla zapewnienia sobie innego stanowiska. Nie głupim tam wracać rzekł; do panny Róży napiszę z ekskuza,choćby mi przyszło i kaftanik odesłać.Ona potrzebna hrabinie, a dożywocia niedostanie, bo oni sami dziś pana Boga błogosławić będą, jeśli im folwarczekzostanie.Szczęście jeszcze, żem się nie ożenił naprędce wyrazna Opatrznośćboska nade mną! Pan Bóg łaskaw.Dopiero bym był Tadeusza śpiewał z żoną, ibez grosza.Wilelmski schwycił się za perukę i powtórzył raz jeszcze: Wyrazna Opatrzność boska!* * *Póznym wieczorem smętnego dnia dżdżystego dojechał Zdzisław doSamoborów, a mrok w pierwszej chwili przynajmniej zakrył przed jego oczymaspustoszenie już widoczne, nad którem pracował pilno p.Sebastian.Zajechał jakzazwyczaj przed ganek, i szczęściem nie spotkał się tuż na pierwszym kroku zestryjem, który tego dnia gospodarował na innym folwarku.W sieniach iprzedpokoju nie było nikogo, nawet światła, nierychło przybiegł służący odpokoju hrabiny ze świecą w ręku, cały drżący powitać panicza.Poczciwychłopiec tak był zmieszany, że łzy mu stały w oczach, a widząc, że Zdziś wprostchce iść przez salony, i czując jakie one na nim mogą uczynić wrażenie, rad gobył odciągnąć.To mu się jednak nie udało: Zdzisław już drzwi otworzył dowielkiej sali, i nie przygotowany wcale do tego widoku jaki go tu spotykał stanął osłupiały.Te stosy porozrzucanych sprzętów, odarte ściany, nagiepodłogi to spustoszenie umyślne było dlań niezrozumiałe.Jakiś dzwiękniewyrazny z ust mu się wyrwał i zamilkł.Chwilę wstrzymawszy się wprogu powoli postąpił dalej.Zdawało mu się snem jakimś co tu widział.Z obawą posuwał się krok za krokiem, stając co chwila.Salon drugi stał pusty.przez drzwi jego widać było gabinet hrabiny, niedawno jeszcze tak wdzięczny,dziś równie odarty jak inne pokoje.Zdzisiowi łzy się z oczu puściły, musiał sięoprzeć o ścianę, bo mu się zawracało w głowie.Służący patrzał nań z niemym politowaniem.%7łabicki miał czas w drodze przygotować swego ucznia do tego co mógł zastać lecz najczarniejszy obraz nie mógł zrównać z rzeczywistością.Porównanietych Samoborów, jakie rzucił i jakie zastawał, przechodziło pojęcie.Dokonałosię to z szybkością, którą tylko zemsta niepoczciwa nadać może sprawieludzkiej, z szybkością, z jaką tylko niszczyć może człowiek.We drzwiach gabinetu stał doktor, stary przyjaciel domu, którego Zdziś czy niepostrzegł zrazu czy nie poznał; ten ujął go za rękę z wolna i przywitał cicho.Zdziś jakby się przebudził, smutnie spojrzawszy na niego.Stan hrabiny ciągle był jednostajny; przyłączyła się do niego senność,zwiastująca, że mózg był dotknięty.Jakkolwiek spodziewano się wiele poprzybyciu syna, nie była to chwila właściwa do wprowadzenia Zdzisława.Doktor chciał, aby poczekał do dnia.Oprócz niego i panny Róży, która wyszła zpłaczem i łkaniem witać Zdzisława, nie było w Samoborach nikogo; prezes ikapitan odjeżdżali co dzień na noc do Wólki.Z trzech pokojów pozostawionychhrabinie, ona i jej służba żeńska zajmowały dwa, w trzecim na kanapie sypiałdoktor, na sienniku służący do innych mieszkań z rozkazu garbatego niedopuszczano
[ Pobierz całość w formacie PDF ]