[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pan Bal tymczasem przyglądał się dworowi i zabudowaniom. Prawda, że do diabła to wygląda mizernie! dom licha wart! ale widać bo wtym kraju lepszych nie ma, przez całą drogę takie same kletki widzieliśmy.Szanowny więc zwyczaj narodowy, przed którym skłaniam głowę! no! to sięwszystko da przerobić! Ja tu wiodę z sobą cywilizacją! powoli, powoli kraj teninną postać przybierze.Ale prawda, że to coś niesmaczno wygląda; oj, będzieszsię, Ludwisiu, naśmiewała!Wśród tego monologu ludzie ze stodoły ogromną nadbiegli zgrają, z gołymilecąc głowami, a pan Bal powitał ich uśmiechniętym ukłonem; fizjonomie ichwydały mu się tak miłe i wdzięczne! kilka kobiet wychyliły się z sieni, spojrzał irzekł w duchu: Co za Boży lud! a z jaką na mnie życzliwością pogląda.i wita!Płot trzeba była wyłamać cały, a o niewiele chodziło, żeby i brama ofiarą niepadła; bo powóz ledwie się w nią mógł wcisnąć.Zawrót był trudny, ale zpomocą gromady zajechali nareszcie przed dwór, choć z daleka, bo bliżej kłodależąca przysunąć się nie pozwoliła.W tej chwili zręczna żona pana rządcy,porwawszy na talerz bochenek chleba i trochę soli, wyleciała starym obyczajempowitać dziedziców.Pan Bal tak był rozczulony tym obrzędem feudalne czasy przypominającym, żez łzami śmieci, brudów i ruiny nie dojrzał, a rozpłakawszy się, pięć dukatów namiejscu chleba, któren do piersi przycisnął, położył. Moja Ludwisiu rzekł to rozczulające.to patriarchalne.toprześliczne.poruszony jestem do gruntu.nie zważaj na drobnostki, ciesz sięze mną.chodzmy do pokojów.Proszę nam otworzyć pokoje! zawołał douśmiechającej się chytro rządczyni. JW pan zechce może wejść do nas, to tam. Wszakże są mieszkania, gdzie stawał hrabia. A! to, proszę JW pana, wielka ruina! odezwała się kobieta. Graf rzadkoprzyjeżdżał, dawno nie był.to się niezmiernie porujnowało, myśmy ledwiemogli swoje obłatać. Aleć przecie choć kilka pokojów mieszkalnych zafrasowany rzekł Bal; ja pisałem, żebyście państwo wyporządzili. Póznośmy list odebrali, a to tyle było roboty, bo się graf wywoził ze stertami,ze wszystkim, nie było sposobu. Jużciż, gdzież się pomieścim, proszę no otworzyć!Klucze były w pogotowiu.Rządczyni poszła przodem, wszyscy za nią wmilczeniu, klucz zaskrzypiał w zamku i smutne wejrzenie zdziwionego kupcazatrzymało się na beczce od pierza, pokrytej starą okiennicą. A! do diabła! wykrzyknął, wstrzymać się nie mogąc. Ale tłumaczęsobie dodał; powiadają, że hrabia dawno tu nie był, nie znał stanu domu.To się to tak szybko rujnuje.Ale to pustka!Lizia śmiała się na wpół z gniewem. Chodzmy no dalej! rzekł pan Bal.Weszli do drugiego pokoju, któren zresztą doskonale pierwszemu odpowiadał, imilczeniem go zbyto, następne wydały się lepiej nieco, ale zawsze bardzo licho. Cóż tu począć? rzekł dziedzic tutaj niepodobieństwo zamieszkać,zwłaszcza jesienią; zobaczymy, jak tam wygląda, gdzie zamieszkuje panSupełek.Zwrócili się więc dosyć smutnie naprzeciwko, ale już pan Bal odzyskiwałprzytomność umysłu i przechodząc przez pierwszy pokój rzekł do żony: Jakkolwiek bądz, w samej tej ruinie jest coś miłego, jest jakaś woństarożytności i wieków ubiegłych. Woń zgnilizny szepnęła Lizia. Wiem, że mnie to do duszy przemawia dodał kupiec. A potem ciszej rzekł do żony dom jest rzeczą najmniejszą, chodzi o majątek! to grunt! Ale gdzież się podziejemy? Nie bój się, musiemy na to poradzić!Przejście na drugą stronę, czyściejszą wprawdzie, ale bardzo po gospodarskuurządzoną i wcale niepozorną, niewiele pocieszyło.Dla ludzi, jak nowoprzybyli,do miejskiego wytworu i elegancji przywykłych, gdzie lada krawiec ma salonpokazniejszy od najwykwintniejszego na wsi, wcale nowym był widok tych izbtak nagich, tak niewiele białych, gdzie nic nie wstrzymało oka prócz prostychsprzętów i niepojętych dla nich przyrządów i narzędzi.Obeszli wszystko aż doczeladni. Ha! rzekł pan Bal odurzając się z bohaterskim postanowieniem doSupełka wynoś mi się waszmość na folwark czy gdzie ci się podoba, a my tupomieścim się tymczasem jako tako.Dziś zaś zaraz proszę posłać do miasteczkanajbliższego po mularzy, stolarzy, malarzy, cieśli i kogo potrzeba do restauracjidomu.Na zimę będzie skończony.Supełek oczyma radził się żony, która dosyć kwaśną robiła minę. Ale, proszę JW pana, na folwarku stoi pisarz, gdzież my się podziejemy? Ja w to nie wchodzę, widzisz waćpani, że i ja na dworze zostać nie mogę.Ją,żona, syn, córka przywykliśmy do osobnych pokojów, na to nie ma rady. Więc JW pan zamyśla tu zamieszkać? zapytała bojazliwie rządczyni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]